"Nie rodzimy się źli. Zła się dopiero uczymy". Sekrety poprawczaków
- Najgorzej jest mieć przed sobą nieletniego zabójcę dziecka. Pytam dlaczego, to zrobił, a on się śmieje i tak po prostu rzuca: "Bo mnie wku…." – opowiada Tomek, który od 20 lat pracuje jako wychowawca i pedagog w domach poprawczych.
26.02.2019 | aktual.: 27.02.2019 13:49
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Praca w poprawczaku przypomina pracę w więzieniu?
Tomek, pedagog i wychowawca pracujący w placówkach poprawczych i wychowawczych: Różni się głównie zarobkami. Podstawą naszego wynagrodzenia jest Karta Nauczyciela i dodatki za szczególnie trudne warunki oraz za nocki i święta. Zaczynając pracę w poprawczaku, nie ma co liczyć na więcej niż 2400 zł netto i wolne w święta. Ja pięć lat temu po raz pierwszy od 20 lat spędziłem Wigilię w domu.
Zobacz też: Miał 14-lat, gdy napisał list do kuratorki. "Błagałem, żeby zabrali mnie od matki do domu dziecka"
Jesteście narażeni na agresję podopiecznych?
Niejednokrotnie zdarzało mi się rozdzielać dzieciaki w trakcie bójek. Pamiętam, jak jeden chłopak wpadł w szał, wybił okno, bo kraty mieliśmy tylko od zewnętrznej strony, chwycił kawał szkła wielkości szabli, złapał dwóch swoich współlokatorów i powiedział: zabiję ich.
Co pan zrobił?
To są ułamki sekund, w których człowiek kalkuluje – rzucić się na niego, mediować, czy zrobić coś zupełnie nieoczekiwanego, by rozładować napięcie. W tej sytuacji nie było czasu na żarty, rzuciłem się na chłopaka i wytrąciłem mu szkło z ręki. W następnej sekundzie byli już przy mnie strażnicy, którzy obezwładnili nieletniego. Z tym, że nasi strażnicy nie mają przy sobie pałek, kajdanek ani gazu łzawiącego. Muszą radzić sobie gołymi rękami.
To praca na ciągłej adrenalinie?
Tak i najgorsze jest to, że często ta adrenalina przychodzi z opóźnieniem. Pamiętam, jak na boisku pobiły się dwie grupy, a ja byłem sam ze starszym wychowawcą i tłumem rozjuszonych chłopaków. Niepisaną zasadą jest wtedy odizolowanie prowodyrów. Wbiegłem więc w tłum grupy, która zaczęła i wyciągnąłem z niej najgłośniejszego chłopaka, krzycząc jednocześnie stanowczo: "Wszyscy do dwuszeregu! To polecenie!". Udało się jakoś opanować sytuację. Później był obiad – ten starszy wychowawca nie mógł zjeść zupy, bo tak drżała mu ręka. A ja nic. Wszyscy mówili: "Tomek, ale ty masz nerwy!". Dwa dni później, piłem w domu herbatę i zobaczyłem, że drży mi ręka. Koszmar.
Za co trafiają do was dzieciaki?
Pobicia matek, pobicia kolegów, pobicia przypadkowych przechodniów. Zabójstwa. Gwałty. Wielokrotne kradzieże. Najgorzej jest mieć przed sobą nieletniego zabójcę dziecka. Pytam dlaczego to zrobił, a on się śmieje i tak po prostu rzuca: "Bo mnie wku….". Wtedy w człowieku coś pęka.
Oni nie zdają sobie sprawy z tego, co zrobili?
Do wielu rzeczywistość dochodzi dopiero wtedy, gdy usłyszą wyrok. Wtedy nagle z odczłowieczonej postaci zmieniają się w niezwykle kruchą istotę. W takich przypadkach empatia jest ogromnie ważna, bo nasi podopieczni są lepszymi psychologami niż dorośli – oni wyczują pogardę czy uprzedzenie, a wtedy mogą popełnić samobójstwo.
Zdarzają się samobójstwa?
Nie, ale cięcia tak. To młodzież, więc naturalne, że używają maszynek do golenia. Staramy się, żeby po toalecie nam je zwracali, ale Rzecznikowi Praw Dziecka to się bardzo nie podoba, "bo nie można ograniczać dostępu do podstawowych przedmiotów związanych z higieną osobistą". Tylko, że ludzie na stołkach nie wiedzą, że te dzieciaki wybijają żyletki z maszynek i robią sznyty. Część tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę, a część, by się skrzywdzić. Wtedy trzeba wołać lekarza i psychiatrę.
Jaki przypadek w pracy był dla pana osobiście najtrudniejszy?
Trafił do nas chłopak za zabójstwo. Pił z kolegami alkohol na górce pod miastem i nagle wpadli na pomysł, żeby komuś wpie…… To był wieczór, ludzie wracali z pracy. Wypatrzyli sobie przypadkowego mężczyznę. Dopadli go. Padło hasło: "Ciekawe, kto z nas rozbije więcej płyt chodnikowych na jego głowie". Czytałem akta sprawy i wiedziałem, że te płyty mogły być równie dobrze rozbite na mojej głowie albo na głowie mojej żony lub dzieci.
Mówi pan o chłopakach, a z dziewczynami pracuje się lepiej?
Gorzej. Wśród dziewczyn jest znacznie więcej agresji, kłótni, nieporozumień, bójek. Ciężko nadążyć za piętrzącymi się wśród nich konfliktami i im zapobiec. Poza tym jest problem seksu. One zaczynają współżyć w wieku 12, 13 lat. Niekiedy w wieku 14 już trudnią się nierządem. Opowiadają mi, że zaraz przed trafieniem do placówki mieszkały u dużo starszych mężczyzn, a ja muszę badać te sprawy pod względem formalnym i wyłapywać, które zdarzenia były aktami pedofilskimi ze strony tych facetów. Jednocześnie muszę też zapewnić im maksymalne wsparcie.
W jaki sposób?
One dużo opowiadają o chłopakach, o tym, że ten nie odpisał na smsa, a ten im się śni… Jedna 15-latka mówi: "Zaraz wychodzę z placówki i jadę na wakacje. Chcę przespać się z tym chłopakiem". I wtedy coś się we mnie dzieje takiego, że zaczynam traktować je, jak ojciec córę. Wypytuję: "Co to za chłopak?", "Od kiedy go znasz?". Staram się, jak mogę, żeby ustawić im priorytety, zaszczepić wartości, których nie zaszczepili rodzice. To są bardzo emocjonalne rozmowy.
Spotyka się pan z wdzięcznością ze strony podopiecznych?
Tak. Pamiętam chłopaka, który wychodził na wolność. Stał już przy drzwiach, razem z mamą, bo jego ojciec zmarł. Pożegnaliśmy się, ale on jeszcze się odwrócił i powiedział: "Chciałbym mieć takiego tatę, jak pan". Nie zapomnę tego nigdy.
Zło jest w ludziach?
Nie. Do nas trafiają dzieciaki, które widziały mnóstwa zła w domu, ale nie tylko. Wielokrotnie pracowałem z dziećmi gwiazd telewizyjnych i biznesmenów. Rodzice zajęli się karierą i przegapili moment, w którym dzieci potrzebowały uwagi i znalazły ją wśród najgorszego grona znajomych. Uważam, że nie rodzimy się źli, zła się dopiero uczymy. Czasem w domu, czasem w środowisku, a ta nauka wchodzi najlepiej, gdy nie ma nikogo, kto wskaże dobrą drogę.
Ze swoim wykształceniem mógłby pan pracować w szkole, ale pan pracuje w poprawczaku. Dlaczego?
Bo tych łobuzów, co tłukli się z innymi, spotykam później na ulicy z żoną i z dzieckiem, a oni widząc mnie, przystają i zaczynają opowiadać, że napisali maturę, że skończyli studia. Niedawno wychodząc z samochodu w centrum miasta usłyszałem, że ktoś krzyczy: "Dzień dobry kierowniku!". Rozglądam się, a z rusztowania przy jednej z kamienic schodzi mój były wychowanek, straszny łobuz. Mówi mi, że założył dobrze prosperującą firmę budowlaną. Pokazuje na kamienicę, którą pięknie ocieplili i wyremontowali. Chłopak stanął na nogi. W tej pracy mogę czynić cuda i to jest bezcenne.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl