Blisko ludziPiją, biją i uciekają. Dla tych dzieci Święta to najgorszy czas

Piją, biją i uciekają. Dla tych dzieci Święta to najgorszy czas

Piją, biją i uciekają. Dla tych dzieci Święta to najgorszy czas
Źródło zdjęć: © 123RF
Marianna Fijewska
18.12.2018 16:24, aktualizacja: 19.12.2018 18:02

- 17-latek wyszedł od nas zaraz przed Bożym Narodzeniem. Szukała go policja w całej Polsce, a on nie dawał znaku życia. Po kilku miesiącach okazało się, że chłopak uciekł do Holandii - mówi kierowniczka placówki opiekuńczo-wychowawczej.

Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Jak dzieci przebywające w placówce opiekuńczo-wychowawczej przeżywają świąteczny okres?

Justyna, kierowniczka placówki opiekuńczo-wychowawczej w woj. śląskim: To dla nich najtrudniejszy czas w roku, dla nas też. Dzieciaki rozmawiają ze sobą o powrocie do domu. "A ja jadę do mamy!", "A moi rodzice obiecali mi rower!", "A ja będę z tatą lepił pierogi" – i nawet jeśli tego wszystkiego nie będzie, bo rodzice nie dadzą prezentów, bo tata będzie pił, bo mama nic nie ugotuje, to dzieciaki i tak są szczęśliwe, że wracają. Dlatego robimy wszystko, co możemy, żeby jak najwięcej podopiecznych pojechało do domu, ale i tak duża część zostaje w placówce.

To dlaczego tak mało dzieciaków wyjeżdża na Święta?

Nasi podpieczni trafiają do nas z patologii. Rodzice nie zajmują się nimi, tak jak powinni, więc sąd odbiera im prawa. Aby zabrać dziecko, muszą wypełnić wniosek urlopowy i skierować go do sądu, ale nie chcą. A raczej nie chce im się. Dzwonię do każdego z nich i namawiam - mówię, że dla dzieciaków to wiele znaczy, żeby odwiedzić ich w Wigilię, ale obijam się o ścianę. Jedna z matek powiedziała mi, że jest chora i na pewno do Gwiazdki nie wydobrzeje. Inna powiedziała, że nie ma w tym roku pieniędzy, żeby kupić dziecku prezent, więc woli, żeby nie przyjeżdżało. Są jeszcze rodzice, którzy zapewniają mnie, że wypełnią wniosek urlopowy: "Oczywiście, dziecko musi być w domu na Święta!". Ale później wniosek do sądu nie dociera. W ubiegłym roku zdarzyło się, że rodzice dostali zgodę od sądu i do ostatniej chwili twierdzili, że przyjadą po dziecko. Ale nie przyjechali.

A dziecko czekało?

Tak, spakowany 12-latek stał pod drzwiami przez kilka godzin. Nie chciał usiąść z nami przy wigilijnym stole. Nie chciał nic jeść. Ściskał poduszkę i siedział na torbie, czekając na rodziców.

Jak to przeżył?

Rozchorował się – tego samego wieczoru rozbolał go strasznie brzuch i głowa. Położyliśmy go do łóżka. Ja wolę dużo bardziej, jak dzieci płaczą, bo wiem, że dały upust emocjom, że pozwoliły sobie na smutek i żal. Zatrzymane emocje prędzej czy później będą musiały wyjść. Albo w postaci zaburzeń psychosomatycznych, jak u tego chłopca, albo w postaci agresji czy ucieczek.

Dzieciaki przed Świętami uciekają?

Niestety, bardzo często. Nasza placówka to nie więzienie. Jeśli dziecko będzie chciało wyjść, to wyjdzie i my nic z tym nie zrobimy. Dopiero po 22 możemy zawiadomić policję, że podopieczny nie pojawił się na noc w ośrodku, ale do tego czasu on może być już bardzo daleko. W ubiegłym roku 15-letni chłopak wyszedł właśnie w taki sposób i wrócił dopiero po dwóch tygodniach. Policja przywiozła go brudnego, śmierdzącego i bardzo głodnego. Z uśmieszkiem udawał, że nic się nie stało, że przecież wszystko jest dobrze i nie rozumie, o co nam chodzi. Pytałam: "Dziecko, gdzie ty spałeś? Przecież jest zima". Mówił, że trochę po znajomych, trochę na przystankach autobusowych, ale jaka była prawda, tego się nie dowiemy. Na wszystkie dopytywania odpowiadał: "Czepiacie się! Dajcie mi spokój!". Tym dzieciakom naprawdę nie mieści się w głowie, że ktoś może się o nich martwić.

Czy często zdarzają się takie długie ucieczki w świątecznym okresie?

Najdłuższa ucieczka trwała kilka miesięcy. 17-latek wyszedł od nas zaraz przed Bożym Narodzeniem. Szukała go policja w całej Polsce, a on nie dawał znaku życia. Nie pojawił się u rodziców ani u znajomych. Po kilku miesiącach okazało się, że chłopak uciekł do Holandii do pracy. Rodzice o tym wiedzieli, ale udawali przed policją, że martwią się o dziecko i nie mają pojęcia, gdzie może być. Najczęściej jednak dzieciaki uciekają tylko na kilka godzin. Niestety często wracają kompletnie pijane.

Ile miało najmłodsze dziecko, które wróciło pijane?

Trzynaście. Uciekł w dzień Wigilii po śniadaniu. Ktoś musiał kupić mu alkohol, ale nie wiemy, z kim pił i co dokładnie robił. Nie chciał nic powiedzieć.

Jak zachowują się dzieci, które zostają, w stosunku do tych, które wyjeżdżają na Święta do rodzin?

Mają w głowie straszne poczucie niesprawiedliwości i wyżywają się. Myślą: "Skoro ty możesz jechać, a ja nie, to zrobię tak, żeby cię zabolało". Wyzywają się i wyśmiewają. Rok temu jeden chłopiec pochwalił się, że mama odbierze go z ośrodka w Gwiazdkę. Za karę grupka dzieci zmówiła się, weszła do pokoju tego chłopca i wyrzuciła mu wszystkie rzeczy z szafek, robiąc totalny bałagan. Kilka razy doszło też do rękoczynów, ale na szczęście nie w tym roku. Robimy, co w naszej mocy, żeby tego uniknąć.

Co państwo robią?

Zrezygnowaliśmy z pomocy sprzątającej i kucharki na okres przedświąteczny. Postaraliśmy się, żeby plan był bardzo napięty. Mamy pełne ręce roboty, tym bardziej, że Wigilię obchodzimy dwukrotnie. Najpierw wszyscy razem, a później, 24 grudnia, tylko z tymi, którzy zostają. Dekorowanie choinki, sprzątanie, gotowanie - nie ma czasu na smutek i złość.

Co jest dla pani najtrudniejsze w całej pracy?

To, że często nie mam pojęcia, co mają w głowie moi podopieczni. Mimo młodego wieku mają ogromny bagaż doświadczeń. To, co czują, jest niewyobrażalne dla normalnie funkcjonującej osoby. Poza tym dzieciaki nam nie ufają, bo jesteśmy dorośli. Im dorośli kojarzą się często z zawodem i bardzo trudno się przed nami otwierają.

Pani także uczestniczy w Wigiliach?

Tak. Cały dzień spędzamy w kuchni intensywnie gotując. Wcześniej wymyślamy jadłospis. W tym roku będzie to barszczyk z uszkami i pierogi, które samodzielne przygotujemy w kuchni. Zapowiada się cały dzień gotowania. Oby nikt tego dnia nie uciekł.

Jaka atmosfera panuje podczas Wigilii w ośrodku?

Jest przykro. Nie będę pani oszukiwać. Za każdym razem w Wigilię pojawiają się łzy. Nie tylko u dzieci, ale też u nas. Przy stole dochodzi do nas smutek, że dzieciaki nie mogą być w domu ze swoimi rodzinami. Ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Możemy się tylko przytulić i przełamać opłatkiem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (387)
Zobacz także