Ofiara mody - czy łatwo uzależnić się od zakupów?
Aśka nie skończyła jeszcze 25 roku życia, gdy musiała zaczynać wszystko od zera. A właściwie jeszcze gorzej, spod kreski, bo na nową drogę życia wskoczyła z 30 tysiącami długu. Na co wydała tyle kasy? Niezły samochód? Zagraniczne podróże? Remont mieszkania?
20.03.2013 | aktual.: 20.03.2013 12:30
Aśka nie skończyła jeszcze 25 roku życia, gdy musiała zaczynać wszystko od zera. A właściwie jeszcze gorzej, spod kreski, bo na nową drogę życia wskoczyła z 30 tysiącami długu. Na co wydała tyle kasy? Niezły samochód? Zagraniczne podróże? Remont mieszkania?
Nie. Aśka oczywiście mogłaby to wszystko mieć. Ale nie ma. Ma za to setki sukienek, koszulek, legginsów, marynarek i dżinsów. Są też kilogramy pierścionków, bransoletek i kolczyków, sznury naszyjników i łańcuszków, rzędy szpilek i kozaków. Blogerka prezentująca w internecie swoje modowe stylizacje, Joanna Szczepaniak, prowadząca bloga MustHaveFashion.pl, mówi dziś otwarcie: byłam fashion victim, ofiarą mody, zakupoholiczką.
Śliwka w kompot
Zaczęło się jak zwykle niewinnie. Asia studiowała dziennikarstwo i pracowała w serwisie internetowym. Przetrząsając sieć w poszukiwaniu tematu na artykuł, trafiła na dziwne określenia: szafiarka, szmaciarka, zakon mody. Zaintrygowały ją i w parę minut dowiedziała się, że skrywają się za nimi internautki, które prowadzą blogi o modzie, pokazując swe prywatne ubrania i dodatki. „Hm, to musi być naprawdę ciekawe”, pomyślała i napisała artykuł o szafiarkach – a później o nich zapomniała.
Jak miało się okazać, nie na długo, bo gdy po wakacjach szukała nowej pracy, trafiła na ogłoszenie modowej agencji. Poszukiwano osoby do pracy w showroomie, czyli wypożyczalni ubrań do sesji zdjęciowych.
W swojej książce „Pamiętnik modowej blogerki” wspomina, że w showroomach bywała już wcześniej. I zawsze zazdrościła ich właścicielkom przyjemnej pracy. „Codziennie szykować się rano niczym na wybieg, aby potem tylko w ramach obowiązków leniwie przechadzać się między wieszakami i „pachnieć”. Ta fatamorgana już wtedy zdradziła we mnie potrzebę codziennego przebywania w miejscu kolorowym, (…) przesiąkniętym emocjami i pełnym przygód”.
– Nigdy nie uważałam swojego życia za nudne i bezbarwne, wręcz przeciwnie, mam dar pakowania się w dziwne, śmieszne albo wręcz straszne sytuacje, ale świat mody zafascynował mnie wtedy totalnie – wspomina dzisiaj.
Choć nie zapowietrzyłaby się, gdyby miała wymienić jednym tchem najbardziej znanych na świecie projektantów, zgodnie ze swoją życiową dewizą, która brzmi: „dlaczego nie?”, wysłała aplikację do modowej agencji.
Prawdę mówiąc, szanse miała zerowe. Nie dość, że w świecie mody nie miała porządnego obycia, to na rozmowę kwalifikacyjną spóźniła się ponad godzinę. Tym większe było jej zdziwienie, gdy po kilku tygodniach zadzwonił telefon, a w słuchawce zadźwięczał głos właścicielki agencji. Nie dość, że dostała pracę, to jeszcze na lepszym stanowisku.
– Na początku nie miałam bladego pojęcia, czemu mnie wybrali. Widziałam później stos CV dziewczyn, które ubiegały się o to stanowisko. A jeszcze później dziewczyna, która mnie rekrutowała, wyjawiła, że urzekłam ją tym, że byłam całkowicie szczera i wyluzowana. Ostatecznie ponoć kupiłam ją, gdy na pytanie, czy będę się spóźniać do pracy, odpowiedziałam: tak – śmieje się Asia.
Jako Fashion Communication Specialist, czyli wirtualna stylistka, musiała szybko nadrobić braki. Wtedy też postanowiła dołączyć do „zakonu szafy”. Założyła bloga modowego. I wpadła jak śliwka w kompot. Albo raczej jak pantofelek Kopciuszka do przepastnej królewskiej garderoby.
Lista marzeń
– Tak specyficzne środowisko, jakim jest świat mody czy celebrytów, jest fascynujące, ale i niesamowicie wymagające. Wywierana jest w nim silna presja na to, jak się wygląda. Kobieta, która w nie wchodzi, zaczyna patrzeć na rzeczy, których wcześniej nie posiadała i konfrontować się z tym, jak wygląda. Wtedy jej samoocena ma prawo się zawahać, a to prawdopodobnie sprawi, że będzie chciała podreperować swoje ego i zawalczyć o swoje miejsce w tym świecie – uważa Katarzyna Kucewicz, psycholog i psychoterapeutka z L’atelier des psychologues.
Podobnego zdania jest dr n. med. Bohdan T. Woronowicz, certyfikowany specjalista i superwizor psychoterapii uzależnień. W artykule „Zakupholizm (kompulsywne zakupy, kupoholizm)” obok czynników podwyższonego ryzyka (m.in. skłonności do innych uzależnień lub występowania ich w rodzinie, tendencji do impulsywnych zachowań, braku umiejętności radzenia sobie ze stresem czy negatywnymi emocjami lub wcześniejszego ubóstwa), wymienia presję grupy odniesienia – „(…) zgodnie z zasadą, że grupa społeczna, do której chce się należeć, ma określone wymagania dotyczące np. ubrań czy kosmetyków konkretnej marki”.
Na początku pracy Asia nie czuła presji, tylko fascynację. Nie zdawała sobie wtedy sprawy, że błyskawicznie rytm jej życia zaczęły wyznaczać serwisy modowe, które przeglądała godzinami, dobieranie w myślach ubrań i dodatków, którym po pracy nadawała realny kształt w postaci (jeszcze wtedy mało profesjonalnych) zdjęć na blogu, i wyprzedaże, na które czekała z niecierpliwością.
„Dzień wypłaty był jak dzień zbawienia. Zawsze, ale to zawsze musiałam wylądować wtedy w jakiejś galerii”, wspomina w książce. Pod ręką miała listę: nakrapiana marynarka Green Establishment – 200 zł, zwężane Levisy – 100 zł, letnie sukienki Tally Weijl – 89 zł/sztuka, turkusowe pumpy ECHO – 149 zł, torba Solar – 100 zł, płaszczyk Mohito – 125 zł. Lista za każdym razem oczywiście się zmieniała. Nie zmieniało się tylko to, że zawsze mogłaby być dłuższa, bardziej urozmaicona. I że złotówki na koncie Asi topniały błyskawicznie, jak skute lodem drogi przy nagłej odwilży. Wszystko przez zakupy. Coraz częstsze, coraz większe, coraz droższe.
– Osoba, która wkracza w świat mody, czuje, że musi dorównać pewnym standardom. W tym celu zaczyna kupować. Jest to jednak rozwiązanie na krótką metę, bo kupienie kilku drogich sukienek może poprawić jej nastrój, ale nie podwyższy trwale poczucia własnej wartości. Bo zawsze znajdzie się pięć kolejnych sukienek, które wypadałoby mieć, żeby coś według niej znaczyć. To jest błędne koło – uważa psycholog i psychoterapeutka.
Asia wpadła w jego tryby. Ani się obejrzała, jak stała się zakupoholiczką.
Chleb z wodą
– Uzależnienie to dotyczy głównie kobiet, które mają stosunkowo chwiejne poczucie własnej wartości. Oczywiście zakupoholizm może również dotykać kobiety o stabilnym poczuciu własnej wartości, ale generalnie znacznie częściej od zakupów uzależniają się panie, które rekompensują sobie w ten sposób jakieś braki emocjonalne – wyjaśnia Katarzyna Kucewicz.
Dr Woronowicz podkreśla z kolei, że manii kupowania „sprzyja coraz większa dostępność dóbr konsumpcyjnych, a ich posiadanie staje się wyznacznikiem dobrobytu i pozycji społecznej”. Sytuacji nie poprawia powszechna dostępność kart kredytowych i rosnąca popularność zakupów online, bo wydawanie wirtualnych pieniędzy jest mniej bolesne, niż płacenie gotówką. – To jest łatwy sposób, by zredukować napięcie, a jednocześnie nie widzieć, jak bardzo się zadłużamy – mówi współwłaścicielka L’atelier des psychologues.
Asia, która była szczęśliwą posiadaczką kilku kart kredytowych (i znacznie mniej szczęśliwą dłużniczką kilku banków na 30 tysięcy złotych), odczuła to na własnej skórze. „Wyprzedaż w agencji to dzień, gdy wychodzi się z wypchanymi torbami oraz wizją kolejnych posiłków, na które będzie składał się chleb z wodą. Takie właśnie super okazje, ciuchy w shoroomie plus moda z sieci, plus centra handlowe pod nosem, bardzo skutecznie wyssały ze mnie wszystkie środki na kartach debetowych i kredytowych”, wspomina w książce.
– Naprawdę zarabiałam sporo kasy, ale żyłam ponad stan. Kompletnie nie kontrolowałam swoich wydatków. Doszło do tego, że zamiast pomagać mamie, jeszcze od niej pożyczałam pieniądze – wspomina. Dopiero teraz, po czterech latach, udało jej się spłacić prawie wszystkie długi.
Ale poza pieniędzmi Asia straciła coś więcej: kilka przyjaciółek, które nie mogły ani znieść, ani tym bardziej zrozumieć jej obsesji na punkcie mody, oraz chłopaka, na którym bardzo jej zależało, a który był z kompletnie innej (niemodnej!) bajki. „Chciałam mu czasem opowiadać o tym, co ciekawego kupiłam i z kim ciekawym się ostatnio spotkałam, ale on ewidentnie miał to wszystko gdzieś. Dlaczego? Nie, nie dlatego, że nie obchodziło go moje życie. On po prostu był zdegustowany tym, jak świat mody zamydlił mi oczy”, pisze w książce.
– Czy żałuję? Może trochę. Ale przez całe życie szłam do przodu, nie oglądałam się wstecz. Generalnie niczego w życiu nie żałuję, bo z każdego doświadczenia wyciągam lekcję na przyszłość – śmieje się Asia.
Gdy kończy się zabawa, zaczyna się dramat
Nieodłącznym elementem jej życia jako fashionistki i blogerki były spotkania z innymi dziewczynami prowadzącymi blogi spod znaku „modowych stylizacji”. Ich zjazdy to była istna feeria kolorów, stukot obcasów, brzdęk biżuterii, ochy i achy. O tym, jaką część ich budżetów wysysają modne butiki i internetowe wyprzedaże, nikt nie rozmawiał. – Ile z nich mogło mieć ten sam problem co ja, nie mam pojęcia – przyznaje Asia.
Statystycznie – całkiem sporo. Według różnych badaczy problem kompulsywnych zakupów dotyczy od kilku do kilkunastu procent populacji. Oznacza to, że w Polsce mieszka od 780 tysięcy do sześciu milionów zakupoholików. Większość z nich to kobiety, które mają swoje „fetysze”: kosmetyki, buty, torebki, ubrania konkretnej marki. Lub jak w przypadku Asi – wszystko naraz.
By przekonać się, jak powszechny jest to problem, wystarczy chwila przetrząsania Internetu. Na portalu społecznościowym nasza-klasa można zapisać się na fikcyjny kierunek studiów „Zakupoholizm niekontrolowany doktorat 5-letnie”, w ramach wydziału Nałogów Wyższej Szkoły Lansu i Bansu. Obecnie „studiuje” na nim prawie 40 kobiet. Znacznie więcej jest jednak wpisów na forach internetowych poświęconych zakupoholizmowi:
„Kupuje niewyobrażalne ilości ciuchów – potrafię wydać 500-700 złotych za jednym zamachem jak wchodzę do sklepów… i choć jakoś bardzo mało nie zarabiam, to przez to wiecznie brakuje mi kasy. I wiecznie jestem pod kreską”.
„Ja niestety podpisuję się… potrafię wydać nawet 1000 i lepiej. Trochę samą siebie tłumaczę, ze muszę się nasycić – wreszcie dobrze zarabiam, zrzuciłam kilka kilogramów, wymieniam garderobę i takie tam – ale gdzieś muszę sobie wyznaczać granicę”.
„Żeby się nie dać, kupuję, kupuję, kupuję. Kupuję, aby poprawić sobie humor – to działa jak alkohol – poprawi humor na chwilkę. Jestem czasami nienormalna. Nie wiem, co zrobić, by przestać kupować ubrania i kosmetyki. Wydawało mi się niedawno, że opanowałam się, ale teraz znowu mnie chwyciło. Już powiedziałam DOŚĆ, a wczoraj znowu kupiłam kilka rzeczy. Boję się powiedzieć o tym mojej psychoterapeutce, ale chyba będę musiała”.
Jednak o tym, jak poważny to problem, mówi się już rzadziej. Katarzyna Kucewicz wyjaśnia, że zakupoholizm jest uzależnieniem równie niebezpiecznym i destrukcyjnym co, na przykład, alkoholizm. – Uzależnienia od różnych czynności, w przeciwieństwie do alkoholizmu czy narkomanii, po pierwsze nie powodują trwałych, widocznych na co dzień uszkodzeń, a po drugie – są społecznie akceptowane. Tak dzieje się w przypadku zakupoholizmu – tłumaczy psycholog i psychoterapeutka.
Przykłady? Słodki, przeuroczy film „Wyznania zakupoholiczki”, rozpływanie się w zachwytach nad nowymi fatałaszkami, myślenie kategoriami „po prostu o siebie dbam, chcę dobrze wyglądać, czy może być w tym coś złego?” i co najwyżej pobłażliwe podśmiewywanie się z setnej pary butów.
– Dopiero gdy osoba uzależniona pozbywa się tych przekonań, dostrzega, ile destrukcji niesie ze sobą „fajne wyglądanie”: długi, bezsenność, pogarszające się relacje z bliskimi. Wtedy zaczyna się prawdziwy dramat – mówi.
„Chyba przegięłam”
Katarzyna Kucewicz przyznaje, że do jej psychologicznego atelier trafia coraz więcej osób uzależnionych od zakupów. – Przeważnie są to młode kobiety, pracujące na wysokich stanowiskach. Często przeniosły się do Warszawy z mniejszych miejscowości, co wiąże się z dużym stresem. Zakupy są dla nich przepustką do tego, żeby poczuły się bardziej „miejsko” – wyjaśnia.
Dramatu można jednak uniknąć, bo granica między „normalnymi” zakupami a uzależnieniem wbrew pozorom nie jest wcale trudna do wytyczenia. – Dopóki nie mamy wyrzutów sumienia po zakupach, jest w porządku. U osoby uzależnionej, najczęściej zaraz po wyjściu ze sklepu czy powrocie do domu, pojawia się kac, czyli refleksja pod tytułem „chyba przegięłam”. Odczuwa ona wtedy dyskomfort, chowa ubrania po szafach, pilnuje, żeby rodzina się o nich nie dowiedziała albo zauważa, że pożycza pieniądze na opłacenie rachunków. Takie sytuacje sprawiają, że zaczyna się na siebie denerwować, ma poczucie winy. Tylko że wtedy zwykle znów idzie na zakupy i wydaje jeszcze więcej pieniędzy – mówi współwłaścicielka L’atelier des psychologues. I dodaje, że w psychoterapii osób uzależnionych od metki kluczowe jest nauczenie pacjenta kontroli nad wydatkami. – Dlatego doradzamy zastępowanie kart kredytowych gotówką.
Asia z uzależnienia wyszła sama. Nie miała chyba innego wyjścia, bo obrazu nędzy i rozpaczy, do jakiej doprowadziło ją uzależnienie od mody, dopełniła wizyta w szalenie szykownym salonie fryzjerskim, po której wyglądała jak strach na wróble.
– Setki razy słyszałam: „Czy tobie kompletnie odbiło?”. Ale do mnie nic nie docierało. Dopiero gdy się po roku ocknęłam, zrozumiałam, co straciłam – wyznaje Asia. „Teraz, gdy spoglądam na moją zubożałą szafę, zaglądam na moje konta z wielkim debetami na minusie czy patrzę w lustro na siebie, wiem, że była to bardzo żałosna wersja fashion-victim. I nie dlatego, że miałam zły gust albo kupowałam obciachowe szmaty. Nie! Ja po prostu to wszystko robiłam na łapu-capu, bez myślenia o konsekwencjach, o jutrze, o długach i o… mojej rodzinie. To wszystko dla mnie nie istniało”, pisała trzy lat temu.
Dziś do Warszawy i Krakowa wpada tylko z wizytą. Mieszka i pracuje w Lublinie, a najchętniej ucieka do swojego rodzinnego, małego miasteczka (Ryki) – tego samego „modowego ciemnogrodu”, z którego wcześniej uciekała. Deklaruje, że nie zamieniłaby go na żadne inne. „Co z tego, że moda tu nie istnieje, że ciemność widzę, ciemność, że na pytanie: „Czy znasz Arkadiusa?”, odpowiedzą: „Jakiego Arkadiusza?”. Wszystko to ma swój niepowtarzalny i niepodrabialny (w przeciwieństwie choćby do kultowej chanelki) urok”, pisze.
Znów prowadzi bloga. Tym razem jednak ma wszystko pod kontrolą. – Już nie jestem taka naiwna i infantylna, jak wcześniej. I nie wyrzucam pieniędzy na ubrania, bo na blogu umieszczam reklamy, za które dostaję nie tylko ciuchy, ale i pieniądze – wyjaśnia. Gdy mówię, że przeglądałam jej bloga, ale nie zauważyłam żadnych reklam, wyjaśnia: – One nie są wielkie, bijące po oczach. Wszystko musi mieć klasę: zdjęcia, wpisy (tylko o modzie, nie znoszę, jak blogerki dzielą się swoim życiem prywatnym!), nawet reklamy. Teraz jest to dla mnie połączenie pasji i biznesu – uśmiecha się Asia.
Tekst: Aneta Wawrzyńczak
(aw/sr)