Peruwiańska siostra zrelacjonowała ostatnie chwile życia polskich franciszkanów
- Podziwiałam ich spokój do końca. Patrzyłam na nich, jak na baranka prowadzonego na rzeź - mówi peruwiańska zakonnica, która była świadkiem napaści na dwóch polskich misjonarzy.
08.06.2019 | aktual.: 08.06.2019 13:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Portal Aleteia opublikował relację peruwiańskiej zakonnicy, która była świadkiem porwania polskich duchownych 9 sierpnia 1991 roku w Pariacoto w Peru. Kobieta na początku czerwca po raz pierwszy przyjechała do Polski ze względu na zaproszenie, które otrzymała od franciszkanów.
Zobacz także
Siostra opowiedziała, że terroryści podeszli do samochodu, w którym znajdowali się misjonarze - ojciec Zbigniew Strzałkowki oraz ojciec Michał Tomaszek. Zaczęli obrażać ich i zarzucać, że przyjechali głosić słowo Boże, a nie wiedzą, jaka bieda panuje w innych wioskach. Sugerowali, że duchowni załatwiają w Peru własne interesy.
- Mówili, że religia jest opium dla ludu. Zarzucali ojcom, że z zagranicy przywożą pieniądze i kupują samochody; że de facto należą do burżuazji. Ojciec Michał z całkowitym spokojem powiedział: jeśli popełniliśmy jakiś błąd, to wykażcie to nam: powiedzcie, co złego zrobiliśmy. Nie odpowiedzieli – mówi siostra Berta i dodaje: - Podziwiałam ich spokój do końca. Patrzyłam na nich, jak na baranka prowadzonego na rzeź.
Terroryści zachowywali się coraz bardziej nerwowo. Stojąca nieopodal franciszkanów siostra usłyszała, że o. Michał powiedział do o. Zbigniewa bardzo krótkie zdanie. Po konsultacji z innymi Polakami okazało się, że było to prawdopodobnie stwierdzenie: "Zabiją nas".
Siostra wtargnęła do samochodu, w którym byli franciszkanie. Dopiero po jakimś czasie jeden z terrorystów zorientował się, że siostra jedzie razem z nimi. Wypchnął ją karabinem. Z relacji siostry wynika, że stawiała opór. Nie chciała zostawiać młodych duchownych, którzy przybyli do jej kraju, by nieść pomoc.
Kobieta została na środku drogi i patrzyła jeszcze długo na oddalające się auto. Terroryści jechali ku górze wioski, gdzie znajdował się cmentarz.
- Mniej więcej po godzinie, półtorej, wróciłam do kościoła w Pariacoto. Ze strony, w którą pojechali terroryści z ojcami, dało się słyszeć strzały – około pięciu strzałów. Echo dobrze niosło ten głos z gór do parafii usytuowanej na dole – opowiada.
Siostra podsumowuje, że jej życie dzieli się na dwie części - przed i po męczeńskiej śmierci ojców.
- To było dla mnie jak nowe narodziny. Mimo że jestem siostrą zakonną i wiem, że potrzeba ciągłego wzrostu w wierze, to u mnie to zadziało się dopiero po ich śmierci – do dziś to odczuwam. Czuję na co dzień ich obecność, to, że wstawiają się za mną i mi pomagają. To są błogosławieni, którzy działają od razu, nie czekają – proszę ich i praktycznie zaraz otrzymuję. Aż czasami nie chce się wierzyć, że są tak skupieni, że z uwagą mnie wysłuchują - podsumowuje siostra na łamach chrześcijańskiego portalu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl