Blisko ludziPeruwiańska siostra zrelacjonowała ostatnie chwile życia polskich franciszkanów

Peruwiańska siostra zrelacjonowała ostatnie chwile życia polskich franciszkanów

- Podziwiałam ich spokój do końca. Patrzyłam na nich, jak na baranka prowadzonego na rzeź - mówi peruwiańska zakonnica, która była świadkiem napaści na dwóch polskich misjonarzy.

Peruwiańska siostra zrelacjonowała ostatnie chwile życia polskich franciszkanów
Źródło zdjęć: © East News
Marianna Fijewska

Portal Aleteia opublikował relację peruwiańskiej zakonnicy, która była świadkiem porwania polskich duchownych 9 sierpnia 1991 roku w Pariacoto w Peru. Kobieta na początku czerwca po raz pierwszy przyjechała do Polski ze względu na zaproszenie, które otrzymała od franciszkanów.

Siostra opowiedziała, że terroryści podeszli do samochodu, w którym znajdowali się misjonarze - ojciec Zbigniew Strzałkowki oraz ojciec Michał Tomaszek. Zaczęli obrażać ich i zarzucać, że przyjechali głosić słowo Boże, a nie wiedzą, jaka bieda panuje w innych wioskach. Sugerowali, że duchowni załatwiają w Peru własne interesy.

- Mówili, że religia jest opium dla ludu. Zarzucali ojcom, że z zagranicy przywożą pieniądze i kupują samochody; że de facto należą do burżuazji. Ojciec Michał z całkowitym spokojem powiedział: jeśli popełniliśmy jakiś błąd, to wykażcie to nam: powiedzcie, co złego zrobiliśmy. Nie odpowiedzieli – mówi siostra Berta i dodaje: - Podziwiałam ich spokój do końca. Patrzyłam na nich, jak na baranka prowadzonego na rzeź.

Zobacz także: #11pytań o niewolnictwo i handel ludźmi

Terroryści zachowywali się coraz bardziej nerwowo. Stojąca nieopodal franciszkanów siostra usłyszała, że o. Michał powiedział do o. Zbigniewa bardzo krótkie zdanie. Po konsultacji z innymi Polakami okazało się, że było to prawdopodobnie stwierdzenie: "Zabiją nas".

Siostra wtargnęła do samochodu, w którym byli franciszkanie. Dopiero po jakimś czasie jeden z terrorystów zorientował się, że siostra jedzie razem z nimi. Wypchnął ją karabinem. Z relacji siostry wynika, że stawiała opór. Nie chciała zostawiać młodych duchownych, którzy przybyli do jej kraju, by nieść pomoc.

Kobieta została na środku drogi i patrzyła jeszcze długo na oddalające się auto. Terroryści jechali ku górze wioski, gdzie znajdował się cmentarz.

- Mniej więcej po godzinie, półtorej, wróciłam do kościoła w Pariacoto. Ze strony, w którą pojechali terroryści z ojcami, dało się słyszeć strzały – około pięciu strzałów. Echo dobrze niosło ten głos z gór do parafii usytuowanej na dole – opowiada.

Siostra podsumowuje, że jej życie dzieli się na dwie części - przed i po męczeńskiej śmierci ojców.

- To było dla mnie jak nowe narodziny. Mimo że jestem siostrą zakonną i wiem, że potrzeba ciągłego wzrostu w wierze, to u mnie to zadziało się dopiero po ich śmierci – do dziś to odczuwam. Czuję na co dzień ich obecność, to, że wstawiają się za mną i mi pomagają. To są błogosławieni, którzy działają od razu, nie czekają – proszę ich i praktycznie zaraz otrzymuję. Aż czasami nie chce się wierzyć, że są tak skupieni, że z uwagą mnie wysłuchują - podsumowuje siostra na łamach chrześcijańskiego portalu.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (6)