"Do końca życia zapamiętam te jego przerażone oczy". Pielęgniarki o śmierci pacjentów
- Gdy odwoziłam Tomka na salę operacyjną, powiedział do mnie: "Ja się boję tego zabiegu, wiesz, ciocia?". "Spokojnie, wrócisz do mnie, do nas wszystkich wrócisz". Do końca życia zapamiętam te jego wielkie, zielone, przerażone oczy - opowiada pielęgniarka pracująca na oddziale kardiologii dziecięcej.
Tekst pochodzi z książki "Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenie" autorstwa redaktorki Wirtualnej Polski, Marianny Fijewskiej. W poniższym fragmencie kobiety opowiadają o śmierci swoich pacjentów.
"Każdy z was będzie świadkiem śmierci, która was zmieni. Stanie się niedającym się zapomnieć i jednym z najboleśniejszych życiowych doświadczeń" – mówił nam pielęgniarz podczas praktyk na chirurgii. Podniosłam rękę i zapytałam, czyja śmierć zmieniła jego. Odpowiedział, że kobiety, która przestała oddychać zaraz po porodzie. Masaż serca pobudzał laktację. Facet wiedział, że jej nie uratuje, ale nie był w stanie przestać reanimować. Powiedział, że nigdy nie zapomni widoku jej męża stojącego na korytarzu i swojej koszuli całej mokrej od mleka pacjentki.
Tosia, III rok, Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie
Wezwanie do poronienia. Przyjeżdżamy na miejsce. Rozdzierający krzyk słyszymy już na klatce. Wchodzimy do mieszkania, kierujemy się w stronę łazienki, otwieramy drzwi – przed wanną klęczy kobieta, na jej łydce leży martwy noworodek. W kącie stoi ojciec, który przeklina i płacze. Wszędzie krew. Pierwszy raz w życiu jakby mnie sparaliżowało, stałam tak około minuty i nie wiedziałam, co zrobić. Trzęsącymi się rękami zaczęłam szukać trójkątnej chusty. Owinęłam nią sztywne 25-tygodniowe ciałko, odcięłam pępowinę i wyszłam z łazienki. Zza drzwi słyszałam matkę, która krzyczała, żebym oddała jej dziecko.
Danuta, 33-letni staż, pielęgniarka pracująca w zespole ratownictwa medycznego, szpital publiczny, woj. śląskie
Przyjęliśmy na OIOM kobietę, którą w parku podczas spaceru z dzieckiem przygniotło drzewo. Jej dziecko zginęło na miejscu, a ona trafiła do nas w stanie przedagonalnym. Miała strzaskane niemal wszystkie kości – prócz miednicy. Choć cały personel w szpitalu wiedział, że dziecko nie żyje, to matka wciąż nie miała o tym pojęcia. Każda z nas truchlała na myśl, że znajdzie się na sali, kiedy kobieta zacznie się wybudzać. Każda bała się, że to jej zada ona pytanie: "Co z moim dzieckiem?". My, pielęgniarki, nie możemy informować o śmierci, ale matka to matka. Wystarczyłoby, że spojrzałaby nam w oczy.
Natalia, 3-letni staż, OIOM, szpital publiczny, woj. mazowieckie
20-latek zadzwonił po karetkę, skarżąc się na ból brzucha. Dyspozytorka powtarzała, że chłopak brzmiał
"dziwnie", ale zespół nie potraktował tego wezwania priorytetowo. Dojechali tam po kilkudziesięciu minutach. Byłam w tym czasie na SOR-ze, kolega ratownik wysłał mi MMS, pisząc: "K.rwa, czegoś takiego nigdy nie widziałem. Zobacz".
Kamila pokazuje mi zdjęcie na ekranie telefonu – drewniana podłoga, na podłodze kałuża krwi, w kałuży plątanina różowych wnętrzności. Odwracam wzrok.
Weszli do środka i zobaczyli chłopaka z rozciętym brzuchem. Obok leżały jego własne jelita i nożyk do obierania ziemniaków. Młody jeszcze żył. W karetce odzyskał na chwilę przytomność. Kolega zapytał, dlaczego to zrobił. "W moim brzuchu siedziała wiewiórka. Musiałem ją wyjąć". Zaraz po tym umarł. Badania toksykologiczne wykazały duże ilości substancji psychoaktywnych.
Kamila, 4-letni staż, SOR, szpital publiczny w Warszawie
Żołnierz, 21 lat. Na kilka dni przed złożeniem przysięgi wojskowej dostał ostrego zapalenia nerek. Lekarz w jednostce zaniechał leczenia. Uważał, że tamten symuluje, żeby dostać przepustkę. Przyjmowałam go na oddział. Był przerażony. Patrzył raz na mnie, raz na lekarza i prosił, żebyśmy nie dali mu umrzeć. To trwało zaledwie kilka godzin – pogorszenie stanu, utrata przytomności, zatrzymanie akcji serca, reanimacja, respirator, śmierć. Pamiętam, że do samego końca ściskał w ręku gazetę sportową.
Lekarz poniósł konsekwencje?
Nasi lekarze złożyli zawiadomienie do prokuratury wojskowej. Nie wiem, co działo się dalej.
Małgosia, 20-letni staż, OIOM, szpital publiczny w Warszawie
To było zaraz przed świętami. Młoda kobieta myła okno i wypadła z siódmego piętra. Trafiła do nas praktycznie nieżywa. Reanimowaliśmy mumię – musiała być owinięta bandażami, bo krew tryskałaby na wszystkie strony. Przez kilka tygodni, każdego dnia walczyliśmy o jej życie. Później trafiła na inny oddział. W sumie została w szpitalu pół roku. To był cud, ale udało się! Wyszła do domu, a po dwóch miesiącach odwiedziła nas na oddziale. Wyściskała mnie i koleżanki, dziękując za życie. Trochę narzekała, że boli ją noga. Okazało się, że to nic poważnego, ale musi przejść jeszcze jeden zabieg stawu kolanowego. Podczas intubacji zachłysnęła się i z powodu późniejszych powikłań zmarła. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może istnieje coś takiego, jak przeznaczenie, które daremnie próbowaliśmy oszukać.
Marlena, 20-letni staż, OIOM, szpital publiczny w Warszawie
(...)
Miała 18 lat, gdy do nas trafiła. Ojciec odszedł do innej kobiety, matka wyjechała za granicę, a u niej zdiagnozowano zaburzenia osobowości. Dużo mi o sobie opowiadała – mieszkała u koleżanki i zarabiała na życie, sprzedając się na dworcach i w galeriach handlowych. Rzuciła prostytucję, bo zakochała się w swojej współlokatorce. Chyba ta miłość ją uzdrowiła, ponieważ wyszła od nas w dobrym stanie. Za kilka miesięcy wróciła z walizką i poprosiła, żeby przyjąć ją na oddział, bo nie ma gdzie się podziać. Była u nas przez kilka dni, często słuchałam jej opowieści, a ona pomagała mi przy myciu i karmieniu najstarszych pacjentek. Wydawała się bardzo spokojna. To się stało w Trzech Króli. Mieliśmy pyszny świąteczny obiad – mięsko polewane sosikiem. Odeszłyśmy z koleżanką karmić tych, którzy sami nie byli w stanie jeść, a ona to wykorzystała. Powiesiła się na swoim szaliku, na kratach w oknie łazienki. W takich chwilach człowiek ma ochotę uciec do domu, trzasnąć drzwiami i powiedzieć, za przeproszeniem: "K.rwa mać, mam już dość tej roboty".
Marzena, 20-letni staż, państwowy szpital dla psychicznie i nerwowo chorych, woj. śląskie
Trafił do nas 17-latek, który wyskoczył z okna. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany. Myślałam: "Chłopaku, nie miałeś powodu!". Po 40 minutach możemy odstąpić od czynności ratujących życie, ale ta resuscytacja trwała dwa razy dłużej. W siedem osób walczyliśmy o chłopaka. Przez szybę w drzwiach widziałam jego ojca. Kładł się na podłodze, wstawał, siadał na krześle, znów się kładł. Zakończyliśmy resuscytację, dopiero gdy zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki śmierci. Ale nie było nam łatwo przyjąć do wiadomości, że to już koniec, że się nie udało. Zanim wpuściliśmy ojca na salę, uprzątnęliśmy sprzęt i starliśmy krew. Chłopca nakryliśmy prześcieradłem. Facet był twardy. Nie zapomnę, jak ostatni raz przytulił się do syna.
Angelika, 10-letni staż, SOR, szpital publiczny, woj. wielkopolskie
Trafiła do nas 11-latka z zapaleniem wyrostka. Operacja przebiegła pomyślnie, dziewczynka leżała na oddziale i dochodziła do siebie. Następnego dnia o 7 rano zaczęłam obchód, weszłam na salę i uderzyła mnie głucha cisza. Wszystkie dzieci przerażonymi oczami patrzyły w stronę łóżka 11-letniej pacjentki, a ona leżała tam zimna i martwa. Później okazało się, że pękł jej w głowie krwiak, o którego istnieniu nikt nie wiedział, bo w tych czasach na oddziałach nie było jeszcze tomografów. Nakryłam małą prześcieradłem i zaczęłam kierować się z łóżkiem w stronę wyjścia. Nagle zobaczyłam, że za drzwiami stoi jej matka i obserwuje mnie przez szybę. To nie była pora odwiedzin. Przyszła, bo wiedziała, że stało się coś złego. Wiedziała też, że pod tym prześcieradłem jest jej dziecko. Spojrzała na mnie oczami kobiety, która właśnie straciła wszystko. Przez 30 lat pracy to właśnie te oczy zapamiętałam najbardziej.
Basia, 30-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny pod Warszawą
Młody schizofrenik wyszedł na spacer z opiekunem ze szpitala psychiatrycznego. Nagle przeskoczył przez ogrodzenie i wpadł na transformator elektryczny – 80 proc. ciała poparzone, nieudana reanimacja, śmierć. Jego matka również była schizofreniczką. Gdy dowiedziała się, że syn nie żyje, położyła się na korytarzu, krzycząc: "Jak ja mogłam?". Ta kobieta obwiniała się, że przekazała synowi chorobę, która go zabiła. Później stanęła nad łóżkiem swojego dziecka i zastygła w katatonii z takim wyrazem cierpienia na twarzy, jakiego u nikogo nigdy nie widziałam.
Natalia, 3-letni staż, OIOM, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Rozmawiasz z dziećmi o śmierci?
Tylko raz. Patryk miał 9 lat i mocno krwawiące żylaki przełyku. Nagle jego stan bardzo się pogorszył, przy chłopcu pracował cały zespół. Przetaczaliśmy mu krew, ale ciśnienie ciągle spadało. Nagle, w tej całej bieganinie, przy płaczącej obok matce, Patryk złapał mnie za rękę i zapytał: "Ciociu, czy ja umrę?". Nie umiem kłamać. Nie było czasu na rozmowę, bo sytuacja rozwijała się bardzo dynamicznie. Łagodnym tonem powiedziałam: "Patryk, wiesz, że kiedyś wszyscy umrzemy. Spokojnie". Po kilku minutach Patryk pojechał na blok i już z niego nie wrócił.
Jola, 26-letni staż, oddział chirurgii dziecięcej, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Kalinka miała 13 lat i poważną wadę serca. Nagle jej stan niespodziewanie się poprawił. Miała mnóstwo energii, zabrałam ją nawet na spacer. Następnego dnia w nocy przybiega koleżanka, krzycząc: "Jezu, Kalina leży nieprzytomna, cała w wymiotach". I już się nie obudziła. Najgorsze jest to, że często u dzieci z wadą serca dochodzi do wylewu wewnątrzczaszkowego wtedy krew dostaje się do mózgu, który obumiera. Dziecko wygląda jakby spało, ale my wiemy, że dusza już opuściła ciało, nawet jeśli serce wciąż bije. Nieprzytomna Kalinka leżała w swoim łóżku przez dwa dni, dopóki konsylium nie podjęło decyzji o odłączeniu jej od aparatury, która wykonywała pracę za jedną komorę sercową. Mama Kaliny usiadła na łóżku i mocno ją do siebie przytuliła, a my wyłączyliśmy sprzęt. Patrzyłam wtedy na monitor, bo na mamę nie mogłam, i obserwowałam, jak serduszko coraz bardziej zwalnia, aż w końcu przestaje bić.
Justyna, 2-letni staż, oddział kardiologii dziecięcej, szpital publiczny, woj. śląskie
Nikola miała roczek i czekała na nowe serduszko. Uwielbiała jeść deserki ze słoiczków, ale jedyną rzeczą, po jaką jej matka wybierała się do sklepu, były papierosy. Czasem jeszcze piwa, które wypijała w drodze do szpitala. Tak mi było szkoda tej małej, że zaczęłam kupować jej słodycze i nowe ubranka. W nocy zakradałam się na salę i wkładałam to wszystko do szafeczki przy jej łóżku. Pielęgniarki opiekujące się Nikolą były przekonane, że deserki są od matki, więc karmiły nimi małą i przebierały ją w nowe ubranka. Matka nawet nie zauważyła, że dziecko nosi coś, czego wcześniej nie miało. Dziewczynka nie przeżyła. Dostała udaru krwotocznego i zmarła w okolicy setnego dnia oczekiwania na serduszko.
Kasia, 3-letni staż, oddział kardiologii dziecięcej, szpital publiczny, woj. śląskie
Kubuś był chudziutkim 13-latkiem z wielkimi, zielonymi oczami. Trafił do nas z poważną wadą komory sercowej. Jego stan każdego dnia pogarszał się coraz bardziej i nie było wątpliwości, że trzeba czym prędzej operować, choć wiązało się to z wielkim ryzykiem. Gdy odwoziłam Tomka na salę operacyjną, powiedział do mnie: "Ja się boję tego zabiegu, wiesz, ciocia?". "Spokojnie, wrócisz do mnie, do nas wszystkich wrócisz". Do końca życia zapamiętam te jego wielkie, zielone, przerażone oczy.
Justyna, 2-letni staż, oddział kardiologii dziecięcej, szpital publiczny, woj. śląskie
(...)
Pamiętam panią, która pracowała w naszym szpitalu na radiologii. Nagle okazało się, że ma guza jelit. Operacja się nie udała. Guz rósł, a lekarze dawali jej maksymalnie kilka miesięcy życia. Wszyscy załamywaliśmy ręce – to była piękna, młoda kobieta. Miała męża i 9-letnią córeczkę, która ciągle do niej przychodziła. Pewnego razu, gdy godziny odwiedzin się skończyły, wzięłam tę małą i odprowadziłam do drzwi, gdzie czekała jej opiekunka. Za chwilę wróciłam do pacjentki, a ona spojrzała na mnie wyczekująco. Chciała usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. I wtedy pierwszy raz stanęłam przed dylematem, co powiedzieć pacjentowi, dla którego nie ma już żadnej nadziei.
Co pani powiedziała?
Że musi być dzielna do samego końca. Kilka dni później zmarła.
Basia, 30-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny pod Warszawą
(...)
W tym zawodzie najgorsze jest uczucie trawiącej bezradności. Ostatnio śniła mi się 23-latka, która trafiła na chirurgię z poszarpanymi jelitami. Została zgwałcona analnie szklaną butelką i czekała na operację wyłonienia stomii, czyli sztucznego odbytu. Stałam przy niej, gdy chirurg mówił, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci, bo ścianka macicy też uległa zniszczeniu. Złapałam ją za rękę, ale nie zareagowała, tylko wpatrywała się przed siebie takimi pustymi oczami i płakała. Jej życiu nie groziło niebezpieczeństwo, ale zdałam sobie sprawę, że w pewnym sensie jest już martwa i nie mogę nic zrobić.
Karolina, 2-letni staż, OIOM, szpital publiczny w Warszawie
Marianna Fijewska jest dziennikarką Wirtualnej Polski. Zadaje trudne pytania, odkrywa fakty i zbiera opinie w najbardziej gorących, poruszających tematach społecznych. Prowadzi też cykl wywiadów wideo #11Pytań.
PREMIERA KSIĄŻKI 13 LUTEGO. ZAMÓW EGZEMPLARZ KLIKAJĄC TUTAJ.