Pierwszy był młody, pił i imprezował. Uciekła do starszego, potem do ośrodka
37-letniej Ani (imię zmienione) głos się łamie, oczy wilgotnieją tylko wtedy, gdy mówi o swoich koleżankach z ośrodka. Kiedy opowiada swoją historię, nieraz się nawet uśmiechnie. Jest spokojna również wtedy, gdy opowiada o swoim "pierwszym razie".
14.12.2017 | aktual.: 15.12.2017 17:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
POCZĄTEK KOŃCA
- Byłam świeżo po cesarce. Dzieci, wcześniaki leżały w szpitalu. Siedziałam u nich codziennie do 21. On wpadał na trochę, później niż ja, bo po pracy, i wcześniej wychodził. Tamtego dnia wyszedł ze szpitala przed 20, ja wróciłam do domu po 21, ale jego tam nie było - opowiada Ania.
Czara goryczy, wzbierająca miesiącami, w końcu się przelała. Ania stwierdziła, że się musi rozmówić z Adamem (imię zmienione). Że nie będzie jak z jej pierwszym partnerem: po cichutku, bokiem, jak mysz pod miotłą, która nie chce drażnić lwa. Że skoro mieszkanie (podarowane przez jego matkę) jest do wyremontowania, trzeba zagrać w otwarte karty. Ona już przedstawia całe swoje zarobki, od Adama nie wymagała rozliczania się z każdego grosza, ale trzeba było coś ustalić: jak dom na powrót dzieci ze szpitala przygotować, na co ich stać, ile potrzeba na życie, ile można odłożyć na remont.
- Gdy mu zaczęłam o tym mówić, on najpierw mamrotał pod nosem, że ciuchy są na wierzchu, że obiad nieugotowany. Wywiązała się pyskówka, w końcu powiedział, że nie będę dyktowała mu, co ma robić. Wtedy pierwszy raz podniósł na mnie rękę – wspomina pierwszy łomot, który dostała od byłego dziś już partnera. Potem bił ją średnio raz na kwartał. Odpuszczał, gdy Ania padała na podłogę (o ile nie miała dziecka na rękach, co się zdarzyło dwukrotnie), kuliła się, odruchowo chroniła głowę. Może też kopał - tego w strachu się nie odnotowuje. Chociaż policjanci na komisariacie będą później dopytywać. Jak bił? Otwartą ręką? Pięścią? Jakimś przedmiotem? Tylko bił? Kopał też? Jak kopał? W co? Jak długo?
- Wiedziałam tylko, że gdzie się później nie dotknęłam, wszystko mnie bolało, najbardziej głowa i plecy. Po obrażeniach zdawałam sobie sprawę, co mi zrobił, bo gdy to się dzieje, to świadomość się jakby odłącza – wyjaśnia.
W STRONĘ DOMU
Tramwaj, przesiadka w autobus, a potem kolejny. Linia "7" zwiastuje podróż na obrzeża Warszawy. Przystanek graniczny, dalej asfaltowa ulica puszczona przez las, ponad kilometr piechotą. Może to koniec świata? Na miejscu okazuje się, że dla wielu to jednak jego początek. Kilka lat temu stał tu dom samotnej matki o paradoksalnej nazwie "Bajka". Parę lat temu został zrównany z ziemią. Od 2013 roku po sąsiedzku działa Ośrodek Wsparcia dla Kobiet z Małoletnimi Dziećmi i Kobiet w Ciąży "Etezja". Z greckiego etos znaczy rok. I tyle dokładnie czasu mają mieszkanki prowadzonego przez Stowarzyszenie Pomocy i Interwencji Społecznej domu, by poskładać rozsypane puzzle życia w zupełnie nową układankę.
Miejsc w czterech parterowych budynkach mieszkalnych (ładnych, zadbanych, otoczonych świeżo przystrzyżonym trawnikiem i ogrodzeniem, z ochroną i monitoringiem) jest dla 130 osób, "znajdujących się w trudnej sytuacji życiowej spowodowanej bezdomnością, samotnym macierzyństwem, przemocą w rodzinie" (informacja ze strony internetowej placówki).
Urszula Mroczek, kierownik ośrodka, i Jerzy Tatarowicz, pracownik socjalny wyjaśniają: koszty utrzymania ośrodka ponosi miasto, mieszkanki nie uiszczają żadnych opłat za czynsz czy media, ale utrzymują się i organizują sobie życie same. W domu nie ma stołówki, żłobka, przedszkola.
- Jeżeli są na przykład w trudnej sytuacji socjalnej, z różnych powodów nie mogą iść do pracy - są w zaawansowanej ciąży, połogu, mają chore dziecko, nie mogą znaleźć miejsca w żłobku - to je wspieramy – mówi Urszula Mroczek. _- Nasza oferta ma na celu umożliwienie im wyjścia na swoje - _dodaje.
- 12 miesięcy to jest maksymalny okres pobytu w ośrodku, my w tym czasie robimy wszystko, żeby nasze klientki w miarę możliwości w pełni się usamodzielniły, na przykład wróciły na rynek pracy, zapewniły sobie alternatywne miejsce zamieszkania, uregulowały sprawy rodzinne i opiekuńcze – wyjaśnia Jerzy Tatarowicz, który zapewnia, że najważniejsze w "Etezji" jest poczucie bezpieczeństwa.
_- Właśnie w tej chwili przyszła nowa pani, bardzo spięta, wystraszona. Pierwszy raz trafiła do takiego ośrodka. To jest zupełnie naturalne. Właściwie wszystkie nasze klientki przychodzą z różnymi obawami, czasem nawet niechęcią – _mówi, a obawy te potwierdza historia Ani. Przyznaje, że spodziewała się "starego, odrapanego, dziurawego budynku z personelem, któremu się wydaje, że wszystko może. Z panią kierownik, która będzie patrzyła na wszystkich z góry, i z mieszkankami z marginesu społecznego".
- Bardzo się pomyliłam - mówi. W ośrodku szczególnie ceni sobie: ciepło, normalność, dbałość o porządek, wszelkiego rodzaju zajęcia ze specjalistami, warsztaty, spotkania._ - Fajnie się tu mieszka. Moja córka też polubiła to miejsce. Z mieszkankami się bardzo dobrze dogadujemy. Wspólnie robimy obiady, pieczemy ciasta, rozmawiamy, wspieramy się. Pracownicy są mili, uprzejmi, potrafią doradzić. Pomagają nam, ale nie chcą nic robić za nas. Uważam, że to jest bardzo dobre._
Zanim nowa mieszkanka poczuje się tak jak Ania, trzeba ją "ustabilizować, przekonać, że to jest bezpieczne miejsce".
- Zaraz do niej podejdzie starościna - bo w każdym z czterech budynków jest wybierana jedna - i ją oprowadzi, wszystko pokaże, żeby stopniowo wtapiała się w środowisko i nabierała do nas zaufania. To jest podstawa. Inaczej puszka z tym, co przeżyły, nie zacznie się otwierać – opisuje Jerzy Tatarowicz.
Z czasem z tych puszek wysypują się, w różnych konfiguracjach: bieda, brak dachu nad głową, trudności opiekuńczo-wychowawcze wobec dzieci, niezaradność życiowa (niektóre mieszkanki nie potrafią gotować czy sprzątać), także - stłamszenie, brak wiary w siebie, zamknięcie.
- Ich poczucie własnej wartości często jest bardzo niskie. Odbudowanie go, przekonanie ich, że są kimś ważnym, to bardzo trudna praca. Wymaga dużych umiejętności. My jednak pokazujemy im, że są warte każdego poświęcenia i każdych pieniędzy – komentuje pracownik.
W tej puszce wreszcie gnieździ się, a nierzadko kisi latami, także doświadczenie przemocy w rodzinie. Jak się dłużej, głębiej z każdą z mieszkanek porozmawia, okaże się, że właściwie większość worek z etykietą "przemoc", cięższy lub lżejszy, na swych barkach dźwiga.
- Trafiają do nas panie, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z takim czy podobnym miejscem – mówi Jerzy Tatarowicz. - Społeczeństwo odciska piętno na zachowaniach tych kobiet. Co druga wstydzi się, że to ją dotknęło. Bo co powiedzą najbliżsi, rodzina, znajomi, sąsiedzi? To jest tyle elementów, że człowiek nie ma odwagi cywilnej, by wyjść z tym na zewnątrz. Będzie łykał tę żabę tak długo, jak tylko będzie w stanie to znieść.
O ile się nią nie udławi. Według badań prof. Beaty Gruszczyńskiej z Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości rocznie w wyniku przemocy domowej w Polsce śmierć ponosi około 150 kobiet.
*JAK ROZBROIĆ PUSZKĘ? *
Dziesiątki ulotek, informatorów, stron internetowych, kampanii społecznych. Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, kodeks rodzinny i opiekuńczy, kodeks karny, Krajowy Program Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Dalej: procedura "Niebieska karta", zespoły interdyscyplinarne, grupy robocze, zakazy zbliżania się, rozpatrywane w trybie specjalnym przyspieszonym (czyli do 30 dni od dnia złożenia wniosku) wyroki eksmisji sprawców przemocy domowej - to wszystko ma przemocy zapobiegać, ją nagłaśniać i ukrócać, ofiary ośmielać do mówienia, szukania pomocy.
Do długiej listy, która ma przeciwdziałać przemocy wobec kobiet, dołączyć dziś także należy expose nowo wybranego premiera Polski Mateusza Morawieckiego, który oświadczył, że zrobi wszystko, by ten problem zminimalizować.
Ofiary przemocy mogą szukać wsparcia w ponad 320 ośrodkach, filiach i punktach mobilnych na terenie całego kraju. Statystyki są jednak nieubłagane: rokrocznie sama tylko Komenda Główna Policji odnotowuje ok. 75 tysięcy wypełnionych formularzy "Niebieska Karta" (w tym ok. 60 tys. wszczynających procedurę), liczbę ofiar przemocy określana jest na 90-100 tysięcy (ok. 72-75 proc. kobiet, 15-17 proc. dzieci, 10-11 proc. mężczyzn), liczbę sprawców w oficjalnej nomenklaturze funkcjonujących jako "podejrzewani o przemoc" z kolei na ok. 75 tys., w tym większość (ok. 62 proc.) jako "będących pod wpływem alkoholu". Potwierdza to historia koleżanek Ani z "Etezji":
_- Ja się nigdy nie pytam, dziewczyny jak same chcą, to opowiadają. Najczęściej jest to alkohol połączony z przemocą – _opowiada i wspomina także swoją własną historię. W ośrodku mieszka od czterech miesięcy. Jej wcześniejsze życie to była sinusoida: pierwszy poważny związek, nieplanowana ciąża, wkraczanie w dorosłość z bagażem, coraz cięższym.
PROSTA HISTORIA
- Mieliśmy po 20 lat, lubiliśmy się bawić. Ale już wtedy uważałam, że na wszystko jest czas i miejsce, wszystko ma swoje granice. Można pójść na imprezę, raz w tygodniu. Na co dzień trzeba chodzić do pracy i normalnie funkcjonować. Zwłaszcza jak ma się dzieci – twierdzi i wspomina, że jej ówczesny partner miał inne plany. Co chwilę ciągnął ją do klubu, na imprezę, choć ona wolała być z dzieckiem, blisko, karmić piersią, budować więź.
_- Zrozumiałam, że chyba jednak nie uda mi się z nim stworzyć rodziny. Aczkolwiek jeszcze próbowałam.
On nie miał większych ciągot do pracy (zwłaszcza że jego matka finansowo wciąż go wspomagała), do kieliszka czy butelki piwa i owszem. Ona musiała więc skrócić urlop wychowawczy, gdy dziecko skończyło półtora roku poszła do pracy. W końcu związek się rozpadł, ojciec wyprowadził się do nowej partnerki, matka została z dzieckiem i niedoszłą teściową pod jednym dachem. Układ był prosty: wikt, opierunek i pomoc przy dziecku w zamian za zrzeczenie się przez Anię pretensji do alimentów.
- To mi bardzo pasowało, bo kobieta była fajna. Można było z nią porozmawiać. A że miałam pracę zmianową, to wiedziałam, że babcia się dzieckiem zaopiekuje. I teściowa była zadowolona, sama o tym głośno mówiła, bo i posprzątane było, i mogła wyjechać ze znajomymi, nie martwiąc się o swoje koty.
Rysa była tylko jedna, acz znacząca: teściowa również miała pociąg do alkoholu. W końcu, po paru latach, praktycznie z dnia na dzień, wyrzuciła synową z wnuczką na bruk. Ania poukładała sobie jakoś życie z pomocą znajomych. Nowego partnera nie szukała, ale nastoletnia córka marzyła o tatusiu. Tak poznała Adama.
- Nieraz się dziś zastanawiam, gdzie się tamten człowiek podział. Bo wtedy był czuły, troskliwy, opiekuńczy. Starszy o parę lat ode mnie, po rozwodzie. Pomyślałam, że wie, jak smakuje poważny związek – wspomina, twierdząc, że była szczęśliwa aż do porodu. Bił ją coraz częściej.
- Za co? Że talerz w zlewie był niepozmywany. Że wymagałam czegokolwiek. Na przykład poprosiłam o pieniądze na mleko dla dzieci, bo moje się już skończyły. Albo że się odezwałam – mówi. - W tygodniu wychodził około 6 rano, pracował do 17, ale wracał późno. Chyba czekał, aż dzieci już pójdą spać. Otwierał piwo, siadał przed telewizorem, potem szedł spać. Próbowałam z nim rozmawiać. Traktował mnie, jakbym była powietrzem.
W międzyczasie narastała w nim fala agresji. Wylewał ją z siebie dość regularnie. Później, trochę zgodnie ze schematem, przepraszał, ale po swojemu.
- To słowo nigdy nie padło z jego ust, ale zauważyłam, że po dwóch-trzech dniach od pobicia znienacka robił obiad. Z początku było mi wtedy miło, myślałam, że zastanowił się nad sobą, nad swoim zachowaniem. Ale to trwało dzień, góra dwa. Później znów przestawał się odzywać. A później znów bił - opowiada Ania.
_- Z początku go kochałam, ale niestety chyba to pękło z pierwszym pobiciem. Choć wtedy nie potrafiłam powiedzieć mu "do widzenia", bo uważam, że każdemu trzeba dać szansę. _
Szans Ania jednak dawała kilka. Usprawiedliwia się:
- Bałam się samotności, swojej i jego. Z dziećmi bywa różnie, to, że mam trójkę, nie znaczy, że będę miała opiekę na starość. One porobią kariery, będą miały swoje rodziny, życie. We dwójkę, myślałam, łatwiej nam będzie. I o niego się martwiłam, że mu na stare lata, może w chorobie, nie będzie miał kto podać szklanki wody.
ON NIE JEST GROSZA WART
Zanim po półtora roku zgłosiła się w końcu na policję, o swojej sytuacji informowała: kuzynkę, przyjaciela, dorosłe już córki Adama, które także były bite w dzieciństwie, a także jego rodziców. Właściwie wszyscy radzili: "zostaw go jak najszybciej".
Tylko od jego rodziców usłyszała: "bardzo nam przykro, ale masz to, na co sobie pozwoliłaś".
_- Dobrze, że się otworzyłam, bo później, przy składaniu zeznań, okazało się, że są świadkami pośrednimi, też byli przesłuchiwani - _mówi Ania.
Mogli nimi być również sąsiedzi, ale od jednego z nich usłyszała: "no słyszę, co się tam u państwa dzieje, ale nie będę się mieszać w nieswoje sprawy".
Po założeniu "Niebieskiej Karty" Adam przestał bić. Mimo to odeszła. Sprawa w sądzie się toczy, choć Adam prosi, by do niego wróciła. Mówi, że się zmienił, nie pije, pracuje nad sobą.
_- Postawiłam mu dwa warunki: że musi iść na terapię i w całości płacić alimenty. Trochę go oszukałam, bo już podjęłam decyzję, że do niego nie wrócę. Ale tak sobie myślę, że jak przejdzie terapię, to mu na dobre wyjdzie. Może na trzeźwo, bez bicia, jeszcze uda mu się ułożyć życie z jakąś kobietą. Ja chcę już tylko mojego syna wychować na prawdziwego mężczyznę. Nie takiego, któremu wydaje się, że musi pokazać, że ma władzę i siłę. _