Pojemne męskie serca
Rodzina alfa w jednym mieście, rodzina beta w następnym. Są mężczyźni, którym jedna rodzina nie wystarcza. Oszukują swoje partnerki, które latami żyją zupełnie nieświadome tego, co się dzieje.
21.04.2017 | aktual.: 24.04.2017 17:10
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ola, 34 lat
To nigdy nie była moja wielka miłość. Taka, że na widok tego faceta ściska cię w dołku. Poznaliśmy się, kiedy miałam dwadzieścia parę lat i miałam poczucie, że to już czas na małżeństwo. Miałam za sobą wielki, miłosny, nieudany lot. Karol, mój mąż był zawsze cichym, zdystansowanym facetem. Myślałam, że za takich właśnie wychodzą sprytne i mądre dziewczyny. Kochałam go po "dorosłemu". Od początku akceptowałam to, że niewiele mówi. Mamy dwoje dzieci. Dbał o dom. Ale nigdy nie miał ochoty na rozmowę taką bardziej uczuciową. Był serdeczny w gestach, ale nigdy w słowach. Dziś zastanawiam się, czy to nie jest rola kobiety - zmiękczać faceta, namawiać do rozmów. Mnie to było nawet na rękę to jego milczenie, nie wiem dlaczego. Może sama jestem taka, że bez sensu nie gadam. Nie pytałam, bo też nie chciałam żeby on pytał. Mieliśmy osobne środowiska, on miał firmę budowlaną, ja gabinet ortodontyczny. Zupełnie inne działki. Ja miałam swoich znajomych a on swoich. Mieliśmy fajne święta, dobrze nam szło robienie zakupów. Wiem, jak to brzmi, ale organizacyjnie byliśmy takim zgranym zespołem. Wtedy myślałam, że jestem szczęściarą, bo mało jest porządnych facetów, którzy zarobią na dom, zajmą się dziećmi, jak trzeba to ugotują i choinkę ubiorą. Miałam cudownych teściów, którzy powtarzali, jak bardzo Karol mnie kocha. O jego życiu uczuciowym dowiadywałam się od jego mamy.
Pierwsze podejrzenie pojawiło się kiedy w jego torbie znalazłam zdjęcie chłopca w wieku naszego syna Olafa. Uroczy blondynek około 3 lat. Kiedy zapytałam co to zdjęcie robi w jego ubraniach, odpowiedział, że to pewnie zdjęcie, któregoś z jego robotników się zapodziało w jego rzeczach.
Karola firma się rozkręcała. Dziennie czasem robił 400 km. Mieszkaliśmy w Szczecinie, a on do pracy jechał na Śląsk albo do Wielkopolski. Mało rozmawialiśmy, głównie wysyłałam mu zdjęcia naszych dzieci, jak się bawią. Czasem swoje, albo kwitnącej jabłonki przed domem.
Potem pojawiły się nocne telefony, których mąż nie odbierał. Potem niezliczone SMS-y. Zaczęłam podejrzewać, że ma romans. Z drugiej strony wiedziałam, że dużo pracuje, przynosił do domu spore pieniądze. Ja nie musiałam już dużo pracować, mogłam być w domu z dziećmi. Zaczęły przychodzić też listy polecone, których mąż nakazał mi nie odbierać. Nie miałam siły dopytywać, bałam się, że nasz dom się rozleci. Koleżanki zaczęły radzić mi żebym sprawdziła te wyjazdy męża. Pół tygodnia spędzał poza domem. Nawet go pytałam trochę na żarty i trochę na serio, że pewnie ma jakąś młodą dziewczynę w każdym porcie. Śmiał się, ale nic nie było po nim widać. W łóżku nam się układało, więc tym bardziej usypiałam swoją czujność.
Minęły dwa lata, od kiedy Karola nie było w domu tak często. Zbliżała się komunia naszego starszego syna Jędrka. Wynajęliśmy salę, catering. Na tej komunii zjawiła się kobieta z małym chłopcem na rękach. Rozpoznałam go, bo kiedyś przecież widziałam jego zdjęcie w rzeczach męża. Pomyślałam, że może to żona pracownika przyjechała na komunię i mąż zapomniał mi powiedzieć. Kiedy Karol ją zobaczył zniknął, poszedł gdzieś i zostawił nas tak patrzące na siebie. Jola podeszła do mnie i powiedziała, że jest narzeczoną Karola od 7 lat, ma z nim dom, dziecko i ustaloną datę ślubu. To o 4 lata mniej niż my. Domyśliła się, że coś jest nie tak, kiedy zaczęła w rzeczach Karola znajdować szczeciński adres zamieszkania. Podjechała kilka razy pod nasz dom, widziała mnie, widziała Karola. Zapaliłam papierosa pierwszy raz od 12 lat, a ona płakała. Myślałam, że to moja wina. Był z drugą, bo ja nie dawałam mu wszystkiego, czego potrzebuje facet. Z drugiej strony dochodziło do mnie, że ja go przecież kocham, z nim zbudowałam wszystko, co mam. Karol pojawił się w domu trzy dni później, na kacu, śmierdzący i żałosny. Nie odbierał telefonu ode mnie przez całe trzy dni. Dzwoniłam milion razy. Kazałam mu się wynieść, potem chciałam żebyśmy zaczęli od nowa. Pytałam dlaczego, co jest ze mną nie tak. A on milczał, gapił się w stół i milczał. Jola przysłała kurierem jego rzeczy. Ja miałam ochotę zrobić dokładnie to samo. Mąż wyprowadził się do rodziców, wysłał mi pozew rozwodowy. Za miesiąc spotkamy się w sądzie. Nie pytał mnie, czy ja chcę się rozwieść, sam zdecydował, bez słowa, bez wyjaśnienia. Pisałam do niego człowieku wytłumacz mi dlaczego, żebym mogła dalej żyć i nie obwiniać siebie. Nigdy nie odpowiedział.
Marzena 40 lat
Z Piotrkiem dzielę życie od 16 lat. Mamy 15 letnią córkę. Zresztą to ona domyśliła się pierwsza. Mój mąż zawsze wyjeżdżał na dwa tygodnie poza miasto. Oficjalnie miał dwie prace - tak przynajmniej sądziłam. Był wykładowcą socjologii, więc wszystko składało się w całość. Mieszkał i pracował w Warszawie, ale na kilka dni w tygodniu jechał na zajęcia. Czasem zostawał na kilka dni dłużej, bo pisał książkę. Tak przynajmniej sądziłam. Małżeństwo z tak długim stażem ma swoje prawa. Generalnie jest o wiele ciekawsze niż wcześniej, jeśli ma się partnera do rozmowy. A ja miałam. Czułam się w moim związku wolna, realizowałam się na uczelni, gdzie też wykładałam. Wszystko było na swoim miejscu. Paradoksalnie to był pierwszy moment, kiedy jako kobieta czułam się ze sobą naprawdę dobrze. Nikomu nic nie musisz udowadniać, wszystko jest oswojone.
Gdyby nie moja córka Gabrysia żyłabym tak sobie zupełnie spokojnie może i do końca życia. Muszę powiedzieć, że mnie czasem było na rękę, że mąż wyjeżdżał, miałam wtedy o wiele więcej przestrzeni dla siebie. Ciszy i mniej obowiązków obiadowych. Gabryśka, kiedyś przy kasie w sklepie, nagle wypaliła: mamo, tata ma kogoś. I to nie kochankę, tylko rodzinę. Zamurowało mnie. Jej kolega z klasy widział Marka w Krakowie z inną kobietą i dwojgiem małych dzieci. Pomyślałam, że może poszedł z jakąś znajomą na spacer. Gabrysia mówiła, że nie, na pewno nie. Podobno trzymali się za ręce i całowali. Nie wierzyłam. Nie chciałam wierzyć. Długo nic z tym nie zrobiłam, może nawet ze trzy miesiące. Potem zapytałam Marka, spokojnie zaprzeczał. Potem zapytałam jeszcze raz. Nadal zaprzeczał, mówił, że zgłupiałam, jeśli słucham takich plotek. Gabrysia przestała rozmawiać z ojcem. Jak Marek wpadł? Wyciągnął z torby nie ten telefon, który trzeba. Bo miał dwa, każdy na jedną rodzinę. I zostawił ten telefon na stole, a sam poszedł kosić trawę. Przeczytałam większość SMS-ów. Takich, jakie piszą żony albo partnerki: „kup pampersy dla Krysi, te które kupowałeś ostatnio”, albo „pamiętaj o foteliku. kocham.”
Kiedy mąż wrócił z ogrodu, zobaczył mnie z telefonem. Najpierw zaprzeczał, mówił, że to nic nie znaczy. Potem powiedział, że to po prostu dziewczyna, która ma z kimś dziecko i on jej tylko pomaga. Wyszłam z domu i zadzwoniłam do tej dziewczyny. Ma 33 lata, jest z moim partnerem od 4 lat. Mają dwuletnią córeczkę. Powiedziałam o tym siostrze - to jakaś patologia odpowiedziała. Dokładnie to samo pomyślałam, patologia. Mój partner żył na dwa domy. Dziewczyna też była w szoku. Myślała, że Marek po prostu pracuje w Warszawie, a mieszka z nią w Krakowie.
Dopiero po fakcie przypomniało mi się, ile rzeczy Marek przewoził do Krakowa po cichu przez ostatnie lata. Powiedział mi, że chciał mi powiedzieć przed narodzinami córki. Ale nie mógł, bo wiedział, że mnie straci. A on po prostu kocha nas wszystkie. No cóż, masz pojemne serce - odpowiedziałam. Nie mieszkamy razem, nie jesteśmy już razem.
Zobacz także
Rozmowa z Agnieszką Mościcką Teske, psychologiem z Uniwersytetu SWPS
Ewa Kaleta: Jak zrozumieć takiego człowieka, który ma rodzinę alfa i beta?
Agnieszka Mościcka-Teske: Rozumiem, że ma pani na myśli osoby, które oszukują, wchodzą w relacje z kolejnymi osobami, nie informując ich o tym. Może taka osoba ma problemy z bliskością, tworzeniem czułej i serdecznej relacji. Jej bycie w związku jest zaburzone. Można sobie wyobrazić, że taki człowiek nie umie być z jedną osobą blisko, więc tworzy kolejne podobne relację i w żadną z nich nie jest zaangażowany. Więc to może być strategia ucieczkowa. Może też taki tryb funkcjonowania dowartościowywać. Taki mężczyzna może sobie pomyśleć - jestem atrakcyjny, jestem przedsiębiorczy, umiem zadbać o kilka kobiet i rodzin. Może być też motywacja kryminalna, czyli w takiej sytuacji mężczyzna czerpałby korzyści finansowe z kolejnych partnerek.
Czy można takie relacje nazwać patologicznymi? Przyjaciele i rodzina moich bohaterek tak właśnie nazywała sytuację, w której się znalazły.
- Unikanie bliskości może się realizować różnie. Można mieć bliską relację z pracą i w nią uciekać. Można tworzyć ciągle nowe związki z kolejnymi osobami. Na pewno nie jest to funkcjonowanie prawidłowe. Z pewnością jest to problem. Ale patologia to choroba, więc pod względem klinicznym, to nie jest patologia.
Moje bohaterki czują się winne, że to one coś źle zrobiły. Myślały o sobie, że były niewystarczające, dlatego ich mężowie zakładali inne rodziny.
- To częsta reakcja. Większość z nas, dorosłych ludzi, kiedy napotyka niepowodzenie, to szuka winy w sobie. Dorośli ludzie chcą brać odpowiedzialność za swoje życie i dlatego w sobie szukamy wyjaśnienia. Jeśli takie myślenie trwa za długo, takie myśli mogą mieć charakter depresyjny. Ale pierwszy odruch to dojrzały mechanizm.
- Rzeczywiście to możliwe. Związek to dwie osoby. Jeśli ta druga osoba nie zauważa albo stara się nie zauważać objawów tego, że ktoś jest w połowie obecny w domu i w życiu, to może sama ma problemy z bliskością. W życiu czasem wybieramy partnerów, którzy powodują, że trwamy w naszych wewnętrznych konfliktach. To się nazywa koluzja w związku.