Pomógł jej chłopak z internetu. W trzy dni zebrał 60 tys. zł
- Pisałam z nim, gdy byłam w szpitalu i mogłam ruszać właściwie tylko palcami. Kuba wiedział, że jestem chora, ale nie znał szczegółów. Kilka dni temu zobaczył stronę ze zbiórką internetową, zapytał, czy może pomóc – opowiada 21-letnia Marta.
12.12.2018 | aktual.: 12.12.2018 11:58
Użytkownik serwisu Wykop.pl podzielił się z internautami poruszającą historią swojej znajomości z Martą – dziewczyną, która napisała do niego na jednej z popularnych aplikacji randkowych. "Dużo rozmawialiśmy, od słowa do słowa wyszło, że ona leży w szpitalu i nie czuje się najlepiej. Nie drążyłem tematu, bo to trochę niezręczne" – napisał Kuba i dodał, że kontakt po pewnym czasie się urwał. Kilka miesięcy później przypadkiem trafił na jedną z aukcji serwisu "siepomaga.pl". Celem aukcji było zebranie pieniędzy na leczenie 21-latki cierpiącej na poważne zaburzenie układu nerwowego, które sprawiło, że w ciągu kilku tygodni straciła władzę w rękach, nogach i karku. Chłopak rozpoznał ze zdjęcia Martę - dziewczynę z aplikacji randkowej. Poprosił internautów, aby wpłacali pieniądze na leczenie jego koleżanki. Efekt był oszałamiający.
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Kuba poprosił internautów, by wpłacali pieniądze na twoje leczenie zaledwie trzy dni temu. Ile od tego czasu wpłynęło na konto zbiórki?
Marta Gaik: Jeszcze w sobotę na koncie było 8,5 tys. zł – teraz kwota przekroczyła 68,5 tys. zł i ciągle rośnie. Co kilka minut widzę zmieniające się cyferki, bo ludzie wpłacają kolejne pieniądze. To jest niesamowite i strasznie wzruszające.
Jak poznałaś Kubę?
Poznaliśmy się przez aplikację randkową we wrześniu. Pisałam z nim, gdy byłam w szpitalu i mogłam ruszać właściwie tylko palcami. Kuba wiedział, że jestem chora, ale nie znał szczegółów. Kilka dni temu zobaczył stronę ze zbiórką internetową. Napisał do mnie, czy się nie pogniewam, jeśli udostępni link i poprosi internautów, żeby wpłacali pieniądze. Żadne z nas nie spodziewało się takiego odzewu! Oboje byliśmy w totalnym szoku. Ludzie nie tylko wpłacają, ale i piszą do mnie, żebym się trzymała, była dzielna, że na pewno wyzdrowieję.
W twoim organizmie rozpoczął się autoimmunologiczny proces zapalenia ośrodkowego układu nerwowego. W jaki sposób choroba dała o sobie znać?
Nic nie wskazywało na to, że zachoruję. Jeszcze 11 miesięcy temu studiowałam weterynarię i pracowałam jako niania. W wolnych chwilach udzielałam jeszcze korków z biologii, chemii i matematyki. Żyłam szybko i aktywnie. Nagle zaczęła boleć mnie głowa, coraz częściej i coraz mocniej. Nie pomagały żadne tabletki. Byłam osłabiona, bolały mnie mięśnie. Przez dwa tygodnie czułam się tak, jakby rozkładała mnie grypa. I w końcu zachorowałam.
Pamiętasz ten dzień?
Tak, to było 17 lutego. Obudziłam się rano z zaburzeniami wzroku. Wszystko widziałam podwójnie, to było przerażające. Rodzice zawieźli mnie do szpitala wojskowego w Bydgoszczy. Miałam tomografię i punkcję, czyli pobranie płynu mózgowo-rdzeniowego z lędźwi. Po zabieg poszłam do łazienki i dostałam tzw. zespołu popunkcyjnego – potwornie rozbolała mnie głowa, powykręcało mi palce i sparaliżowało kark. Zostałam na oddziale na noc, a gdy się obudziłam, nie czułam już nóg.
Co wtedy pomyślałaś?
To było straszne. Właściwie nic nie myślałam, tylko się bałam, że ten paraliż pójdzie dalej. I poszedł.
Jak szybko?
Szybciej, niż mogłabym się spodziewać. W ciągu kilku dni straciłam czucie również w rękach, nie mogłam ruszyć głową, tylko leżałam. Nikt nie wiedział, co mi jest. W końcu przyszedł ordynator i powiedział, że nie chodzę, bo prawdopodobnie mi się nie chce i czuję silną potrzebę, żeby ktoś się mną cały czas zajmował. "Albo psychiatria, albo do domu" – powiedział rodzicom. Załamali się, dyskutowali z nim, ale był nieugięty. Poprosił tylko psychiatrę, żeby mnie zbadał. To badanie trwało może dwie minuty, facet w ogóle nie wiedział, kim jestem. Zadał mi pytanie, gdzie pracuję, co lubię robić i czy mam myśli samobójcze. Na podstawie tej rozmowy uznał, że ordynator ma rację. Rodzice nie chcieli, żebym trafiła na psychiatrię, więc zostałam wypisana, jako pacjent w stanie "dobrym". A przecież nie mogłam się ruszać.
Ile czasu spędziłaś w domu?
Tylko jeden dzień. Paraliż dalej postępował i miałam duże kłopoty z przełykaniem. Rodzice zadzwonili do prywatnego neurologa, który natychmiast wypisał skierowanie do szpitala w Juraszu. Trafiłam tam z podejrzeniem zatoru płucnego. Gdyby lekarz wtedy nie przyszedł, mogłoby być różnie. Tam wreszcie zdiagnozowano mi uszkodzenie nerwów obwodowych i krzyżowych.
Na czym od tego czasu polega twoje leczenie?
Na rehabilitacji i tzw. plazmoferezach. Jestem podłączana do maszyny przypominającej pralkę, która filtruje moją krew. Ta krew przechodzi przez "bęben pralki" i wraca znów do mnie. Jednak to leczenie przynosi niewielkie efekty. Jedyną nadzieją na to, że znów poczuję swoje ciało i być może odzyskam nad nim władzę, jest podawanie bardzo drogiej immunoglobuliny. To właśnie dlatego powstała zbiórka. Oprócz tego czeka mnie niezwykle intensywna rehabilitacja.
Myślę, że jesteś bardzo dzielna i zdeterminowana do odzyskania zdrowia.
Cały czas powtarzam sobie, że muszę ćwiczyć, że to się wszystko niedługo zmieni, że muszę być zmobilizowana i robić postępy, że jeszcze wrócę do pracy i nauki. I zatęsknię za leżeniem i czytaniem skandynawskich kryminałów, bo to właśnie aktualnie robię.
Kto jest dla ciebie największym wsparciem?
Znajomi raz są, raz ich nie ma. Część odsunęła się ode mnie, jak zachorowałam, część angażuje się w pomoc, ale to rodzice są przy mnie cały czas. Gdybym została teraz ze wszystkim sama, byłoby cholernie ciężko. Aha, no i Kuba. W ten czwartek ma mnie odwiedzić w szpitalu. To będzie pierwszy raz, gdy zobaczymy się na żywo.
Żeby wspomóc leczenie Marty, możesz kliknąć TUTAJ
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl