Powinny płakać i cierpieć. Przecież wdowy nie mają prawa do szczęścia
Nie kochała męża. On w grobie, a ona cieszy się życiem. Wstydu nie ma! - Polacy są bezlitośni dla wdów, często niezależnie od tego, ile czasu minęło od odejścia męża. Bo według nich, wdową się jest do śmierci.
Joanna Racewicz, wdowa po oficerze BOR Pawle Janeczku, pojawiła się na otwarciu butiku Violi Spiechowicz w sukni z bardzo głębokim dekoltem. - Wdowie nie wypada się tak ubierać - grzmieli internauci, choć od katastrofy smoleńskiej, w której zginął mąż Racewicz minęło już 7 lat. Ona już daje sobie radę z hejtem i ignoruje komentarze "życzliwych".
- Tak, daję sobie prawo, by przeżyć życie normalnie. I już słyszę głosy oburzenia: "Co?! Przecież powinna iść na cmentarz, kwiatki sadzić, świeczki zapalać" - wyznała wywiadzie udzielonym "Gali". - Wdowieństwo jest pewną rolą, kostiumem, zwyczajem i oczekiwaniem, które świat stawia i uważnie obserwuje efekty.
W przypadku Joanny Racewicz, która długo borykała się z łatką "wdowy smoleńskiej”, efektem jest zadbana i uśmiechnięta kobieta. Tym bardziej godne podziwu, że przeglądając publikacje dotyczące dziennikarki, przechodzą dreszcze. "Napompowała sobie twarz za pieniądze ze śmierci męża”, "Powinna być załamała, a paraduje w wydekoltowanych kreacjach", "wyrodna żona" - to tylko niektóre z komentarzy, kierowane pod adresem Racewicz.
- Czego świat oczekuje? W pewnym uproszczeniu - że wdowa będzie niekończącym się nieszczęściem, żałobą i smutkiem. Że będzie leżeć w domu na kanapie i szlochać do poduszki. Żałoba ma tysiące twarzy i bardzo wiele kolejnych szczebli. Widocznie osiągnęłam wreszcie ten, na którym można już stanąć nieco pewniej - mówiła Racewicz w wywiadzie.
Być młodą wdową
Wdowa najczęściej kojarzy się ze starszą panią, której mąż zmarł w wyniku ciężkiej choroby lub starości. Ale wdowieństwo ma wiele twarzy. Ola (imię zmienione) na przykład jest młoda, ma tylko 30 lat. Męża straciła nieoczekiwanie, w nieszczęśliwym wypadku samochodowym. Dzieci nie mieli, więc po jego śmierci długo nie miała motywacji, żeby wrócić do życia. Po długiej i kosztownej terapii w końcu się udało, choć to nie Oli było dane o tym decydować. Przekonała się o tym, kiedy koleżanka nie zaprosiła jej na swój ślub.
- Byłam przekonana, że wciąż jesteś w żałobie. Nie chciałam sprawiać ci przykrości, a poza tym to chyba nie wypada... No wiesz, bawić się - usłyszała Ola od znajomej.
Fakt, straciła męża. Rozpaczała, nie chciało jej się żyć, musiała walczyć o każdy kolejny dzień. Ale to było ponad dwa lata temu.
- To dla mnie wciąż ciężki temat, nawet teraz trzęsie mi się głos. Wypłakałam litry łez, przez miesiące byłam w fatalnym stanie. Ale na Boga, ja też mam prawo żyć! Pójść na ślub, życzyć młodej parze szczęścia, może nawet zatańczyć na weselu. Sama chcę o tym decydować. Ale zawsze znajdą się mądrzejsi - mówi Ola.
Masz siedzieć na cmentarzu!
Według obowiązującej etykiety, żałoba po rodzicach, rodzeństwie i dziadkach ma trwać pół roku. Po śmierci współmałżonka - rok i sześć tygodni. W jej skład wchodzi najczęściej noszenie ciemnych ubrań i nieuczęszczanie na szeroko rozumiane wydarzenie towarzyskie. Tyle, jeśli chodzi o teorię, bo rok w czerni i odcięciu od świata to całkiem sporo - choćby z praktycznych względów. Nie każdy też może i nie każdy musi mieć na to ochotę.
- Żałobę trzeba przeżywać na swój własny sposób. Pominięcie może być tak samo szkodliwe jak upieranie się przy niej wbrew sobie - uważa Marta Mrożek, socjolog.
Poza tym życie codzienne często weryfikuje nieco przestarzałe zwyczaje. Jak zapewnia stylistka Aleksandra Biś-Frątczak, żałoba nie musi być równoznaczna z przywdziewaniem czerni na co dzień.
- Oczywiście lepiej unikać wzorów typu kwiaty czy panterka albo głębokich dekoltów, by uniknąć negatywnej oceny. Chodzi o to, by fason nie odsłaniał zbyt wiele ciała. Powinno być skromnie, ale niekoniecznie na czarno. Ze zwykłych względów praktycznych, trudno i kosztownie byłoby wyposażyć szafę na rok w wyłącznie czarną odzież. Część pań tylko do pogrzebu wybiera czerń, potem decyduje się na stonowane kolory oraz kroje. Wiele osób po stracie w ogóle nie zakłada czerni, bo uważają swoje emocje za tyle intymne, że nie chcą nimi epatować. I to też jest w porządku - uważa stylistka i specjalistka od wizerunku.
Tak właśnie zrobiła Anna Kalita, wdowa po polityku Tomaszu Kalicie, która niedawno oznajmiła, że przestała nosić czarne ubrania, bo czuła, że "wygląda jak krzyk". - Nie mówię tego przeciw osobom, które chodzą na czarno nawet całe życie. Ale ja dziś jestem w czerwonej sukience, jest lato. Nie chcę wyglądać jak śmierć - wyjaśniła, dodając, że nie potrzebuje takich elementów garderoby, by pamiętać o śmierci męża.
Granice żałoby
Choć nikt nie określił żelaznych zasad, dotyczących noszenia przez wdowy odważniejszych krojów ubrań, pozowania z uśmiechem do zdjęć czy pojawiania się na imprezach, to w percepcji Polaków, wszystkie z tych opcji zdają się być absolutnie niedozwolone - zwłaszcza u osób publicznych i niezależnie od okresu, jaki upłynął od śmierci partnera.
"Wstyd. Na cmentarzu siedzieć, a nie po imprezach biegać" - komentarz anonimowej internautki pod jednym ze zdjęć Joanny Racewicz z tego roku (a więc siedem lat po katastrofie smoleńskiej) nie pozostawia złudzeń: Polacy nie dają wdowom prawa do szczęścia. Ba! Z kilku bardziej wulgarnych komentarzy wynika, że nawet z prawem do życia jest ciężko.
- Wiadomo, że od osób publicznych wymaga się więcej, także w kwestii wszelkich poprawności. Tzw. wdowy smoleńskie były więc na świeczniku przez bardzo długi czas, a jak widać, są sytuacje w których cały czas się na nim znajdują. Do dziś oceniane są przez pryzmat śmierci ich mężów, co może być bardzo krzywdzące i utrudniać proces pogodzenia się z odejściem bliskiej osoby - uważa socjolog.
- Aż dziw, że butów państwo nie skrytykowali czy złotego krzyżyka. Oby państwo usłyszeli i zrozumieli choć parę zdań z tego, co mówiłam - tak Krystyna Łuczak-Surówka, wdowa po oficerze BOR, który zginął w Smoleńsku zareagowała na publiczną krytykę stroju, w którym wzięła udział w programie "Kropce nad i".
Joanna Racewicz także kilkakrotnie zabierała głos w debacie na temat sytuacji polskich kobiet, które straciły mężów. Apelowała też, by przestać nazywać ją smoleńską wdową. Zapytana, czym teraz jest jej życie, odpowiada: "Otwieraniem okna... Zaczerpywaniem powietrza - do samego środka, do trzewi. Niczego nie planuję, nic nie zakładam. Pozwalam sobie na spokój, daję zgodę na to, że na Powązkach światełko może zgasnąć. To, że zgaśnie, nie znaczy, że zapomniałam".