"Próbował wypchnąć mnie z pociągu". Konduktorka o pracy na kolei
"Przyparł mnie do drzwi i zaczął szarpać za klamkę. Nogi to miałam jak z waty, chociaż wiedziałam, że jest założona blokada, którą sama przed odjazdem sprawdzałam. Próbował wypchnąć mnie z pociągu" - wspomina 25-letnia Patrycja, która przez trzy lata pracowała na kolei jako konduktorka.
19.06.2018 | aktual.: 20.06.2018 14:42
Powiedziałaś mi przed chwilą, że odchodzisz z poczuciem ulgi. Co czułaś, gdy zaczynałaś?
Przez pierwsze miesiące kompletnie sobie nie radziłam. Jak byłam na kontroli i sprawdzałam bilety, potrafiłam przerwać w połowie, wrócić do przedziału i płakać. Ludzie mieszali mnie z błotem, bo mieli gorszy humor, bo się nie wyspali, bo szef ich wkurzył.
Kiedy popłakałaś się po raz pierwszy?
To był może trzeci dzień pracy. Sprawdzałam bilet kobiecie, która siedziała w pierwszej klasie, choć kupiła bilet do klasy drugiej. Zapytałam, czy robi dopłatę, czy się przesiada. Na początku oszukiwała, że już zmienia miejsce, ale kiedy po 5 minutach wróciłam, siedziała tam dalej. Upierałam się, że ma zmienić klasę, a ona zaczęła krzyczeć: "Ty gówniaro, myślisz, że co? Że jak tu pracujesz, to jesteś nie wiadomo kim?!". Nie wiedziałam, co robić. W końcu przyszedł kierownik, ona się uspokoiła i zmieniła miejsce.
Z czasem przychodzi uodpornienie?
Po pierwszym szoku związanym z ludzkim chamstwem stałam się niezwykle regulaminowa. Wystawiałam bardzo dużo mandatów, ludzie pisali na mnie skargi, bo wiadomo, że im się to nie podobało. Ale ja byłam nieugięta i naprawdę ostra, miałam przeświadczenie, że regulamin jest po stronie tej osoby, która go zna. To była moja jedyna przewaga nad pasażerami.
Czyli byłaś konduktorką, której pasażerowie nie mogli podskoczyć?
Daj spokój, ta moja stanowczość trwała może dwa miesiące. Później przekonałam się, że nie warto zgrywać kozaka. Staliśmy wtedy w Łodzi na stacji, pociąg miał już ruszać i nagle pędem wbiegł do niego jakiś chłopak. Młody, może 20-letni. Powiedział, że chce kupić bilet ze zniżką. Poprosiłam o legitymację. Wyjął. Już miał mi dać, ale w ostatniej chwili cofnął rękę i powiedział, że jednak poprosi bilet bez zniżki. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Upierałam się, że chcę go wylegitymować, bo mam do tego prawo. W końcu dał mi ten dokument, zobaczyłam, jak się nazywa, a on się wyraźnie zaniepokoił. Połączyłam jedno z drugim i wiedziałam już, że ucieka przed policją. Kolega sprzedawał mu bilet, a ja wyszłam, stanęłam w przedsionku i wyciągnęłam telefon, żeby zadzwonić na policję. Nagle ten chłopak się pojawia i pyta: "Co kombinujesz?!", ja mówię: "Nic, a od kiedy jesteśmy na ty?", a on: "Zaraz ci pokażę, od kiedy". Przyparł mnie do drzwi i zaczął szarpać za klamkę. Nogi to miałam jak z waty, chociaż wiedziałam, że jest założona blokada, którą sama przed odjazdem sprawdzałam. Próbował wypchnąć mnie z pociągu
Co było dalej?
Wyszedł kolega z przedziału. Tamten się od razu odsunął. Kolega nie zauważył, co jest grane. Podszedł do mnie i z czegoś zażartował. Ja nawet nie odpowiedziałam, bo byłam sparaliżowana. Za chwilę pociąg stanął na stacji i gdy tylko drzwi się otworzyły, ten chłopak wybiegł i zaczął pędem uciekać.
I po tym uznałaś, że nie będziesz już taka regulaminowa.
Tak… nigdy nie wiesz, co ci się przydarzy. Jeden z kierowników pociągu opowiadał mi o konduktorce ze Szczecina, z którą trzy lata wcześniej jeździł prawie codziennie. Ona była zacięta i walczyła ze złodziejami, którzy grasowali w nocnych. Zawsze gdy widziała kogoś podejrzanego, interweniowała. Ostrzegała ludzi, dzwoniła na policję… pewnego dnia, gdy wracała do domu dopadło ją kilku facetów i przewiesiło głową przez most. Powiedzieli, żeby się nie wtrącała w ich interesy, bo skończy martwa. Później odeszła z pracy.
A Ty, spotkałaś złodziei w pociągu?
Tak. Jechałam w nocnym i natrafiłam na trzech sympatycznych mężczyzn. Trochę z nimi rozmawiałam, oni pomagali mi zamykać drzwi, byli bardzo uprzejmi. Widziałam, że nie śpią, tylko chodzą po korytarzach i rozmawiają, ale nie miałam żadnych podejrzeń. Kiedy już wysiedli, a ja robiłam obchód, znalazłam w łazience kilka pustych portfeli.
Wiesz, jak się okrada ludzi w pociągach?
Złodziej wchodzi do przedziału i świeci latarką po oczach. Jeśli powieki nie drgają, to znaczy, że sen jest bardzo mocny. Można spokojnie podnieść rękę i wyjąć portfel z marynarki. Jak drgają, to nie. W dzień jest trudniej i liczy się głównie wprawa – ludzie są zaczytani, a złodzieje idealnie wykorzystują nieuwagę i wyciągają laptopy z pokrowców albo portfele z toreb. Jeśli kierownik podejrzewa, że w pociągu mogą być złodzieje, zaczyna chodzić po przedziałach i ostrzegać ludzi, żeby zwrócili uwagę na swoje rzeczy. Wtedy oni automatycznie sięgają do miejsc, w których trzymają te najbardziej wartościowe. A złodzieje obserwują i już wiedzą, kto, co i gdzie trzyma.
Prócz tej sytuacji, gdy chłopak chciał wypchnąć cię z pociągu, często czułaś się zagrożona?
Często może nie… ale teraz przypomniało mi się, jak przejeżdżaliśmy przez Lublin. Sprawdzałam bilety i w jednym wagonie był chłopak, jakoś koło 30 lat, siedział przy oknie i na jedną stronę ciała narzuconą miał kurtkę. Wszyscy dali mi bilet, ale on nie chciał. A to było już po tej sytuacji, gdy próbowano mnie wypchnąć z pociągu i bałam się z nim dyskutować. Zawołałam kierownika, on domyślił się, co jest grane. Ściągnął mu kurtkę, a ja zobaczyłam, że ten chłopak ma strzykawkę wbitą w żyłę. Nawet jej nie trzymał, bo tak zwisała… Nie wiem, jak długo tam tkwiła, w każdym razie wyprosiliśmy wszystkich z przedziału. Jemu kazaliśmy wysiąść na najbliższej stacji. Nie robił problemów. Po prostu wyszedł.
Myślałaś wtedy o tym, że on mógł cię zarazić?
W tamtym momencie nie, to był szok. Ale takie sytuacje się zdarzają. Jeden z kierowników pociągu opowiadał mi o koszmarnej sytuacji. 20 lat temu w Gdyni, gdy był konduktorem, do pociągu wbiegł facet. Podobno malutki, 50 kilo, ale naćpany i w amoku. Krzyczał, że kogoś zabije, w ręku miał nóż. Nie mogli sobie z nim poradzić. W końcu zamknęli go w jakimś przedziale, rzucili na podłogę i, żeby jakoś go unieruchomić, ten mój kierownik stanął na nim. A tamten wyjął strzykawkę, wbił mu w nogę i zaraził jakąś chorobą. On do dziś ma na całym ciele takie brązowo-szare plamy. To nie HIV, nie wiem, jak się nazywa ta choroba, nie chciałam pytać… Mówił mi, że wtedy, te 20 lat temu, jak siedział w karetce, to poczuł taką złość, że dopadł do jednego policjanta, wyciągnął mu pałkę i zaczął tłuc tego narkomana. Tylko tyle mi powiedział.
*Strzykawka w żyle narkomana, to był najgorszy widok, jaki spotkał cię w pracy? *
Raczej nie. Wiele razy widziałam miejsca po wypadkach. Samobójcy rzucają się na tory, a później ich ciała rozrzucone są na wielu metrach. Widziałam oderwane ręce i nogi w krzakach, ale nie robiło to na mnie wielkiego wrażenia. Tylko raz… zobaczyłam ciało prawie w całości. Chłopak leżał na torach. Po jednej stronie szyn była głowa, po drugiej reszta ciała. Pamiętam, że miał brązowe włosy, i że podwinęła mu się koszulka. Ten obraz mam w głowie do dzisiaj.
Opowiadasz mi o niezwykle stresujących sytuacjach. Zastanawiam się, jak zmieniły cię te ostatnie trzy lata?
Wiesz, ja byłam cały czas potwornie spięta i myślę, że cierpieli moi najbliżsi, bo często nie dało się ze mną dogadać. Ciągle towarzyszyło mi okropne obciążenie, z czasem coraz większe. Nie wiem dokładnie jak, ale wiem, że taki stres musi jakoś zmieniać człowieka.
*Co w takim razie stało się, że odeszłaś dopiero teraz? Coś musiało cię tam trzymać. *
To była praca z ludźmi, ludzie dawali mi siłę i ludzie mi ją odbierali. W pociągu dostałam tysiące szczerych uśmiechów od swoich pasażerów, których nigdy nie zapomnę. Ale częściej czułam chyba samotność. Jeżdżąc pociągiem, stoisz sam jeden naprzeciw kilkuset osób i po prostu wiesz, że musisz dać radę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl