Blisko ludziRafał Zawierucha gra u Tarantino. Jego rodzice prowadzą rodzinny dom dziecka

Rafał Zawierucha gra u Tarantino. Jego rodzice prowadzą rodzinny dom dziecka

Rafał Zawierucha gra u Tarantino. Jego rodzice prowadzą rodzinny dom dziecka
Źródło zdjęć: © AKPA
Karolina Błaszkiewicz
19.11.2018 20:08, aktualizacja: 19.11.2018 21:39

Rafał Zawierucha jest na ustach wszystkich. 32-latek gra Romana Polańskiego u Quentina Tarantino. Mało kto wie, że jego rodzice – Anna i Edward – od 18 lat prowadzą rodzinny dom dziecka w Kielcach. Mama aktora opowiedziała nam m.in., jaki wpływ na Rafała miało miejsce, w którym się wychował.

Karolina Błaszkiewicz, Wirtualna Polska: Jak to się stało, że zdecydowali się państwo założyć rodzinny dom dziecka?

Anna Zawierucha: Nasze dzieci dorastały, było w planach, że już będę wychodzić z domu. Nie chcieliśmy, żeby stał pusty. Wtedy nasza koleżanka, która pracowała w państwowym domu dziecka jako pielęgniarka, powiedziała nam, że odchodzi i zakłada rodzinny dom dziecka. To było w 1998 r. Namówiła nas, byśmy wzięli dzieci na próbę – i tak zrobiliśmy. Bardzo nam się to spodobało, dzieci były też bardzo zadowolone. Ale jeszcze dwa lata dojrzewaliśmy do decyzji o założeniu własnego. Nie wiedzieliśmy, czy damy radę. W listopadzie 2000 r. stwierdziliśmy: "Damy!". Wtedy przyszły pierwsze dzieci. Formalności załatwialiśmy już jednak od czerwca.

Co to znaczy?

Przechodziliśmy różne szkolenia, jednocześnie dokładnie nas sprawdzano. Składaliśmy różnego rodzaju zaświadczenia, w tym te o niekaralności i potwierdzające, że nie mamy żadnych ukrytych schorzeń. Liczyła się także opinia sąsiadów, jaką jesteśmy rodziną. Wszystko się udało.

Konsultowali państwo decyzję o przyjęciu dzieci z własnymi?

Jak im powiedzieliśmy, to się bardzo ucieszyły. Wołały: "Ale fajnie będzie! Weźmiemy małe! Będziemy się z nimi bawić, to będą takie nasze pupilki". Nie było więc sprzeciwów, natomiast dzieci nie mogły doczekać się, kiedy w końcu te pierwsze maluchy się pojawią. Myślały, że to będzie już. Tak nie było. Musiały poczekać do listopada.

Wróćmy do tamtego okresu. Jak pani go wspomina?

Wtedy było inaczej niż teraz. My nie mieliśmy doświadczenia, nie wiedzieliśmy jak się zachować. Kiedy braliśmy pierwsze dziecko, brakowało podstawowej rzeczy: dokumentów. Chłopiec miał 4,5 roku, przyszedł na próbę, ale on już nie chciał od nas odejść. Rozpłakał się, prosząc: "Mamusiu, tatusiu, nie oddawajcie mnie". Po odwiezieniu go do placówki, powiedziałam dyrektorce: "Mnie nie zależy na papierach, dziecko jest najważniejsze". Chłopiec bardzo chciał mieć mamę i tatę. Następne dzieci, dwie dziewczynki – taka sama sytuacja. Jedna była w czwartej klasie, druga miała ok. 5 lat.

To już trójka.

I ona weszła do domu we wszystko, co było nasze, prywatne. Nie dostawaliśmy jeszcze wtedy pieniędzy. Nie wiedzieliśmy nawet, że można otrzymać jakąś pomoc. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że nam się należy. Najważniejsze były jednak dokumenty, całe mnóstwo. I to jest przeszkodą do tej pory, bo teraz jest ich jeszcze więcej papierologii (śmiech).

A problemy z dziećmi?

Oczywiście były, ale więcej przynosili ich sami rodzice. Zaznaczę, rodzice alkoholicy. Kiedyś mówiono, że do rodzinnych domów dziecka trafiają sieroty. To nieprawda. Nie ma sierot. Nie ma dzieci wziętych z biedy. To są dzieci zabierane alkoholikom. Mieliśmy ośmioro dzieci alkoholików. Mama potrafiła przyjść do nas i zamącić dziecku w głowie obietnicami. A dziecko się później buntowało, bo przecież trzeba wierzyć mamusi. Pytało: "Po co zabieraliście mnie mamie?".

Wyobrażam sobie, że łatwo nie było…

Mieliśmy sytuację, gdzie sąd przywrócił władzę rodzicielską matce. Przekupiła też córki, ale w ostatniej chwili starsza się zreflektowała i powiedziała "nie", bo wiedziała, co ją czeka. Dzisiaj zarówno ona, jak i jej siostra są bardzo zadowolone, że nie poszły do matki biologicznej. Jedna jest mężatką, bardzo dobrze się jej powodzi, ma dwoje dzieci. Druga skończyła 22 lata, studiuje, pracuje, dostała mieszkanie socjalne. Mamy cały czas kontakt.

*A jak udawało się państwu dzielić uwagę między dziećmi przygarnianymi i własnymi? *
Powiem tak, uwagę powinno się skupiać zawsze na własnych, biologicznych. W naszym przypadku mieliśmy o tyle dobrze, że dwie córki wyfrunęły, a zostali dwaj chłopcy. Grzegorz był w liceum, a najmłodszy Rafał jeszcze w gimnazjum. I to on zaczął przechodzić bunt - opuścił się w nauce. Po wezwaniu do szkoły, jego wychowawczyni powiedziała: "Bo wyście wzięli obce dzieci i Rafał czuje się odrzucony". Porozmawialiśmy potem z Rafałem. Pomyśleliśmy, że może rzeczywiście ta opieka nad innymi dziećmi trochę mu zaszkodziła. Szybko zmieniliśmy więc nasze zachowanie w stosunku do niego i starszego syna. To przyniosło efekty. Rafał ukończył gimnazjum – niespodzianka – z czerwonym paskiem!

Czy Rafał i państwa pozostałe dzieci traktowały małych przybyszy jak własne rodzeństwo?

Tak, cały czas tak było. Starszy syn Grzesiu zabierał maluchy na spacery, Rafał i starsze córki też. Często mieli takie wspólne wyjazdy, to tu, to tam. Z niektórymi wychowankami mają bliski kontakt do dziś. W ostatnią niedzielę starszy syn z jedną z córek byli u nas na obiedzie, pojawiła się też przybrana córka. Ich dzieci razem się bawiły.

Jest pani dumna, że tak to się potoczyło?

Tak. To trzeba przyznać. W tym czasie, tej 18-letniej pracy, jest się z czego cieszyć, jest za co Bogu dziękować…

Muszę zapytać, czy Rafał odkrył u siebie zapędy aktorskie w rodzinnym domu?
Późno to u niego zauważyliśmy. Nie istniały laptopy jak w tej chwili, dzieci miały swoje zwykłe zabawki, gry planszowe, lalki i samochodziki. Normalne było, że się przebierały czy urządzały teatrzyki, ale Rafał to ciągnął. W dzieciństwie był prowodyrem do tego typu zabaw. Kiedy poszedł do liceum, trafił już do grupy teatralnej. Wciągnął się i od tego się zaczęło. Wtedy też nam powiedział, że jak zda maturę, to pójdzie do szkoły teatralnej.

I co państwo na to?

Mówiłam: "Boże, Rafał, co to jest?". My nie mieliśmy z tym do czynienia. Córki studiowały zarządzanie, ekonomię, ale nikt nie miał pojęcia o aktorstwie. Rafał bardzo tego chciał. Kiedy Rafał nie dostał się do Akademii Teatralnej w Warszawie, poszedł prywatnie do Krakowa na dwa lata. Skończył studia z wynikiem celującym. Pan dziekan powiedział, że bardzo rzadko to się udaje.

A teraz Rafał gra u Quentina Tarantino!
No tak (śmiech). Przyznam, że od momentu, kiedy wrócił z Hollywood, jeszcze tu nie był. Nie ma czasu. Ja też to rozumiem. Zwykle zresztą i tak to my go odwiedzamy. Do domu najwcześniej przyjedzie pewnie dopiero na Boże Narodzenie.

Jak zareagowali państwo na to, że jedzie do Hollywood?

Dowiedzieliśmy się przed mediami i oczywiście czujemy dumę. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że nasz syn tam się dostanie. Tarantino? To jest dla nas nieosiągalne, a jednak prawdziwe! Rafał jest takim dzieckiem, że wie czego chce, ma swój kręgosłup, ma swoje zasady. Dąży do celu i go osiąga. Tak został wychowany. Jesteśmy dumni ze wszystkich dzieci, wszystkie je kochamy. On osiągnął więcej, bo tego chciał.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (44)
Zobacz także