Blisko ludziRak nie odebrał jej marzeń. "Znajduję radość w najdrobniejszych rzeczach”

Rak nie odebrał jej marzeń. "Znajduję radość w najdrobniejszych rzeczach”

Rak nie odebrał jej marzeń. "Znajduję radość w najdrobniejszych rzeczach”
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne bohaterki

22.10.2018 12:59, aktual.: 22.10.2018 14:09

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ola to dla medycyny nietypowy przypadek: brak historii onkologicznej w rodzinie, wzorowy tryb życia, żadnych nałogów, młody wiek. – W jednej piersi wyczułam guzek, ale wszyscy to zbagatelizowali. Położne i lekarze mówili, że to na pewno zastój pokarmu, bo karmiłam syna. Kazali mi robić okłady z liści kapusty – wspomina 32-latka.

Pełnia lata, dzień jest przepiękny, na główną radomską ulicę – Żeromskiego – ludzie wylewają się tłumnie. Spaceruję z moją mamą. Nagle na deptaku pojawia się dziewczyna jak słońce – roześmiana, w sukience w kolorowe kwiaty, na różowym rowerze z dużym plecionym koszykiem zawieszonym na ramie. Moja mama jeszcze jej nie zna, ale od razu zwraca na nią uwagę.

– Zobaczyłam dziewczynę, która wyglądała jak wiosna. Zjawisko! Nie mogłam oderwać od niej oczu – powie mi potem moja mama.

Zaskakuje ją, gdy blondynka na rowerze do nas podjeżdża i zaczyna ze mną rozmawiać. Mama na chwilę odchodzi na bok, a gdy znowu jesteśmy razem, pyta mnie zaskoczona, skąd się znamy. – To jest ta Ola, o której ci opowiadałam – tłumaczę. Mama nie wierzy oczom i uszom. – Czy ona naprawdę…

Każdy dzień jest wygrany

Tak, naprawdę. Rak piersi HER2-dodatni, szczególnie agresywny typ tego nowotworu. Ola walczy z nim od 2016 roku, choć podobnie jak wiele chorujących na raka piersi kobiet, nie lubi tych batalistycznych porównań. Po śmierci Kory, na swoim Instagramie sunlight-riseandshine, napisała: "Proszę, nie piszcie, nie myślcie, że przegrała swoją walkę. W tej jak i w każdej innej chorobie przewlekłej każdy dzień jest wygrany. Po prostu przeciwnik okazał się silniejszy, ale to nie znaczy, że walkę oddało się walkowerem. Odpoczywaj, Kochana”.

Ola ma 32 lata, trzyletniego synka Frania i oddanego, pracowitego męża Piotra, ukończyła anglistykę – zanim zachorowała, pracowała jako nauczycielka. Uwielbia się śmiać, stara się z optymizmem iść przez życie, choć los mocno dał jej popalić. – Przestałam liczyć, ile chemii już miałam – przyznaje, lecz już nie ze smutkiem, nauczyła się o tym mówić. Dziś do swojej choroby ma niezbędny dystans, ale, co oczywiste, nie zawsze tak było.

Obraz
© Archiwum prywatne bohaterki

Dla medycyny – nietypowy przypadek: brak historii onkologicznej w rodzinie, wzorowy tryb życia, żadnych nałogów (może poza sportem i podróżami), młody wiek. Gdy ją zdiagnozowano, Franio miał kilka miesięcy, karmiła go naturalnie. – W jednej piersi wyczułam guzek, ale wszyscy to zbagatelizowali. Położne i lekarze mówili, że to na pewno zastój pokarmu. Kazali mi robić okłady z liści kapusty – wspomina Ola.

Guzek jednak nie zmalał, pierś zrobiła się twarda i obrzmiała. Intuicja zmobilizowała ją, by zrobić sobie USG, po którym usłyszała, że potrzebna będzie biopsja. Potem wykonała jeszcze szereg badań. Minął miesiąc, zanim została zdiagnozowana. – Mam sporo żalu do lekarzy – wyznaje Ola. – Gdybym została zdiagnozowana szybciej, być może nie byłoby przerzutów. W tym czasie choroba się rozwinęła.

Jeszcze zanim rozpoczęła terapię, na polecenie lekarzy zrobiła sobie tomografię, która wykazała 20 guzków na wątrobie. – To był szok, kompletny szok, niedowierzanie, wściekłość na Pana Boga, na wszystkich zdrowych ludzi – nie kryje Aleksandra. Zwłaszcza że lekarze nie potrafili ugryźć się w język. Raz usłyszała, że musiała sporo nagrzeszyć, skoro zachorowała na raka. Innym razem, gdy dopytywała, dlaczego akurat ona, usłyszała, żeby zapytała księdza. Jedna z lekarek rzuciła jej prosto w twarz: "Prawdopodobnie nigdy pani nie wyleczymy”. Taki tekst to dla młodej kobiety, do tego matki, więcej niż policzek.

Na koniec świata

Po ponad roku terapii, u Oli pojawiły się zmiany na płucach, początkowo zbagatelizowane, bo żaden lekarz nie łączył ich z nowotworem. Okazały się jednak przerzutami.

Obraz
© Archiwum prywatne bohaterki

– W Polsce powiedzieli mi wprost, że nie potrafią mi już pomóc – opowiada Ola. – Otrzymałam zdawkowe informacje, że powinnam na własną rękę znaleźć sobie badania kliniczne. Miałam szukać wszędzie, nawet na drugim końcu świata. To dla nas znowu był szok. Co to są badania kliniczne? Jak tego szukać? Czułam się kompletnie rozłożona na łopatki. Ale spięłam się, a w zasadzie spięliśmy się z Piotrkiem. Patrzyłam na mojego synka Frania i wiedziałam, że muszę działać, że mam dla kogo żyć!

Uratowała ją znajomość angielskiego. Słysząc w głowie tykanie, porozsyłała maile do zagranicznych szpitali. Opisała w nich swój przypadek. Pierwsza pozytywna odpowiedź przyszła ze Stanów Zjednoczonych. Daleko, ale gdyby nie było wyjścia, polecieliby i tam. A potem zaskoczenie: druga odpowiedź nadchodzi ze szpitala onkologicznego w Barcelonie. Ola poleciała do niego z różańcem w dłoni.

W Barcelonie dostała się na bezpłatne badania kliniczne. Na siedem tygodni przeprowadziła się tam z mężem, Franiem i mamą. – Ktoś, jak patrzy na moje zdjęcia na Instagramie, pomyślałby, że wiecznie jestem na wczasach – żartuje. – Barcelona, bez przerwy Barcelona. A ja tam całe dnie spędzałam pod kroplówką, łysa byłam jak kolano, bywały dni, gdy nie miałam siły podnieść się z łóżka, przytulić synka – tłumaczy Ola Agnieszce Witkowicz-Matolicz, autorce książki "Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń”, której stała się jedną z bohaterek.

Kocham poranki

Rozmawiamy o tej książce – ukazała się 3 października 2018 nakładem wydawnictwa Oficyna 4eM – jakiś tydzień po premierze, siedząc w ogródku jednej z radomskich restauracji na deptaku. Ola opowiada mi o swoim typowym dniu. – Zazwyczaj wstaję koło siódmej. Zanim obudzę synka do przedszkola, mam chwilę dla siebie. Na wakacjach zdarzało mi się wstać po piątej, żeby zobaczyć wschód słońca. Kocham poranki! Robię sobie kawę, z mlekiem kokosowym lub migdałowym. Przygotowuję śniadanie dla męża i synka. Budzę ich ok. 7.30. Przez jakiś czas przytulamy się w łóżku, to dla nas bardzo ważne, uwielbiamy się tulić. Chwila zabawy, rozmowa i Piotrek zawozi Frania do przedszkola. Wtedy mam czas dla siebie.

Niech was nie zmyli ten "czas dla siebie”, bo dni, kiedy Ola może po ludzku poleniuchować, należą do rzadkości. Ciągle jest w rozjazdach. Co trzy tygodnie do Barcelony – co nie dość, że męczące, to jeszcze kosztowne – na badania, spotkania z lekarzami. Po tym, jak na początku diagnozowano ją miesiąc, a przerzuty na płuca zlekceważono, woli spotkać się nie z jednym, a dwoma czy nawet trzema specjalistami.

– Nie mogę żyć bez sportu, więc staram się znaleźć choć pół godziny, aby poćwiczyć w domu. Stąd czerpię siłę. Trening pomaga uwolnić endorfiny i pokazuje, że daję radę, że mogę żyć jak typowa kobieta – mówi Ola. Oboje z Piotrem mają podobne zainteresowania – on nałogowo biega, startuje w maratonach.

Ich dom tętni życiem. W pokoju wiszą medale Piotrka, w kuchni ciągle coś się gotuje – oboje uwielbiają pichcić i smakować, co zresztą zrozumiałe, skoro Piotr z bratem działają w branży gastronomicznej. Na dywanie w salonie leżą porozrzucane zabawki Frania – klocki, samochodziki, samoloty, pociągi, figurki z „Psiego Patrolu”. Na regale płyty DVD z treningami Ewy Chodakowskiej, magazyny o jodze, zdrowym stylu życia, gotowaniu i książki, które Ola czyta nałogowo.

Obraz
© Archiwum prywatne bohaterki

Gdy siedzimy w ogródku na radomskim deptaku, rozmawiamy o typowych babskich sprawach – o dzieciach (mamy synów w podobnym wieku), sporcie, kuchni, literaturze, kinie, biżuterii. Zauważyłam u Oli nowy łańcuszek; ma ich wiele, tak jak bransoletek, nosi je na szczęście. – Tylko kolczyków nie mogę zakładać – przyznaje Aleksandra. – Uszy mi od nich krwawią, to skutek uboczny chemioterapii. Ale z takim skutkiem spokojnie mogę żyć – śmieje się.

Nie bać się życia

W książce "Niezwykłe dziewczyny” padają słowa, które są kwintesencją osobowości Aleksandry. Po zamachach na La Rambli, gdy miasto zostało sparaliżowane, ludzie znosili maskotki i kwiaty w hołdzie tym, którzy zginęli – "Wtedy pomyślałam sobie, że to jeszcze nie mój moment. To szczęście, że żyję i mogę się leczyć”.

Na swoim Instagramie napisała: "Bo wyjścia mam dwa: Albo siedzieć w domu, poddać się złemu samopoczuciu, skutkom ubocznym leczenia i narzekać na wszystko. Albo, mimo (czasem) złego samopoczucia, cieszyć się każdą chwilą i nie bać się życia. Zdecydowanie wybieram to drugie rozwiązanie i Tobie też tego życzę”.

Oczywiście, że czasem się martwi, płacze z bezradności, boi się. Czuje się dobrze, a nagle zbiera się nad nią wielka, czarna chmura. Na szczęście nauczyła się sobie z tym radzić. O swojej chorobie już nie czyta w internecie, bo szokiem były dla niej informacje, że przy leczeniu, jakie dostaje, mediana przeżycia to 52 miesiące. Mówi, że choruje na chorobę przewlekłą. Chodzi o to, żeby jak najdłużej otrzymywała lek. Teraz bierze chemię w tabletkach, codziennie dziewięć pigułek.

Rak to nie wyrok

Ola ma mnóstwo marzeń, bo to nie jest reportaż o dziewczynie chorej na raka. To jest reportaż o kobiecie, która nie zwątpiła, że wyzdrowieje. Nawet gdy po pierwszej chemii włosy zaczęły wypadać jej garściami. – To był taki moment, gdy dotarło do mnie, że naprawdę mam nowotwór. Nie poznawałam samej siebie w lustrze – mówi. Początkowo trudno jej było przyzwyczaić się do peruk, bo gorąco, bo wyglądała jak nie ona, więc znajomi brali ją za kogoś innego. Dopiero w Barcelonie się przełamała, zdjęła perukę. Tam nikt się jej nie przyglądał. Dla otuchy również Piotrek obciął się na zero.

Dziś wróciła do blondu, ma króciutkie włosy, brwi i rzęsy odrosły, szczęśliwie nie wypadły pod wpływem obecnej chemioterapii. Marzy o dalekich podróżach, powrocie do aktywności zawodowej. Wie, że się nie podda. "Przewartościowałam swoje życie, jeszcze bardziej doceniam chwile z rodziną. Mam czasami takich dwóch, po jednej stronie aniołka, po drugiej diabełka. I ten jeden szepcze mi do ucha, żebym się położyła do łóżka i z niego nie wychodziła, nawet się nie ubierała, a drugi wtedy mówi, że mam się ruszyć, że to dla mnie lepsze. I cieszę się, że potrafię słuchać swojego instynktu. Trzymam się każdej dobrej wiadomości na mój temat, każdego pozytywnego spojrzenia lekarza, to mnie uspokaja” – czytam słowa Aleksandry w książce Agnieszki Witkowicz-Matolicz.

Autorka też przeszła chorobę nowotworową. "Miałam 32 lata, świetną pracę, kochającego męża i niespełna półtoraroczne dziecko. Właśnie zaczynałam powoli odzyskiwać jaką taką równowagę po rewolucji, którą okazało się powiększenie rodziny. (…) Wtedy właśnie wyczułam guzek w piersi” – pisze we wstępie "Niezwykłych dziewczyn”. "Rak – to słowo w Polsce kojarzy się jak najgorzej. Trzy litery, w których zawierają się: straszliwe cierpienie, bolesne umieranie i w końcu przedwczesna śmierć. Choroba, która przychodzi nagle, z nieznanych przyczyn i zabija w ciągu kilku miesięcy”.

Obraz
© Archiwum prywatne bohaterki

Agnieszka Witkowicz-Matolicz zebrała historie dziesięciu kobiet, które zachorowały na raka piersi. Jednak wbrew stereotypowemu myśleniu o tej ciężkiej chorobie pokazały niezwykły hart ducha, ogromną siłę, niezłomność, optymizm. Bo postanowiły chorować inaczej.

Każdego roku u 18 tysięcy Polek rozpoznaje się raka piersi, lecz liczne przykłady pokazują, że pomimo szokującej diagnozy, można spróbować żyć normalnie. I nadal czuć się kobieco. W Radomskim Centrum Onkologii prowadzone są warsztaty makijażu dla pacjentek onkologicznych. Pod hasłem „Nic nie odbierze Ci Twojego piękna” organizuje je fundacja "Piękniejsze Życie”. Program powstał w 1989 roku w Stanach Zjednoczonych, obecnie działa w 27 krajach na świecie; w Polsce fundacja współpracuje z 20 szpitalami onkologicznymi. Podczas spotkania z wizażystkami i kosmetyczkami kobiety uczą się podstaw pielęgnacji i makijażu. Na zakończenie warsztatów otrzymują prezent w postaci kosmetyków.

Płacimy rachunek; Ola musi pędzić po Frania do przedszkola. Jako lokalne patriotki robimy sobie jeszcze kilka zdjęć na deptaku, umawiamy się na kolejne spotkanie. – Najpierw w domu, żeby chłopcy mogli się ze sobą pobawić – mówię. – A potem w kawiarence – dodaję. Za parę dni Ola znowu leci do Barcelony, ale gdy wróci, znajdzie dla mnie czas. Wiem to, bo nikt tak jak ona nie potrafi wycisnąć z życia stu procent.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (243)