Sandra jest po próbie samobójczej. Do dzisiaj próbuje sobie z tym poradzić
– Cały czas doskonale pamiętam ten moment. Upadłam na podłogę i chciałam po prostu umrzeć – wspomina. Niedługo później 19-letnia Sandra Ploszke próbowała naprawdę odebrać sobie życie. Dziś ma nadzieję, że swoim wyznaniem pomoże osobom z podobnymi problemami.
16 września 2016 roku doszło do śmiertelnego wypadku na obwodnicy Bytomia. Nastolatek wbiegł nagle na jezdnię i został potrącony najpierw przez jeden, a następnie przez drugi samochód. Zginął na miejscu.
Mieszkańcy Bytomia na kilka chwil zadumali się nad śmiercią młodego człowieka. Jednak nie Sandra, która spotykała się z rok starszym od siebie Rafałem. Przyznaje, że chłopak był jej pierwszą miłością.
Sielankę przerwała kłótnia, która miała miejsce dwa tygodnie przed śmiercią chłopaka. Ich ostatnia rozmowa była jedynie zdawkową wymianą zdań. – Napisał do mnie co słychać, jak się czuję. Przyznał, że przed chwilą się pociął, bo miał dosyć swoich problemów – opowiada Sandra. – Nie chciał mi powiedzieć, co konkretnie go trapiło. Później dowiedziałam się, że kilka miesięcy wcześniej został pobity przez jakichś chłopaków, ale nie wiem, czy to mogło być powodem – dodaje.
Następnego dnia matka Rafała zadzwoniła do Sandry i powiedziała jej o tragicznym wypadku. – Cały czas doskonale pamiętam ten moment. Upadłam na podłogę i chciałam po prostu umrzeć – wspomina.
Sandra obwiniała się o śmierć ukochanego. – Powinnam dopytywać go o to, dlaczego się pociął. Nie odpuszczać, ale wtedy nie patrzyłam na to z takiej perspektywy, bo w przeszłości sama się cięłam, żeby rozładować złe emocje – przyznaje.
Zobacz także: Siłaczki odc. 6. Cykl Klaudii Stabach. Dajemy kobietom wsparcie, na jakie zasługują
Samookaleczenie już nie dziwi
Jeszcze jako uczennica szkoły podstawowej Sandra zamykała się w swoim pokoju i robiła żyletką kreski na rękach. – To był mój sposób na radzenie sobie z problemami, po tym jak stałam się kozłem ofiarnym w szkole. Dzieci śmiały się z mojej nadwagi, a ja nie potrafiłam im odpowiedzieć, bo byłam strasznie zamknięta w sobie – mówi.
- Ale wtedy nie chciałam się zabić. Chodziło tylko o to, że czułam ulgę, gdy zadawałam sobie ból i widziałam krew. Robiłam to przez kilka miesięcy i bez problemu udawało mi się ukrywać ślady pod bluzami z długim rękawem. Pamiętam, że jeden kolega w szkole zauważył rany i zapytał jak się czuje, gdy się tnę. Powiedziałam, że jest mi lżej i na tym skończyła się nasza rozmowa – dopowiada Sandra. Zdaniem dziewczyny samookaleczenie jest tak powszechne wśród młodych osób, że już na mało kim robi wrażenie.
Rodzice wówczas 14-letniej dziewczyny nie byli świadomi tego, że trzyma w szafce żyletki, którymi regularnie zadaje sobie rany. Dowiedzieli się tylko dzięki wiadomości od internetowej koleżanki Sandry. – Zwierzałam się jej ze swoich problemów i ona w końcu powiedziała rodzicom, żeby zwrócili uwagę na moje przedramiona – opowiada. – Mama i tata najpierw na mnie nakrzyczeli. Powiedzieli, że w ich czasach nikt tak nie robił. Dopiero później zaczęli mnie wspierać i pilnować. Dzięki ich pomocy przetrwałam – przyznaje Sandra.
Ponad rok później poznała Rafała. – Znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy, ale ja naprawdę się zakochałam. Dziecięce miłości często tak wyglądają, że nagle ktoś staje się dla nas całym światem – opowiada. - Jego śmierć spowodowała, że ze zdwojoną siłą wróciły wszystkie przygnębiające myśli, które męczyły mnie, gdy dzieci ze mnie kpiły. Przez miesiąc jedynie spałam, płakałam lub gapiłam się w ścianę. Po kilkunastu dniach stwierdziłam, że zabiję się, żeby być bliżej niego. Dopiero teraz potrafię cieszyć się z tego, że rodzice w porę wrócili do domu – dodaje.
– Tamto myślenie było strasznie głupie, ale gdy masz kilkanaście lat i słabą psychikę, to tak naprawdę jesteś zdolny do wszystkiego, żeby tylko pozbyć się przytłaczającego problemu – wyjaśnia Sandra.
Po próbie samobójczej nastolatka zaczęła leczyć się psychiatrycznie. – Powinnam zacząć chodzić na terapię i brać leki już wtedy, gdy pierwszy raz sięgnęłam po żyletkę. Zamiast tego wolałam zakryć rany bluzą i chodzić własnymi ścieżkami. Z daleka od kolegów i koleżanek – przyznaje.
Sandra dzisiaj ma 19 lat i walczy z depresją. – Plusem jest to, że już przestałam wstydzić się tego, jak się czuję i że mam problemy z psychiką. Mam nadzieję, że moim wyznaniem pomogę osobom takim jak ja. Chciałabym, żeby w końcu Polacy zaczęli traktować na poważnie problemy nastolatków. Zarówno dorośli, jak i sama młodzież. Wielu nauczycieli bagatelizuje problemy. Niektórzy rodzice nie potrafią dostrzec, co dzieje się z ich dzieckiem, a na nastolatkach przygnębienie czy rany cięte nie robią już wrażenia – mówi Sandra.
- W każdej szkole powinien być psycholog, który będzie nie tylko pomagał tym, którzy mają problemy, ale też uczył, jak rozpoznać zaburzenie psychiczne u innych, i w jaki sposób reagować, żeby nie zranić – puentuje Sandra.
Problem z mechanizmem samoregulacji
Sławomir Murawiec, psychiatra i rzecznik Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, zwraca uwagę na trudność w komunikowaniu się z młodą osobą, która samookalecza się. – Trzeba wykazać się cierpliwością, otwartością i zrozumieniem. Bardzo często nastolatki nie zdają sobie sprawy z tego, co przeżywają. Wiedzą, że nacinanie przynosi im ulgę, ale nie potrafią określić powodu, emocji i znaczenia – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta.
Młodzież może mieć trudności w radzeniu sobie z napływającymi emocjami. - Dorosła osoba ma większe predyspozycje do uporania się ze stresem, smutkiem czy lękiem. U młodych często mechanizmy samoregulacji nie są dostatecznie rozwinięte, dlatego nacinanie się może być właśnie takim instynktownym mechanizmem – tłumaczy psychiatra.
– Wtedy niezbędna jest praca nastolatka z terapeutą, który w pierwszej kolejności pomoże zrozumieć powód i nazwać emocje. Dzięki temu łatwiej będzie zrezygnować z rozładowujących napięcie zachowań – zapewnia Sławomir Murawiec.
Rzecznik Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego analizuje jeszcze inne powody, dla których młoda osoba decyduje się na takie radyklane kroki. – Czasem poczucie pustki i wewnętrznej martwoty wywołanej np. samotnością, może doprowadzić do tego, że ktoś zadaje sobie ból, aby poczuć, że żyje – przyznaje. Niekiedy też samookaleczanie jest formą karania się. – Gdy ma się poczucie winy. Przeświadczenie, że zrobiło się coś złego – tłumaczy.
Sławomir Murawiec wyjaśnia wszystkim nastolatkom, aby zgłaszali nauczycielom czy innym dorosłym osobom, wszelkie nagłe zmiany w zachowaniu swoich kolegów. – Rany na przedramionach są wyraźnym sygnałem, jednak trzeba być wyczulonym również na objawy, których nie widać gołym okiem. Jeśli towarzyska osoba zaczyna izolować się od grupy, czy niechętnie rozmawia, to warto to zgłosić. Ponadto trzeba zwracać uwagę również na z pozoru drobne zmiany. Koleżanka, która nagle przestała jeść pomimo wielu godzin w szkole, może mieć zaburzenia odżywiania, które mają podłoże psychologiczne - tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta.
Psychiatra uczula również rodziców i prosi, aby nie porównywali okresu dorastania swojego dziecka z czasami, gdy to oni byli nastolatkami. – Oczywiście, że wtedy było inaczej i rzadko słyszało się o tym, żeby jakieś dziecko samookaleczało się, jednak dzisiaj mamy zupełnie inne czasy. Nakrzyczenie na nastolatka czy moralizowanie zamyka drogę do porozumienia – podkreśla.