Marta została brutalnie pobita przez męża. Mężczyzna za pół roku może wyjść z więzienia
- Zamiast skupić się na powrocie do zdrowia, muszę walczyć z chorym systemem - mówi Marta Diener. Kobieta od czterech lat usiłuje udowodnić, że Paweł W. chciał ją zabić. Ponadto wciąż czeka na rozwód oraz walczy z teściem, który chce ją eksmitować.
15.01.2020 | aktual.: 15.01.2020 17:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Piekło, które zgotował Marcie Diener jej mąż, Paweł W., trwa już ponad cztery lata. Po niezliczonej liczbie awantur i upokorzeń mężczyzna najpierw wyprowadził się z domu i złożył pozew o rozwód, a następnie z pomocą kolegi brutalnie ją pobił.
W nocy z 11 na 12 marca 2016 roku Martę obudził telefon. To pijany mąż zapowiedział, że zaraz przyjedzie do ich domu i ją zabije. Przestraszona kobieta zadzwoniła do brata, a ten doradził, żeby wezwała policję.
Marta była sama z dziećmi, więc nie chciała bagatelizować gróźb. Po wezwaniu funkcjonariuszy wyszła przed dom, żeby otworzyć im bramę wjazdową. Chwilę potem, gdy wróciła do domu, dostrzegła w oknie światła samochodu, którym przyjechał Paweł W. wraz z kolegą Mariuszem K.
Mężczyźni weszli i od razu rzucili się z pięściami na kobietę. Gdy leżała na podłodze, Mariusz docisnął ją kolanem i zaczął obcinać jej włosy. W tym czasie Paweł kopał ją po całym ciele i wyzywał. Nie przeszkadzało mu, że tuż za drzwiami śpi dwójka jego dzieci. W pewnym momencie krzyknął do kolegi: "No tnij mordę!". Kobieta resztkami sił próbowała się bronić. Bezskutecznie. Mężczyźni kopali ją i cięli. – Po tym przerażającym bólu przyszedł moment, gdy zrobiło mi się błogo i ciepło. Nic już nie czułam – mówiła mi Marta, gdy rozmawiałam z nią niecały rok temu.
Zobacz także
Tuż po ataku kobieta była w stanie agonalnym, Wtedy mężczyźni zajęli się zacieraniem śladów. Najpierw wrzucili do toalety jej telefon. Później Paweł W. poszedł do łazienki umyć ręce poplamione krwią i włosami swojej żony, a jego kolega zajął się czyszczeniem noża. W tym momencie do domu weszła policja. – Przyłapali ich na gorącym uczynku. Jest to dokładnie opisane w uzasadnieniu wyroku – mówiła Marta.
Marta miała m.in. złamany odcinek szyjny kręgosłupa oraz zmasakrowaną nożem twarz. Sprawcy nie przyznali się do winy, ale biegli stwierdzili, że doszło do celowego ataku i kobieta otarła się o śmierć. Sprawa w sądzie wydawała się Marcie jedynie formalnością, ponieważ mężczyznom postawiono zarzut usiłowania zabójstwa. – Chcieli mnie zabić, byłam przekonana, że sąd to potwierdzi – dodaje.
Sprawa w toku
Sędzia zmienił jednak kwalifikację na dotkliwe pobicie i skazał Pawła W. na 8,5 roku pozbawienia wolności, a jego kolegę na 6,5 roku. Za kilka miesięcy minie połowa okresu odbywania kary i mąż Marty będzie mógł ubiegać się o warunkowe zwolnienie. – Boję się, że wyjdzie i mnie zabije. To jest osoba mściwa, socjopatyczna i narcystyczna, której nie jest w stanie nic zatrzymać – twierdzi Marta.
W związku z tym kobieta starała się o przyznanie sądowego zakazu zbliżania się do niej, jednak sąd pierwszej instancji odrzucił wniosek. – Ta kwestia była jednym z naszych zarzutów zawartych w apelacji. Nadal walczymy o przyznanie zakazu zbliżania się – podkreśla w rozmowie z WP Kobieta pełnomocniczka pokrzywdzonej, mecenas Magdalena Stanisławowska-Czop.
13 stycznia odbyła się sprawa w sądzie apelacyjnym. – Przesłuchano jednego z biegłych, obejrzano kurtkę, którą miałam na sobie w momencie ataku, oraz wygłoszono mowy końcowe, po czym sędzia odroczył ogłoszenie wyroku o kolejne dwa tygodnie – relacjonuje Marta Diener.
Co więcej, 36-latka nadal jest żoną Pawła W. Pozew trafił do sądu jeszcze przed brutalnym atakiem, w momencie, gdy Marta była w piątym miesiącu ciąży. – Zapadł wyrok z orzeczeniem o jego winie i odebraniem mu praw rodzicielskich. Jednak on twierdzi, że rozpad małżeństwa to moja wina i odwołał się od wyroku. Sprawa utknęła w sądzie. Do dzisiaj formalnie jestem jego żoną – tłumaczy.
Ponadto w sądzie toczy się sprawa o eksmisję, którą założył teść Marty, formalnie właściciel domu, w którym mieszka kobieta. – Krótko przed atakiem mój mąż przepisał dom na swojego ojca, a ten tuż po moim wyjściu ze szpitala postanowił wyrzucić mnie na bruk razem ze swoimi wnukami – tłumaczy. – Dodatkowo, teść domaga się jeszcze zwrotu 5 tys. zł za każdy miesiąc, który spędziłam w tym domu od momentu, gdy on stał się jego właścicielem. Nie interesuje go, że nie mam dokąd pójść – dodaje.
Marta przyznaje, że sądowe batalie ją wykańczają. – Chciałabym, żeby chociaż jedna z nich w końcu się zakończyła. Żeby zapadł wyrok, który da mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Zamiast skupić się na powrocie do zdrowia, to muszę walczyć z chorym systemem – mówi.
36-latka samotnie wychowuje dwójkę dzieci, 5,5-letniego syna i 4-letnią córkę. – Nie pytają o ojca. Córka nawet go nie poznała, a syn miał ponad rok, gdy Paweł trafił do więzienia. Za jakiś czas powiem im, co się stało. Nie będę wmawiać, że tatuś jest w delegacji. Chcę również zmienić im nazwisko – podkreśla.
Marta zajmuje się dziećmi, jednocześnie zmagając się z problemami zdrowotnymi. Kobieta ma orzeczenie o niepełnosprawności, stwierdzoną depresję oraz zespół stresu pourazowego. Ponadto leczy się na przewlekły ból neuropatyczny po urazie rdzenia. – Nie jestem w stanie pracować – mówi i wylicza, z czego się utrzymuje: 750 zł renty, pieniądze z funduszu alimentacyjnego oraz świadczenie 500+.
Miesięczny koszt utrzymania dzieci, opłaty za ich psychoterapię, rehabilitacja Marty i leki pochłaniają prawie 5 tys. zł. Na stronie pomagam.pl założono zrzutkę pieniędzy, która pomogłaby Marcie stanąć na nogi. Link do zrzutki TUTAJ
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
.