"Stałam nad grobem brata, który się powiesił. Mama powiedziała: 'Ty będziesz następna'"

- Miałam taki czerwony zeszyt 16-kartkowy. Zamknęła mnie w pokoju i kazała cały ten zeszyt zapisać zdaniem: "Nie będę się źle zachowywała". Wypuściła mnie po sześciu godzinach. Z nerwów byłam zasikana, ale pamiętam, że zapisałam wszystkie kartki - opowiada 46-letnia Marta, która w wieku 10 lat trafiła do rodziny zastępczej.

"Stałam nad grobem brata, który się powiesił. Mama powiedziała: 'Ty będziesz następna'"
Źródło zdjęć: © WP.PL
Marianna Fijewska

23.07.2018 | aktual.: 23.07.2018 18:19

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Jakie jest pani pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?

46-letnia Marta: Kamienica w Warszawie. W mieszkaniu ja, tata, mama, dziadek i młodszy o trzy lata braciszek. Najpierw tata odszedł, później dziadek umarł, a później milicja zabrała mojego braciszka. Zostałam sama z mamą. A mama piła, a jak nie piła, to pracowała od 7 do 19 w sklepie, więc ja się wychowywałam na ulicy. W końcu sąsiadka doniosła, że chodzę głodna, że nikt się mną nie zajmuje.

Pamięta pani ten dzień, gdy panią zabrano?
W dokumentacji adopcyjnej jest napisane, że mama przyprowadziła mnie do domu dziecka na Rakowieckiej i powiedziała, że sobie nie radzi, że chce mnie oddać. Ale ja miałam osiem lat i bardzo dobrze pamiętam, że było inaczej - że zabrano mnie z domu, że byli milicjanci i ta sąsiadka... Kolejne tak wyraźne wspomnienia dotyczą już pierwszych dni w rodzinie zastępczej. To było małżeństwo nauczycielskie. Mama pracowała w mojej szkole. Wszyscy myśleli, że to porządna rodzina.

Pamięta pani pierwszą rozmowę ze swoją adopcyjną mamą?
Tak. Ja bardzo dużo myślałam o mojej biologicznej mamie. Ciągle sobie tłumaczyłam, że ona nie chciała mnie zostawić, że to dobra osoba. Tęskniłam za nią. Pamiętam, że dopytywałam swoją adopcyjną mamę o to, co dzieje się z moją mamą biologiczną. A ona mi powiedziała… przepraszam, będę musiała brzydko powiedzieć.

Niech pani powie.
Ona mi odpowiedziała: "Z takiego gówna wyszłaś, czego ty chcesz? Do tego gówna wracać? Znowu cię do szamba ciągnie?" – to takie brutalne przedstawienie rzeczywistości 10-letniej dziewczynce.

*Mówi pani, że to wydawała się porządna rodzina. Ale ta adopcja chyba nie była z powołania. *
Ani z powołania, ani z miłości. To była adopcja dla pieniędzy, bo państwo za nas płaciło.

Za nas?
Za całą piątkę. Rodzice wzięli z domu dziecka mnie i czterech chłopców. Nie byliśmy poukładani. Przyszliśmy do tego domu z bagażem doświadczeń, z błędami swoich biologicznych rodziców. A oni wychowywali nas tak...

Rygorystycznie?
Gorzej. Rodzice, szczególnie mama i babcia wychowywały nas zgodnie z tym, co było napisane w podręcznikach. W domu wierzyło się, że największy wstyd rodzinie może przynieść źle wychowana dziewczyna, dlatego uczono mnie jak chodzić i siedzieć. Musiałam zawsze trzymać nogi razem, kolana złączone. Pamiętam, jak zmywałam naczynia i jakoś tak stanęłam w rozkroku, a babcia krzyknęła: "Co ty tak stoisz, jak krowa do udoju?! Skazę rodzinie przynosisz!". I ja cały czas odczuwałam takie piętno. Piętno bycia dziewczyną.

*Traktowano panią gorzej niż braci? *
Moim braciom uchodziło wiele rzeczy na sucho. Pamiętam, że pewnego popołudnia mój brat miał pozmywać po obiedzie. To była jego kolej, ale powiedział, że wychodzi. Mama w ogóle z nim nie dyskutowała i kazała mi pozmywać. Ja protestowałam, że to przecież nie moja kolej. A ona z takim stoickim spokojem kazała mi iść do pokoju i założyć bluzkę z krótkim rękawkiem. Założyłam. Wtedy mama zamknęła mnie na balkonie. To był grudzień i mróz jak nie wiem... Sterczałam tam, dzwoniąc zębami, aż nagle moja koleżanka z tej samej kamienicy wychyliła się ze swojego balkonu i mówi: "Marta, chowaj się, bo zamarzniesz!". A ja udawałam, że się bawię i że przecież wcale nie jest tak zimno… Moje dzieci płaczą, jak słyszą tę historię. Za każdym razem.

Czy pani adopcyjna mama często tak robiła? Często zamykała panią w różnych miejscach?
Tak, ona lubiła ten rodzaj kary. Kiedyś pojechaliśmy do dziadków na działkę, chciałam się bawić razem z braćmi, ale mama kazała mi iść z dorosłymi zbierać kartofle. Podobno zbierając te kartofle, powiedziałam pod nosem: "Jak ona umrze, będę tańczyć na jej grobie". Ktoś jej to powtórzył, ona mnie zawołała i mówi: "Zobaczymy, jak będziesz tańczyć". Wiedziałam wtedy, że szykuje się coś strasznego. Miałam taki czerwony zeszyt 16-kartkowy. Zamknęła mnie w pokoju i kazała cały ten zeszyt zapisać zdaniem: "Nie będę się źle zachowywała". Wypuściła mnie po sześciu godzinach. Z nerwów byłam zasikana, ale pamiętam, że zapisałam wszystkie kartki.

Mama panią biła?
Tak. Miała swój pejcz w domu i okładała mnie po nogach. Później w szkole tłumaczyła mojej nauczycielce od WF-u, że Martusia ma krosty i nie może ćwiczyć. Ja nie wiem, czemu ta nauczycielka się nie domyślała, że coś jest nie tak. Że za często mam na nogach te krosty.

Mówiła pani komuś, że mama panią biła?
Początkowo skarżyłam się tacie. Ale to zawsze kończyło się strasznymi awanturami między nimi i tym, że tata wychodził z domu, trzaskając drzwiami, albo zamykał się gdzieś w pokoju. Więc później już przestałam się skarżyć.

Jaki był pani tata?
Myślę, że bardzo mnie kochał. Nawet babcia kiedyś mi powiedziała: "Jakby tata cię tak nie kochał, to byś miała lepiej u mamy". Tata całą swoją miłość skierował na mnie, z dniem, w którym pojawiłam się w tym domu. Tak jakby zapomniał o mamie i może dlatego ona mnie tak nienawidziła… Ale on też nie umiał okazywać czułości. Ta miłość bardziej objawiała się tym, że odrabiał ze mną lekcje, że chodził na wywiadówki, że dbał o moje zdrowie. Kiedyś go zapytałam, czemu nigdy mnie nie przytulił, a on powiedział: "A co by ludzie pomyśleli, jakbym ja, obcy facet, sadzał sobie na kolanach młodą dziewczynkę?!".

Tata stawał w pani obronie, gdy mama chciała panią ukarać?
Ona nigdy nie biła mnie przy nim, ale pamiętam taką sytuację, jak skończyłam 18 lat i tata powiedział, że mogę już zacząć oglądać razem z nimi filmy, które leciały po 20. A mama była przeciwniczką telewizji, bo w podręcznikach do wychowania było napisane, że to psuje dzieci. Więc wpadła w furię. I wtedy właśnie zrobiła to, co często robiła, jak chciała wymóc coś na nas - upadła na ziemię i udawała zapaść. Aż w końcu ojciec powiedział: "Zosia, spokojnie. Będzie tak, jak mówisz". Wtedy ona wstawała, jak gdyby nigdy nic, i wracała do tego, co robiła wcześniej. Wie pani, ten obraz matki leżącej na podłodze, w takim kompletnym bezruchu... to był częsty obraz w naszym domu.

Oni się w końcu rozstali?
Nie. To znaczy, tata odszedł… Powiesił się. To było małżeństwo nauczycieli. Myślę, że pobrali się z rozsądku. Myślę też, że on nie potrafił od niej odejść w inny sposób, a nie mógł tego już wytrzymać. Ja przepraszam, że płaczę… ale tata zabrał cząstkę mnie, wieszając się. To była moja największa miłość. Z naszej przybranej rodziny powiesiło się też dwóch moich braci. Nie chcę o tym mówić. To były trzy życia i trzy różne historie. Każdy z nich miał swoje problemy, ale gdzieś w sercu obwiniam o to mamę. Ona wywierała na całej rodzinie straszną presję, chciała, żeby wszyscy byli od niej zależni. Dwóch przybranych braci żyje. Mają 40 i 35 lat, obaj mieszkają w domach obok niej, nie mają swoich rodzin, ona jest całym ich życiem. Od niej się nie da odejść, można tylko umrzeć.

To wieszanie się, to jak rodzinna klątwa.
My nie jesteśmy rodziną.

Ale całe życie jak rodzina…
Nie! Ja patrzę, jaką ja stworzyłam rodzinę. Każdy by tu zginął za siebie nawzajem. To jest rodzina. Rozumie pani, że jak ja stałam nad grobem brata, który się powiesił, to mama powiedziała: "Ty będziesz następna"?

Czy po tym wszystkim ma pani z nią kontakt?
Dziś już nie. Mama była okropna dla całej mojej rodziny. Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, moją córeczkę, przyszła do szpitala i powiedziała: "Jaką ty będziesz matką, jak ty nie umiesz dawać nikomu miłości?". Byłam przerażona. Nie wiedziałam, jak ja sobie teraz poradzę. Ale ta miłość przyszła i wiem, że nigdy nie będę taką matką, jaką ona była dla mnie.

Pani mówi, że od niej się nie da odejść. Ale pani odeszła, pani się udało.
Dlatego, że poznałam mojego męża, bardzo dobrego człowieka, i od razu wiedziałam, że on mnie uratuje. Uwolni od tego toksycznego życia. Jestem z nim 25 lat i nie zmieniłabym ani dnia, ani godziny. Ale czy ja odeszłam do końca? Nie wiem. Mieszkam w tej samej miejscowości, też jestem nauczycielką tak jak mama i myślę… myślę, że gdyby mamie pogorszyło się zdrowie i trzeba było ją myć, zajmować się nią, to poszłabym tam jako pierwsza.

Widujecie się czasem na ulicy?
Czasem się mijamy i ja wtedy zawsze odwracam wzrok. Boję się jej spojrzenia. To może śmieszne, że 46-letnia kobieta boi się własnej matki, że podkula ogon, jak dziecko. Ale gdyby pani ją znała, gdyby pani ją zobaczyła chociaż raz, wiedziałaby pani, że to jest straszna osoba. Dzieci poznały moją mamę jak były mniejsze, do dziś mi mówią: "mamusiu, to nie jest człowiek".

Wyrzuciła jej pani kiedyś wszystko, o co ma pani do niej pretensje?
Tylko raz podczas Wigilii, wiele lat temu, jak jeszcze utrzymywaliśmy jako taki kontakt. Siedziałyśmy obok siebie na kanapie i ja powiedziałam: "Ty mnie nigdy nie przytuliłaś". A ona na to: "Chodź do mnie na kolana. Teraz cię przytulę".

Poszła pani?
Nie.

Żałuje pani?
Nie. Ja od niej całe życie chciałam czułości, a dziś mogę powiedzieć, że nie chcę już absolutnie niczego. Niczego.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (243)