Tata na odległość. Bartek nawet kąpie córeczkę przez internet
Żeby zapewnić żonie i córce dobrą przyszłość, musiał od nich wyjechać. Jednak rozłąka jest nie do zniesienia. Bartek chce być zaangażowanym ojcem. Od kilku miesięcy prowadzi blog "Tata na odległość", gdzie śledzą go tysiące ludzi.
Początek marca 2018 roku. Nad wschodnim wybrzeżem USA szaleje burza, przez którą odwołano transatlantyckie loty. Bartek jest uziemiony na lotnisku w Szwecji, weekend musi spędzić w hotelu, dziesiątki kilometrów od miasta. Jest za zimno, żeby wychodzić. Nie ma nawet laptopa. Siedzi z twarzą w telefonie. W końcu przełamuje się i robi coś, o czym myślał od dawna. Zakłada nowy fanpage „Tata na odległość”.
W ciągu następnych miesięcy będzie opowiadał tysiącom czytelników, jak to jest być zaangażowanym ojcem przez internet. Na co dzień dzieli go od rodziny sześć stref czasowych i prawie 7 tys. kilometrów. Bartek mieszka w Nowym Jorku i jest żołnierzem amerykańskiej Gwardii Narodowej. Asia z Majką mieszkają w Oświęcimiu.
Blog
Bartek był akurat w Polsce, kiedy rodziła się Maja, ale była to już przerwa w amerykańskiej imigracji. Pierwsze pół roku spędził razem z dzieckiem, poza jednym miesiącem nie chodził do pracy. – Pierwszy raz do Stanów wyjechałem na trzy tygodnie przed ślubem, spędziłem tam tylko tydzień – opowiada. – W Nowym Jorku kupiłem ślubne buty, więc śmiałem się, że pojechałem tylko na zakupy.
Tak naprawdę cel był inny: we wniosku o Zieloną Kartę Bartek wpisany był jako kawaler. Odebrać ją mógł tylko przed ślubem, stąd krótka wycieczka. Wzięli ślub w lipcu, a na dobre wyjechał w styczniu. Asia była już wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Zaczęła się rozłąka.
Nie pierwsza zresztą w ich życiu, bo są razem odkąd ona miała 17 lat, a on 18. W pewnym momencie kilka lat temu postanowili wyjechać do Anglii. Bartek, który pracował wcześniej w oświęcimskich zakładach chemicznych, na obczyźnie zdobył zawód stolarza. Asia pracowała w restauracjach. Kiedy wybuchł kryzys migracyjny, stwierdzili, że Europa niekoniecznie jest dobrym miejscem, żeby wychowywać dzieci.
Pomyśleli o Stanach, a że okazja się nadarzyła, Bartek zdecydował się w ciągu kwadransa. – Trzeba było trochę zaoszczędzić na bilet. W Anglii pomogli znajomi, ale spodziewali się dziecka, więc nie mogliśmy u nich zbyt długo mieszkać. Przez jakiś czas żyliśmy w przyczepie kempingowej. W końcu Asia wróciła do Polski, a Bartek został, żeby pozakańczać sprawy. Spotkali się w Polsce po jakimś czasie. Oboje zajmowali się planowaniem ślubu, on dodatkowo wyjazdem za ocean.
Wojsko
– Ze szkołą nie było mi po drodze – wspomina Bartek. Ten fakt zablokował mu wojskową karierę w Polsce. O wojsku zawsze marzył, a do tego, jak podkreśla, jest polskim patriotą. Niestety, odkąd zniesiono u nas pobór wojskowy, wykształcenie warunkuje przebieg kariery. Bez matury możesz być „trepem”. – A ja zawsze miałem większe ambicje. Można powiedzieć, że mam przerost ambicji – mówi Bartek.
W Stanach jest inaczej, to inne wojsko. Jeszcze kilka lat temu Gwardia Narodowa była osobną formacją, porównywaną do naszej Obrony Terytorialnej. Dziś jest integralną częścią US Army, choć Bartek jako piechociarz prędzej będzie wysłany na pomoc przy klęsce żywiołowej niż na zagraniczną misję wojskową. Co więcej, w amerykańskiej armii w obecnym układzie można być na niepełny etat – raz w miesiącu zgłosić się na szkolenia, a na co dzień chodzić do pracy.
Bartek znów jest stolarzem. Wynajmuje pokój, bo w Nowym Jorku nieruchomości są strasznie drogie. W weekendy jeździ na wojskowe treningi. – Są trzy podstawowe rzeczy w wojsku: strzelanie, aktywność fizyczna i myślenie w przód. Jeżeli to robisz, jesteś ok – mówi. – Ale jednak czuję się jak najemnik. W Polskim wojsku by tak nie było, ale ułożyło się inaczej.
Służba wojskowa to dla niego spełnienie odwiecznego marzenia. Żona nie chciała, żeby był żołnierzem, pewnie dlatego nie zdecydował się na to wcześniej. Ale teraz, jak podkreśla, pojawił się racjonalny powód. Jako członek US Army ma większe możliwości. Także osobiste: dziś jest w piechocie, ale to tylko kontrakt na trzy lata. Kolejny może być w zupełnie innej specjalizacji, choćby informatyka albo inżynieria. Żołnierz płaci też mniej za ubezpieczenie czy wykształcenie dzieci.
Ale przede wszystkim służba wojskowa w US Army to przyspieszony sposób na obywatelstwo, na które normalnie trzeba czekać pięć lat. Dzięki niemu będzie mógł ściągnąć tu rodzinę. Bartek wyjechał z Polski w 2016 roku i w zasadzie już powinien mieć tutejszy paszport. Problem polega na tym, że urząd zgubił papiery. Bartek czeka na paszport już prawie rok, toczy się dodatkowe postępowanie. Ma ustalić, gdzie zaginęła teczka. Stąd „Tata na odległość”.
Tata na odległość
– Kiedyś napisałem na blogu, że czuję, że mam lepszy kontakt z córką będąc na odległość, niż niejeden ojciec, który jest na miejscu. Zobacz – tłumaczy mi Bartek. – Ty masz dzieci i niby z nimi mieszkasz, ale jesteś codziennie w pracy. Nawet dziś, w niedzielę, byłeś w pracy.
To prawda. Rozmawiamy na Skypie w niedzielę, bo przy sześciogodzinnej różnicy czasu nie zdołalibyśmy inaczej się złapać. Bartek niedawno wstał, ja już myślę o położeniu się spać. Żeby porozmawiać w spokoju, musiałem odciąć się od dzieci, zamknąć na klucz. Ma więc rację, kiedy mówi: – W sumie widzisz dziecko tylko rano, dajesz im buzi, i drugi raz wieczorem, kiedy są już wykąpane i zaraz będą się kłaść.
Zdalne ojcostwo Bartka wygląda inaczej. Do pracy dociera o świcie, kiedy w Polsce jest już południe, ale ma w dzień przynamniej jedną-dwie przerwy, kiedy może porozmawiać. Dziś wygląda to zupełnie inaczej niż w przypadku rodziców, którzy przecież wiele lat temu również zarabiali w Stanach, zostawiwszy rodziny w Polsce. Mój ojciec należał do takich. Dzwonił o ustalonej porze, w ustalony dzień, raz na kilka tygodni. Rozmowy były drogie, kiedyś nawet dostęp do telefonu nie był taki oczywisty. Dziś rozmowa jest w cenie połączenia internetowego, daje też możliwość oglądania drugiej strony na wideo.
Szczególnie cenne są weekendy. Jeśli tylko Bartek nie jest na strzelnicy albo poligonie, dzwoni od razu po przebudzeniu. Maja najbardziej lubi oglądać tatę przy goleniu. Bartek ustawia telefon tak, by móc z nią gadać. Dziewczynka przesyła buziaki, dosłownie całuje telefon. Czasem w domu chwyta za słuchawkę domofonu i mówi „halo, tata, przyjedź już”.
Pamięta też, że kiedy tata był przy niej w Polsce, zawsze był obecny przy kąpieli. Teraz kąpią się razem… przez internet. – Czasem telefon mojej żony jest cały zachlapany, bo Maja pamięta, jak chlapała na mnie, kiedy siedziałem przy wannie – śmieje się Bartek, ale zaraz poważnieje.
Strata
– Ten blog to jest taka moja terapia – przyznaje, kiedy już oswoi się z omawianiem intymnych tematów z obcym człowiekiem przez Skype’a. – Bo wiesz, my jesteśmy facetami i wszyscy uważają, że jesteśmy twardzi. Ale dopiero kiedy coś tracisz, uświadamiasz sobie, jaki jesteś w środku miękki.
– Dla ciebie stratą jest rozłąka z córką?
– To jest naprawdę ciężki temat. Wolałbym być z rodziną. Jakoś na początku jeszcze sobie z tym człowiek radził. Ale z każdymi kolejnymi odwiedzinami w Polsce powrót do Stanów był coraz trudniejszy, były łzy. Widzisz, jak to dziecko dorasta, zmienia się, zaczyna coraz więcej rozumieć. Uczysz je nowych rzeczy. I to coraz bardziej zakotwicza cię w tym miejscu.
– Żałujesz decyzji o wyjeździe?
– Zależy pod jakim względem. Nie żałuję tego, że wyjechałem. Mogę się przez to lepiej rozwijać. Zmieniłem akwarium na większe. Żałuję tego, że nie mogę obserwować na żywo, jak rozwija się moja córka.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Bartków jest dwóch, a tytuł bloga „Tata na odległość” to symbol tej dwoistości. Z jednej strony mężczyzna, który realizuje swoje marzenie o wojsku, który pływa teraz w większym akwarium. A jednocześnie człowiek, który poświęca się rodzinie, bo przecież wszystkie jego działania nakierowane są na zapewnienie przyszłości dziecku. Zaangażowany ojciec, którego nigdy nie ma przy córce.
– Nieraz się zastanawiam, jak to jest odbierane. Aśka chodzi z dzieckiem ulicą, widzą ją obcy ludzie, ciągle bez męża. Za jakiś czas mnie zobaczą z nimi, a później znowu samą. Co będą myśleć?
Każdy z nas chce, by jego wysiłki były widoczne i doceniane. Pokazując się jako ojciec na blogu i fanpage’u, wychodzi ze swoim ojcostwem do ludzi, choć w wirtualnej przestrzeni. Jego wpisy – o zapewnianiu bezpieczeństwa dziecku, komentujące jego etapy rozwojowe, pokazujące kolejne umiejętności – są formą tego wyjścia. Pokazuje swoją „miękką” stronę, wrażliwość, czułość, miłość.
Relacja Bartka z jego córką jest intymna. Nie wstawia jej zdjęć na prywatne konto na Facebooku – jedno pojawiło się po roku, ale oboje są na nim obróceni. Nie ustawił zdjęcia córki jako tapety w telefonie. – Kiedy jedziesz metrem, ludzie patrzą ci się w telefon – tłumaczy. Chroni ją przed obcymi spojrzeniami.
Pewnie za kilka miesięcy jego ukochane dziewczyny będą w Nowym Jorku razem z nim. Wynajmą większe mieszkanie. Maja pójdzie do amerykańskiego przedszkola (już teraz zna słowa po angielsku – zamiast „fe!” mówi „yuck!”. Do tego dzieci, jak zapewnia, adaptują się dostatecznie szybko). „Tata na odległość” straci rację bytu, a autor bloga zastanawia się, co wtedy będzie.
– Wciąż będziesz tatą na odległość, tylko odległość nie będzie cię już dzieliła od dzieci, a od reszty rodziny, przyjaciół i czytelników – przekonuję.
– Tak o tym myślę. Może wtedy będę pokazywał chwile z rodziną i życie w nowym miejscu – zastanawia się.
„Tata na odległość” to sposób na radzenie sobie z rozłąką. Tak wielu rodziców, zwłaszcza ojców, jest nieobecnych będąc blisko swoich dzieci. Dobrze, że przynajmniej nowe technologie pomagają tym, którzy chcą się starać, patrzeć na dorastanie dzieci.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl