Kobieciarz, kulturysta i ojciec, o jakim większość kobiet może pomarzyć. Do ojcostwa dojrzał bardzo późno
"Leon zawodowiec” to historia brutala, który roztacza opiekę nad pogubioną dziewczynką. Jest trochę najlepszym przyjacielem, a trochę matką i ojcem. Przede wszystkim - jej pierwszą miłością, wzorcem mężczyzny. To ulubiony film Artura i Zuzy. Ojca i córki, których dzieli 50 lat różnicy. Słabość do filmu Bessona to więcej niż zbieżność gustów.
Artur Gaj jest typem faceta, za którym ludzie oglądają się na ulicy. Niezależnie od płci. I nie chodzi tu tylko o imponującą muskulaturę. Gaj najczęściej chodzi powoli, wymęczony treningami. Niespieszność ruchów łatwo można wziąć za nonszalancję.
Do tego przygląda się ludziom w sposób, który nie ma nic wspólnego z gapieniem się. To raczej przejaw wrodzonej otwartości, która pozwala mu rozmawiać właściwie z każdym, na dowolny temat. Myliłby się jednak ten, kto wziąłby Artura za mężczyznę układnego. Ma krótki lont i kilka niezbyt popularnych poglądów, z którymi się nie kryguje.
Niebawem będzie obchodził 73. urodziny, co nie przeszkadza mu w spędzaniu przynajmniej godziny dziennie w lanserskiej siłowni przy Ostrobramskiej. Pracuje tu jako trener personalny, ale nie zaniedbuje też własnej muskulatury. Wciąż wyciska więcej niż koledzy.
Gaj jest byłym mistrzem Polski w kulturystyce. Tytuły zdobywał też w Austrii. Pojechał tam w latach 80. Miał pracować na czarno jako robotnik. Po czterech latach był mistrzem kraju, szkolącym austriackich antyterrorystów z oddziału "Kobra".
Jego córka, Zuza, studiuje grafikę na ASP, jest na drugim roku. Ma mało czasu, bo jeśli nie jest na uczelni, stoi za kontuarem jednej z kawiarni przy placu Grzybowskim. Z ojcem nie mieszka od rozwodu rodziców. Chyba dlatego są za sobą nieustannie stęsknieni. Kiedy Zuza odkłada telefon, zawsze z niedowierzaniem patrzy na długość połączenia. Dwie godziny to w przypadku ich rozmów mało. Zuza świergocze do słuchawki, jak gdyby rozmawiała z najlepszą przyjaciółką, a nie z mężczyzną, bądź co bądź, 72-letnim.
Akt wymyślony na drzwiach
Jako nastolatek był przeraźliwie chudy, ważył jakieś 60 kilo. Sport był dla niego stratą czasu. Całe dnie wertował albumy ojca, długie godziny spędzał malując. Kochał zwłaszcza sztukę klasyczną. Wszystko, co nowoczesne wydawało mu się ordynarne. Nie miał dobrych pędzli, ani kolorów, jakieś ucierane farbki. Kolor nigdy nie taki, jak by się chciało. Malował dużo aktów koleżanek.
- Broń Boże nie w sensie erotycznym! Zachwyt nad nagim ludzkim ciałem miałem w sobie chyba od zawsze – oburza się Artur.
Dziewczyny pozowały ubrane. To, jak wyglądają nago, Artur sobie wyobrażał. Mówił, że nie mogą patrzeć, dopóki dzieło nie będzie ukończone. Zazwyczaj były miło zaskoczone efektami, niektóre śmiały się, że mają mniejsze biusty, albo że nie są takie szczupłe. W końcu Artur doszedł do takiej wprawy, że namalował akt nawet na drzwiach swojego pokoju.
- To nie była żadna konkretna dziewczyna, raczej jakieś moje widziadło. Przez lata remontów wszystko się w mieszkaniu zmieniało, a ona ciągle tam była. Nie wiem gdzie jest teraz – wspomina Gaj.
Potem odkrył Michała Anioła. Do dziś to jego ulubiony artysta. Godzinami gapił się na czarno-białe odbitki z jego pracami. Postanowił chwycić za dłuto, efekty były, delikatnie mówiąc, niezadowalające.
Papier na sztuki piękne
Większość osób rysować zaczyna podobnie. Zauważają, że z tajemniczych powodów rysowanie wychodzi im lepiej niż rówieśnikom. Pani od plastyki nazywa to "talentem". Najpierw się przerysowuje – zdjęcia rodzinne, ulubione aktorki i zwierzęta. Nie inaczej było w przypadku Zuzi. Potem zaczęła wygrywać konkursy na co raz to wyższym szczeblu.
- Od zawsze było wiadomo, że "Zuzia ładnie rysuje". Czasem nie jestem pewna, czy ta Zuzia potrafi w ogóle cokolwiek innego. Co dalej, póki co nie mam pojęcia. Daję sobie czas - mówi Zuza.
Do studiów artystycznych, odkąd pamięta, namawiali ją rodzice. W pewnym momencie miała paranoję. Wydawało się jej, że to spełnienie marzeń Artura, a nie jej własnych. Zwlekałam z przygotowywaniem teczki, chciała zobaczyć, jak zareagują jej rodzice. Robiła ją w ostatniej chwili, po nocach. Nie uczyła się rysować, nie chodziłam na kursy ani na konsultacje. Udało się.
Wyrzeźbić charakter
Artur dopiero co skończył szkołę, kiedy przyszło powołanie do wojska. Opiekował się wówczas piątką młodszego rodzeństwa. Prał, gotował, odprowadzał do szkoły. Do tego miał fatalne relacje z apodyktycznym ojcem. Ku zaskoczeniu wszystkich, zamiast kombinować, jak by tu uniknąć służby, wziął kilka rzeczy i pojechał do jednostki.
- Wojsko to budowanie człowieka od nowa. Kompletna zmiana optyki widzenia. Wokół ludzie, których nie znasz, więc musisz zastanowić się nad tym, kim jesteś od nowa. Mężczyzna potrzebuje takiego rytuału przejścia. Dzięki temu zaczyna ufać sobie. Jest poddawany próbie. Trochę bez celu, bo mało kto myśli wtedy o walce na wojnie. To mierzenie się ze sobą. Kwestia charakteru, a nie wydolności fizycznej. Ona jest dodatkiem. Dokładnie tak, jak na siłowni – wyjaśnia Gaj.
Chuderlak w siłowni Herkules
Po odbyciu służby imał się różnych prac. Marzenia o ASP jakoś się rozmyły. Mniej więcej w tym samym czasie zauważył, że wstydzi się swojego ciała. Koledzy mężnieli, a on wciąż był tylko "ładnym chłopcem", budzącym w koleżankach co najwyżej instynkt macierzyński. Jąkał się, garbił, a perspektywa rozebrania się nad jeziorem go paraliżowała. Zapisał się na judo. Sporty walki wydawały mu się męskie, kojarzyły z wojskiem.
Wkrótce jedynym godnym przeciwnikiem był dla niego trener. Zasugerował mu zmianę dyscypliny. Artur dołączył do grupy zapaleńców zafascynowanych kulturystyką, o której istnieniu nie miał wcześniej pojęcia. W latach 70. nie było jeszcze profesjonalnego sprzętu, bywało, że chodził z chłopakami po nieużytkach i szukał wielkich kamieni, żeby było co podnosić.
Artur obserwował swoje zmieniające się ciało jak fantastyczne zjawisko, kometę Halleya, albo zaćmienie całkowite. Kiedy ćwiczył już dobre kilka miesięcy dotarło do niego, że w pewnym sensie robi to, o czym marzył, gapiąc się na kamienne posągi dłuta Buonarottiego. Rzeźbi ciało idealne.
Artur się żeni
Ślub wziął ze swoją pierwszą wielką miłością. Niewiele się nad tym zastanawiał. Tak po prostu się robiło. Szybko na świat przyszedł Dominik. Okazało się, że uważający się za całkiem niezłego męża, Artur ojcem być nie potrafi.
- Chciałem być młody, a tu nagle oczekiwania, w nocy kolki, ząbkowanie. Trzeba kupić to i to, i to. Bycie ojcem to poważna sprawa, nie można jej powierzać byle komu. Nie sądzę, żeby była to kwestia jakiegoś mistycznego instynktu, chodzi o dojrzałość. 30-letni mężczyzna jest za młody, żeby być ojcem. Zostaje nim, bo kocha kobietę. A kochać kobietę to coś zupełnie innego niż kochać dziecko – opowiada Gaj.
Artur unikał nowych obowiązków. Pracował jako w klubie sportowym, sam trenował. Do domu wracał o północy, żeby nikt niczego od niego nie chciał. Dominik już spał.
- Nie będę teraz udawał, że czułem wtedy jakieś wielkie wyrzuty sumienia. Byłem egoistą, po prostu. Miałem te swoje zawody, treningi. Tylko to się liczyło. Za mało z nim rozmawiałem, za dużo chciałem dyrygować. Myślę, że mnie potrzebował, ale w innym wydaniu, niż byłem wtedy w stanie zaoferować – mówi Gaj.
Wkrótce rozwiódł się z pierwszą żoną. Z synem relacje usiłował naprawiać z doskoku.
Dziś Dominik jest już po czterdziestce, pracuje jako informatyk w Londynie. Ma żonę i trzy córeczki. Kiedy przyjeżdża z rodziną do Polski, spotyka się z Arturem. Teraz ich relacje wyglądają modelowo, ale Gaj zastanawia się czasem czy to nie pozory, często myśli o tym, co było.
- O tym, czy ma do mnie żal, nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy – mówi.
Do dwóch razy sztuka
Po rozwodzie Gaj przeprowadził się do Wiednia. Kiedy wrócił po kilku latach do Polski miał już wyrobioną renomę, trenować chcieli z nim wszyscy. Nimb sukcesu zagranicą otworzył wiele furtek. Po transformacji ustrojowej został dyrektorem dużej firmy zajmującej się logistyką. Nadal uprawiał kulturystykę. Pewnego razu na widowni dostrzegł Agnieszkę. Zawsze oglądał się za kobietami, ale były zawody. Zazwyczaj był tak skupiony, że nie zwracał uwagi na nikogo.
- Dużo jest ładnych dziewczyn, ale ona miała w sobie to coś. Pamiętam do dziś jak ją zobaczyłem – rude włosy, biała garsonka, roześmiana. "Ale ma szczęście ten facet, że taka kobieta zechciała z nim przyjść" – myślałem. Zuza urodę ma zdecydowanie po mamie. Po mnie to tylko znamię na nodze – śmieje się Artur.
To było love story z gatunku "kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością", jak się potem okazało – znowu bez happy endu. W 1997 na świat przyszła Zuza.
To właśnie miłość
Zuza kochliwa jest chyba po tacie. To głównie o swoje miłosne wybory drze z nim koty. Jej pierwszy poważny chłopak był Kenijczykiem, nie mówił po polsku. Dla Artura to było niemiłe zaskoczenie.
- Podejrzewałam, że może chodzić o kolor skóry, chociaż tata zarzekał się, że absolutnie nie o to tu chodzi. Nie podobało mu się, jak mój ówczesny chłopak się do mnie odnosił. Do tej pory nie wiem, co dokładnie dzieje się w głowie mojego taty w tej kwestii – mówi Zuza.
Miała żal, że nie jest bardziej otwarty, nie próbuje poznać człowieka. Tyle że koniec końców okazało się, że we wszystkim miał rację. Rozstała się z facetem w niezbyt przyjemnych okolicznościach.
Artur mimowolnie ukształtował jej wyobrażenia o tym, jak powinna być traktowana przez mężczyzn. W dzień kobiet przyszedł do niej do pracy z bukietem, to samo – w dzień dziecka. Zawsze pamięta o takich okazjach, do tego otwiera kobietom drzwi, podaje płaszcz. Zuzie takie oldschoolowe podejście u mężczyzn bardzo imponuje.
- Zuza jest bardzo atrakcyjna, utalentowana, bardzo wrażliwa, nie ma już wielu takich dziewczyn. Chciałbym, żeby facet był dla niej jak silnik odrzutowy, a nie kotwica. Wiem, że było jej przykro, bo nigdy nie owijałem w bawełnę, co myślę o tych jej chłopakach – mówi Artur na jednym wydechu, lekko zirytowany samym tematem.
Wszystko w swoim czasie
Kiedy urodził się Zuza, Artur miał 50 lat i wreszcie czuł się gotowy do roli ojca. Postanowił porzucić treningi, żeby pomagać żonie z małą.
- Nie byłem wymarzonym ojcem dla Dominika. Później chciałem to wszystko nadrobić z Zuzą. Dla siebie i dla niej. To nie była pokuta broń Boże, raczej zadośćuczynienie. Ale nie było też tak, że nie chciałem się nią zajmować, to była olbrzymia przyjemność.
Zuza kiedy ogląda zdjęcia z dzieciństwa nie poznaje swojego taty. Na zdjęciach z czasów, gdy nie trenował wygląda obco. W jej głowie jest potężnej postury, a tam - zupełnie normalny facet.
Była córeczką tatusia, spędzała więcej czasu z nim niż z mamą. Czuła, że Artur to lubi, czasem miałam nawet wrażenie, że na tych zabawach i spacerach zależy bardziej jemu niż jej. Chciała pooglądać bajki, a tu tata wymyślał kolejne wspólne zajęcia.
Trudno przywołać jej jakieś konkretne wspomnienia, chyba dlatego, że byli ze sobą non stop. Pamięta, że kilka razy byli na wystawach. Kończyło się to tak, że Artur stawał przed każdym obrazem i wpatrywał się w niego kwadrans z wilgotnymi oczami, a ona wieszała mu się znudzona na nodze.
- Tata ma głowę w chmurach. Kiedyś poszedł ze mną na huśtawkę nad strumieniem. Bujaliśmy się wysoko, on o czymś rozmyślał. W pewnym momencie zeskoczył, a ja zleciałam, wpadłam do wody i w ryk – opowiada Zuza.
- Tak się zamyślił, że zapomniał, że bujamy się razem – śmieje się.
Cierpienia młodej Zuzanny
Sielanka rodzinna trwała dopóki Zuza nie zaczęła dojrzewać. Buntowała się na całego. Póżno wracała, zaczęła palić, robiła awantury z każdego możliwego powodu.
- Jedynym słowem, którego używałam w stosunku do rodziców było "nie". "Nie" na dzień dobry, "nie" bez powodu, "nie" bo nie. Jeśli chodzi o tatę pozwalałam sobie na naprawdę dużo. Wiedziałam, że ma do mnie olbrzymią cierpliwość, znacznie większą niż mama – wspomina.
Mimo, że rodzice na jej wybryki nie reagowali krzykami i zakazami, typowy bunt nastolatki płynnie przeszedł w poważniejsze problemy. Zuza miała 15 lat, kiedy zaczęła wymiotować, żeby nie przytyć, potem doszły do tego jeszcze głodówki. Coraz częściej czuła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli. Zaczęła się samookaleczać. Pomagało na głowę. Tak bardzo, że wydawało się jej, że nigdy nie przestanie. Po kilku miesiącach zdecydowała się powiedzieć o tym tacie, bała się reakcji mamy.
Przyjął to spokojnie, nie krzyczał, nie kazał podwijać rękawów. Powiedział tylko "chodźmy na siłownię”.
- Nie wiedziałam, jak to ma mi niby pomóc. Uważałam, że to beznadziejny pomysł, ale nie miałam lepszego, więc się zgodziłam. Na siłowni efekty przychodzą szybko. Czułam się wtedy naprawdę beznadziejna, a tu nagle coś zaczęło mi wychodzić – wspomina Zuza.
Mimo to nie przestała się ciąć. Pewnego razu przesadziła. Traf chciał, że tego dnia przyłapał ją Artur.
- Po raz pierwszy widziałam, jak tata płacze. Sparaliżowało mnie to. Nie przestraszyłam się o siebie. Kiedy masz 15 lat, nie myślisz o takich rzeczach. Zobaczyłam jego słabość, lęk o mnie – opowiada 21-latka.
Powoli,powoli wszystko wróciło na dawne tory.
Wiek to tylko liczba
Dwa lata temu Artur postanowił wziąć udział w zawodach kulturystycznych po 20 latach. To miał być wielki powrót. Zuza po raz pierwszy miała zobaczyć go w tej roli. Za dużo o tym nie rozmyślała, w domowych albumach miała setki zdjęć taty z takich turniejów. Zakładała, że przyjdzie, popatrzy, wróci do domu. Kiedy zobaczyła jak Artur wychodzi na scenę, zalała ją fala emocji. Płakała ze wzruszenia, nie byłam w stanie utrzymać telefonu, którym usiłowała zrobić zdjęcia, bo trzęsły się jej ręce. On był tego dnia w podobnym stanie. Do Zuzy dotarło, że jest nie tylko jej ojcem, ale i legendą sportu. Niegdy nie była z nikogo tak dumna.
Zuza o Arturze mówi "człowiek-ewenement".
- Nie wiem, jak to inaczej nazwać, on jest po prostu bardzo młody. Nie chodzi o to, że korzysta z Facebooka, albo że wie, co to Snapchat, ale o podejście do życia. Mam znajomych o kilka lat ode mnie starszych, którym brakuje ciekawości i elastyczności. Oni i owszem, wydają mi się starzy. Nigdy nie pomyślałam tak o tacie. Ostatnio nawet zakochał się, zupełnie jak nastolatek – śmieje się Zuza.
Artur często słyszy frazesy czy pytania o "godną starość". Irytuje się. Nie wie, co miałoby to znaczyć. "A może po prostu nie wiem jak się to robi?" – myśli głośno.
- Ja, 72 lata, ciągle w dresie, przed telewizorem nie siedzę, kaczek nie karmię, na PiS nie głosuję. Ludzie chcą ze mną gadać na zasadzie "a jak to było kiedyś trenować", "a pamięta pan zawody w latach 70.?". Mnie to nudzi. Chcę rozmawiać o przyszłości. Mnie fascynuje to, co może być, a nie to co było – zarzeka się.
Zuza się uśmiecha.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl