Blisko ludziTeresa zatrudniła się w supermarkecie Mila. Kazano jej chodzić w pampersie

Teresa zatrudniła się w supermarkecie Mila. Kazano jej chodzić w pampersie

52-letnia Teresa zatrudniła się w październiku br. w supermarkecie Mila przy ul. Otolińskiej w Płocku. Wydawało jej się, że to normalna, godna praca. Nie wierzyła własnym uszom, gdy kierowniczka kazała jej chodzić w pampersie. - Odparła, że takie są zasady, bo szkoda czasu na chodzenie do toalety. Zapytałam: "A czy pani też nosi?"- opowiada przejęta kobieta.

Teresa zatrudniła się w supermarkecie Mila. Kazano jej chodzić w pampersie
Źródło zdjęć: © Forum
Karolina BłaszkiewiczEwa Podleśna-Ślusarczyk

21.11.2018 | aktual.: 22.11.2018 10:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

15 minut przerwy na cały dzień
Na "dzień dobry" uzmysłowiono mi, że mam 15 minut przerwy na 8 godzin pracy. W tym czasie trzeba się załatwić, zjeść, napić. Więc albo się zjadło, albo nie zjadło, przy czym kierowniczka stała właściwie z zegarkiem w ręku i pytała ciągle: "Długo jeszcze?". Dlatego jak kazała usiąść przy kasie, to siedziałam. Raz tylko przycisnęłam guzik, bo już nie mogłam wytrzymać. Podeszła wtedy oburzona kierowniczka i zapytała, po co ją wołam. Próbowałam dowiedzieć się, dlaczego nie mogę wyjść na chwilę nawet do toalety. "Niech pani nie dyskutuje" – odpowiedziała. - "Ma pani jedynie wykonywać polecenia". Mimo to wyszłam, to było kilka dni po rozpoczęciu pracy. Siedziałam w kabinie, aż nagle ktoś zapukał do drzwi. Skonsternowana wydusiłam z siebie: "Chwileczkę". Zaraz okazało się, że za drzwiami stoi nie kto inny, jak moja kierowniczka. W ręku trzymała pampersa i wymownie patrzyła na mnie. Zdenerwowana rzuciłam: "Po co mi to?". Odparła, że takie zasady, bo szkoda czasu na chodzenie do toalety. Zapytałam: "A czy pani też nosi?". Odpowiedź była przecząca, więc stwierdziłam, że w takim razie też nie potrzebuję. Wtedy padło zdanie: "Pampersy na d… i do roboty". Wcześniej widziałam, że dziewczyny przynoszą sobie paczki na zaplecze, ale myślałam, że może to z powodu okresu, żeby nie przesiąkło. Ale jednak nie…

"Tak głupiej osoby jeszcze nie spotkałam"
- Nie wiedziałam, co mnie tam czeka - zapewnia Teresa. - Kierowniczka robiła dobre wrażenie. Na początku zapewniała mnie, że zostanę nauczona wszystkiego po kolei. "Nie szkodzi, mamy czas" – tak zareagowała na moje obawy m.in. dotyczące obsługi kasy fiskalnej. Następnego dnia przyszłam do pracy i zapytałam, co mam robić. W odpowiedzi usłyszałam: "Idzie pani obsługiwać piec". Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale zostawiono mnie samą sobie. Kiedy maszyna zaczęła piszczeć, znikąd pojawiła się kierowniczka. Przybiegła z krzykiem: "Tak głupiej osoby jeszcze spotkałam, żeby nie umiała pieca obsłużyć!". Więc zajęła się tym sama, mi każąc iść na stoisko z mięsem. Każdego klienta uprzedzałam, że jestem nowa i dopiero się uczę. Tylko kierowniczka tego nie rozumiała, powtarzała ciągle: "Za wolno!", "Szybciej!". Wszystko musiałam ogarniać sama.

Dość szybko za to pokazano mi, jak oszukiwać klientów. I tak np. jeżeli nakroiłam żółtego sera i go ometkowałam, ale danego dnia nie "zszedł", to następnego miałam go odfoliować, plasterki z wierzchu włożyć w środek i zafoliować z aktualną datą. To samo musiałam robić z mięsem – przeceniało się go i mówiło, że jest promocja. Nikt nie wiedział, że chwilę wcześniej było odświeżane w misce z wodą. A kiedy warzywa zaczynały gnić, musieliśmy kłaść je na wierzch i lekko oczyścić. Przy tym wszystkim ciągle słyszałam: "Szybciej, szybciej!".

"Takie rzeczy do dyrekcji dojść nie mogą"
Jeżeli ktoś pracuje w tym sklepie 3-4 tygodnie, to po tym czasie idzie na zwolnienie lekarskie, żeby odpocząć. Tam nie ma chwili przerwy. Na nic jest wołanie: "Nie jestem koń pociągowy, nie mogę szybciej pracować". Zawsze jest ta sama reakcja: "To niech się pani spręży". Sprężyłam się. Odeszłam. Miałam jeszcze tylko się zwolnić. Na dwóch kartkach papieru napisałam: "Proszę o rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron". Kierowniczka postawiła pieczątkę, ale zaraz się zreflektowała. Jej zdaniem dodałam od siebie za dużo i że "takie rzeczy do dyrekcji dojść nie mogą". Chciała to natychmiast podrzeć. Ja zaprotestowałam: "Nie, nie. Swoje pismo podrę u siebie w domu". Co ją tak wytrąciło z równowagi? Słowa: "Nie jestem w stanie wykonywać powierzonych mi obowiązków, jest to dla mnie zbyt duży stres. Nie daję sobie rady z obsługą pieca i zatorowaniem sklepu". Ostatecznie kierowniczka wykreśliła to zdanie oraz zwrot: "Do dyrekcji". Zostało: "Proszę o rozwiązanie umowy…".

O komentarz w sprawie poprosiliśmy płockie biuro supermarketów Mila. Po kilku godzinach otrzymaliśmy odpowiedź od pana Michała Kucharczyka, starszego specjalisty ds. marketingu sieci. Oto ona: "Przywiązujemy szczególną wagę do poszanowania praw naszych pracowników. Opisana sytuacja nie mieści się w jakichkolwiek standardach i z całą pewnością jest wbrew zasadom, według których pracujemy. Opisana sytuacja nigdy nie była nam zgłaszana, mimo funkcjonującej w firmie procedury sygnalizowania przez pracowników wszelkich nieprawidłowości. Jednocześnie chcielibyśmy zaznaczyć, że każdy tego typu sygnał traktujemy poważnie i z pewnością dokładnie przyjrzymy się tej sprawie".

Jeśli słyszałeś o podobnej historii, prześlij ją nam przez formularz dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (1089)