U matki dwójki dzieci zdiagnozowano raka. Potem wyrzucono ją z pracy
Kiedy pielęgniarka Heather Caro zaczęła pracować na oddziale onkologii, wyobrażała sobie, że wie o raku wszystko. Nie sądziła, że wkrótce będzie musiała poradzić sobie z własną chorobą.
25.02.2018 | aktual.: 04.06.2018 14:50
W 2012 roku Caro dowiedziała się, że ma raka piersi. Kobieta miała za sobą niezliczone spotkania z pacjentami zmagającymi się z nowotworem, znała organizacje pomagające takim osobom, sama brała udział w akcjach charytatywnych. Jednak dopiero wówczas, gdy w wieku 32 lat usłyszała druzgocącą diagnozę, w pełni zrozumiała, czym naprawdę jest ta potworna choroba.
Zaczęło się od tego, że kobieta podczas zdejmowania stanika wyczuła pod pachą guzek. Wykonała badanie ultrasonograficzne i jego wynik był dla pielęgniarki jasny jeszcze zanim o raku poinformował ją lekarz.
W tym czasie Caro razem z mężem Chrisem i dwójką dzieci właśnie przeprowadziła się do miejscowości Coeur d’Alene w Stanach Zjednoczonych. Zaczęła nową pracę w szpitalu, w związku z czym miała trzymiesięczną przerwę w dostępie do ubezpieczenia zdrowotnego. Dlatego, gdy wyczuła guzek, poczekała kolejne 2 miesiące, nim udała się na badanie. Bała się, że w innym przypadku leczenie nie zostanie pokryte przez ubezpieczenie.
Dzień po tym, jak znów objęło ją ubezpieczenie, ruszyła do lekarza. Mammogram nie wykrył żadnych zmian, jednak ultrasonograf wychwycił guzek. Kobieta przygotowywała się do najtrudniejszej walki w jej życiu, kiedy spadła na nią kolejna zła wiadomość: straciła pracę.
W rozmowie z "People" Caro tłumaczy, że nie wyrzucono jej dlatego, że ma raka, ale z powodu czasu, jaki przebywała na urlopie z uwagi na leczenie. Ten wydłużył się do 8 miesięcy, po 3 pierwszych miesiącach, które przepracowała w szpitalu. Kobiecie nie przysługiwały dodatkowe świadczenia, ponieważ pracowała w szpitalu nie dłużej niż rok. – Wciąż pamiętam ten telefon z działu HR. Właśnie zaczynałam leczenie. Byłam taka chora, że nie mogłam samodzielnie jeść – opowiada.
Bezrobotna matka z dwójką dzieci zaczęła popadać w kłopoty finansowe. Mimo że jej mąż pracował i pomagały im fundacje charytatywne, koszty leczenia były olbrzymie i rodzina zaczęła tonąć w długach. Po pięciu latach od diagnozy, wciąż nie udało się ich spłacić. – Nigdy nie będę mogła przejść na emeryturę, ponieważ przez resztę życie będę spłacać te głupie długi za leczenie – mówi Caro.
Była pielęgniarka wyjaśnia, że świat nie przestaje gnać do przodu w chwili diagnozy. Pojawiają się wówczas problemy, o których chorzy woleliby nie myśleć. – Nadal masz rachunki do zapłacenia, wciąż musisz spłacać hipotekę – mówi. – Tak naprawdę koszty życia rosną, bo dochodzą opłaty za leczenie, musisz przejść na specjalną dietę i przyjmować suplementy – dodaje.
Caro została poddana podwójnej mastektomii, a w 2012 roku doczekała się zabiegu rekonstrukcji piersi. Pojawiły się kolejne problemy – infekcja po operacji niemal doprowadziła do sepsy i w efekcie rekonstrukcja musiała zostać odwrócona. – Kiedy nawet "nieprawdziwe" piersi starały się mnie zabić, uznałam, że muszę po prostu skoncentrować się na byciu silną i zdrową – mówi kobieta. Decyzję o tym, by nie próbować więcej rekonstrukcji biustu, pomógł podjąć jej mąż. – To on na mnie wpłynął, powiedział: "Piersi nie są warte twojego życia" – opowiada Caro w rozmowie z "People".
Kobieta przeszła również chemioterapię i radioterapię, które, jak przyznaje, bardzo zmieniły ją fizycznie i psychicznie. – Nigdy nie odzyskasz ciała, które zabrała ta choroba – podkreśla. Caro pisze bloga, na którym opowiada o swoich traumatycznych doświadczeniach i wpiera inne kobiety chore na raka. Podkreśla, że ważne jest, by pozwolić innym sobie pomóc. – Nie zrobisz tego sama. I na szczęście nie musisz – mówi.
Źródło: "People"