Uczniowie częściej borykają się z depresją. To efekt nauki zdalnej
– Szkoły powinny być zamykane na samym końcu, kiedy już nic nie działa – mówi w rozmowie z WP Kobieta Dariusz Zelewski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 im. św. Kazimierza w Kartuzach. Po roku pandemii w jego placówce coraz więcej uczniów boryka się z depresją. Młodzież zamyka się w swoich pokojach, przenosi się do wirtualnego świata, odcina od rodziny.
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Wszyscy uczniowie obecnie znów uczą się zdalnie. Jest pan zwolennikiem czy przeciwnikiem tego rozwiązania?
Dariusz Zelewski: Przeciwnikiem. Teraźniejsza sytuacja różni się od tej, która była w poprzednim roku szkolnym i wcale nie jest lepsza. To spostrzeżenia moje, innych dyrektorów, z którymi rozmawiam, ale też nauczycieli i rodziców. Rok temu nauczanie zdalne było dla nas nowością, zaskoczeniem. Uczniowie i nauczyciele byli bardzo zmobilizowani, żeby się w tym odnaleźć. Rodzice byli zaangażowani w naukę swoich dzieci, mieli też ku temu większe możliwości, chociażby podczas lockdownu. Wtedy to jakoś działało, a przynajmniej, patrząc z perspektywy czasu, tak nam się wydawało. To, co się dzieje teraz, powoduje wiele zagrożeń.
Jakie zagrożenia ma pan na myśli?
Zaakceptowaliśmy coś, co uważam, jest bardzo niebezpieczne, czyli to, że lekcje online są korzystną alternatywą nauczania stacjonarnego. Zdalne nauczanie powoduje, że uczniowie są wykluczeni z życia społecznego, szczególnie ci ze starszych klas IV-VIII. Nie tworzą więzi i relacji z rówieśnikami. Na lekcjach nie włączają kamerek, zamykają się w swoich pokojach, ograniczają się tylko do wirtualnego świata. Niechętnie uczestniczą w życiu rodzinnym, o czym mówią mi rodzice. Nie chcą też wychodzić z domu na zajęcia sportowe czy artystyczne. Siadają rano przed komputerem i spędzają przed nim długie godziny, często aż do samego wieczora. Dzieci z miesiąca na miesiąc powinny rozwijać swoje kompetencje, nawiązywać relacje. Tego nie da się zrobić zdalnie.
Jakie są skutki tego wykluczenia? Co się obecnie dzieje z młodymi ludźmi?
W tym roku szkolnym mamy więcej sytuacji, kiedy uczniowie przechodzą na zdalne nauczanie indywidualne, ponieważ mają skierowanie od psychiatry czy ze szpitala. Jest więcej przypadków, kiedy uczniowie mówią, że mają złe samopoczucie, mają diagnozowaną depresję, podejmują działania, które mogą być niebezpieczne dla ich życia i zdrowia. Młodzież nie radzi sobie z emocjami i rodzice muszą interweniować, chodzą z nimi do lekarzy. To pokazuje skalę problemu, jest pokłosiem rocznego nauczania zdalnego. Problemy emocjonalne czy depresja to jedno, ale uczniowie nie robią takich postępów, na jakie byśmy liczyli.
To znaczy, że na nauczaniu zdalnym mają gorsze oceny?
Jeśli chodzi o oceny śródroczne czy roczne, to są wyższe niż w poprzednich latach, jednak to wcale nie oznacza, że uczniowie więcej wiedzą. Oni po prostu odnaleźli się w nowym systemie. Jeśli nauczyciel robi sprawdzian, to organizują się na grupach na WhatsAppie czy na Messengerze i w trakcie testu dzielą się zadaniami i wspólnie je rozwiązują. Później dostają oceny bardzo dobre lub nawet celujące. Jednak prawda o ich wiedzy, którą zdobyli w czasie lekcji online, jest zupełnie inna. W grudniu zrobiliśmy pierwszy test próbny dla ósmoklasistów i wyniki wyszły tragiczne. Były dużo niższe niż w poprzednich latach. Niedawno był kolejny egzamin, wyników jeszcze nie mamy, ale myślę, że będą się niewiele różnić od tych grudniowych. Poziom wiedzy jest niższy, ponieważ około 60 proc. rzeczy, które robimy w szkole, nie da się zrobić na nauczaniu zdalnym, pomimo najszczerszych chęci i kompetencji nauczycieli. Dlatego oceny na świadectwach nie są odzwierciedleniem wiedzy i umiejętności. Jest ogromna przepaść między tym, co było przed pandemią, a jest teraz.
Trudno zapanować nad uczniami w czasie lekcji online, szczególnie nad tymi starszymi?
Zdecydowanie. Po roku świetnie odnaleźli się w nowym systemie. Logują się na lekcje, żeby mieć obecność, ale mają wyłączone kamerki, mikrofony. Nauczyciel nie ma z nimi bezpośredniego kontaktu. W tym czasie grają, oglądają filmy albo organizują się na grupach i tam rozmawiają. To bardzo powszechne zjawisko w wielu szkołach, chyba nie ma zajęć, które by tak nie wyglądały. Kiedy nauczyciel wywołuje do odpowiedzi, to pojawiają się wymówki, że są problemy ze sprzętem albo internet wolno działa i coś im się zacina. Młodzież jest zwykle sama w domu, rodzice nie mają nad nimi kontroli, bo chodzą do pracy. Myślą, że skoro dziecko włączyło komputer i uczestniczy w lekcji, to wszystko jest w porządku.
Myśli pan, że uczniom klas VII i VIII odpowiada nauka zdalna i nie będą chcieli wrócić do szkoły, gdy pojawi się taka możliwość?
Jeszcze w czerwcu większość młodych ludzi chciała wrócić, we wrześniu nie było z tym problemu, ale teraz oni się już urządzili w swoich wirtualnych światach i często słyszę, że nie chcą wracać. Na nauczaniu zdalnym znaleźli sposób, by przetrwać i mieć dobre oceny. Jest im wygodnie, nie muszą rano wstawać, ubierać się do szkoły. Mają więcej czasu na granie. Im dłużej będzie trwać ta sytuacja, tym trudniej będzie im wrócić do rzeczywistości i zmienić podejście do nauki. Pojawia się też pytanie, czy po pandemii szkoły będą przygotowane, by stawić czoła tej niechęci uczniów, którzy przez tyle miesięcy uczyli się w domu?
A co z młodszymi uczniami klas I-III, oni chcą wrócić?
Tak, w tym przypadku sytuacja jest zupełnie inna. Dzieci bardzo źle przeżyły ponowny powrót do nauki zdalnej. Ostatniego dnia w szkole były smutne, płakały, nie chciały rozstać się z rówieśnikami, nauczycielami. One nie rozumieją do końca, dlaczego nie mogą chodzić do szkoły, kiedy bardzo chcą w niej być. Mają też ogromny zapał do nauki, na lekcjach online jest zwykle 100 proc. frekwencja. Dzieci chętnie włączają kamerki, rozmawiają, udzielają się, są przygotowane do zajęć. Czekają na dzień, kiedy znów spotkają się z kolegami i koleżankami w klasie.
Nauczyciele też czekają na powrót do nauki stacjonarnej?
Różnie. Jest grupa nauczycieli, która pracuje z domu i podobnie jak starsi uczniowie, odnalazła się i urządziła w wirtualnym świecie. Nie wszyscy chcą wrócić do szkoły. Prowadzenie lekcji online jest dla nich wygodne. Dostosowali się do nowego systemu. Z kolei druga grupa nauczycieli, która codziennie przychodzi do szkoły i pracuje zdalnie, ale w klasie, chce powrotu nauki stacjonarnej. Większość pedagogów w mojej placówce jest zaszczepiona, więc mniej boją się wirusa. To, że jakaś grupa nauczycieli nie chce wrócić do poprzedniego trybu nauczania, nie wynika tylko ze strachu, ale i akceptacji tego, w czym tkwi obecnie.
Pana zdaniem szkoły powinny być zamykane na samym końcu. Dlaczego?
Żebyśmy mieli jak najdłużej możliwość bezpośredniego kontaktu z uczniami. Większość nauczycieli w Polsce jest zaszczepiona, nie boją się pracować. Skoro otwarte są sklepy, zakłady usługowe, kościoły, to i szkoły powinny działać normalnie, ponieważ nie stanowią większego zagrożenia epidemiologicznego niż inne miejsca. Poza tym to, że uczniowie nie chodzą do szkoły, nie oznacza, że są zamknięci w domu. Oni się ze sobą spotykają, ale po lekcjach. Szczególnie teraz, kiedy jest cieplej, widać ich w parkach, spacerujących po ulicach, gromadzą się. Poza tym zauważam też pewien paradoks. W mojej szkole jest oddział przedszkolny dla sześciolatków. 75 dzieci podzielonych na trzy 25-osobowe grupy. Od września funkcjonują bez przerwy, frekwencja jest większa niż w poprzednich latach. U nich ani razu zajęcia nie były zawieszone z powodu wirusa. Obserwując to, pojawia mi się w głowie pytanie, jaka jest różnica między sześciolatkiem, który może przychodzić do szkoły, a siedmiolatkiem, który nie może? Dlatego właśnie uważam, że szkoły mogą być otwarte, a wręcz powinny.
Zatem jakie rozwiązanie pan proponuje? Jak mogłyby funkcjonować szkoły w czasie, kiedy są rekordowe wzrosty zakażeń? Jak zapewnić bezpieczeństwo uczniom i nauczycielom?
Uważam, że rząd powinien dać autonomię dyrektorom szkół, którzy dostosowaliby warunki nauki w szkole do reżimu sanitarnego. Moglibyśmy pracować w systemie hybrydowym – jeden tydzień zdalnie, jeden w szkole, podzieleni na grupy, które byłyby od siebie odizolowane. Uważam, że o wiele lepiej byłoby, gdyby uczniowie byli w szkole krócej, przez kilka godzin, niż w ogóle do niej nie chodzili. Powinno się jak najszybciej otwierać placówki i sukcesywnie przywracać wszystkie roczniki, ponieważ całkowite nauczanie zdalne przynosi więcej szkody, niż pożytku i widzę to na podstawie rocznej obserwacji jako dyrektor. Jeśli uzmysłowimy sobie, że zamknięcie szkół oznacza, że uczniowie przestają efektywnie się uczyć, spędzają bardzo dużo czasu w internecie, nie zdobywają nowych umiejętności, coraz częściej mają problemy emocjonalne, to sądzę, że wówczas zdamy sobie sprawę z tego, że nauczanie zdalne po pierwsze nie jest dobrą alternatywą dla nauczania stacjonarnego, a po drugie stanowi duże zagrożenie dla zdrowia psychicznego młodych ludzi. Szkoły powinny być zamykane na samym końcu, kiedy już nic nie działa.