Ukończyła szkołę teatralną. Wie, że aktorki najbardziej boją się łatki "trudna"
– Za moich czasów narracja była taka, że trzeba zadowalać profesorów. Teraz to mi się wydaje totalnym absurdem – mówi Julia Wyszyńska. Aktorka w wywiadzie dla WP Kobieta opowiedziała o tym, jak metody nauczania w szkole teatralnej potrafią wpędzić młodych ludzi w kompleksy. Później potrzebują wielu lat terapii, by się z nimi uporać.
List otwarty aktorki Anny Paligi, absolwentki Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. L. Schillera w Łodzi, wywołał dyskusję o tym, co dzieje się na wydziałach aktorskich w szkołach teatralnych. "Panuje tam absurdalne i niszczące przekonanie, że młodych należy "łamać" i "przyzwyczajać do zaciskania zębów", a także że doświadczanie przemocy pomoże im w zostaniu lepszymi aktorami" - napisała Paliga w jednym z akapitów swojego listu.
Przeczytaj też: Skandaliczne doniesienia o wykładowcach łódzkiej filmówki. Znane aktorki przerwały milczenie
Wyznanie aktorki sprowokowało wiele jej koleżanek po fachu, do podzielenia się swoimi historiami. Maria Dębska, która również ukończyła łódzką filmówkę, napisała: "Wiem, że nie tylko ja szkołę kończyłam na lekach uspokajających i niezbędna mi była terapia". Zaś Zofia Wichłacz przyznała, że odeszła z Akademii Teatralnej w Warszawie już po pierwszym semestrze: "W tym krótkim czasie byłam świadkiem wielu sytuacji poniżania, nękania, a nawet molestowania studentów".
Julia Wyszyńska była studentką Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie. Znana jest z ról w popularnych filmach i serialach: "Na dobre i na złe", "Czas honoru" czy "Misja Afganistan". W rozmowie z WP Kobieta opowiedziała, jak długo musiała pracować nad sobą, by wrócić do kondycji psychicznej sprzed studiów w szkole teatralnej.
Justyna Piąsta, WP Kobieta: Opublikowała pani na swoim profilu na Instagramie post zatytułowany: "Wiadomość do samej siebie sprzed 15 lat". Czy młode aktorki są deprecjonowane na początku swojej drogi? Po przeczytaniu pani wpisu odniosłam wrażenie, że zasiewa się w nich pewnego rodzaju niepewność co do ich umiejętności, wartości.
Julia Wyszyńska: Ja dopiero po 10 latach potężnej pracy wewnętrznej, rozwojowej, docieram do tego, jak dużo czasu zabrało mi odkręcenie tego, z jakim światopoglądem wyszłam ze szkoły teatralnej. Musiałam się skonfrontować z tym, co na swój temat myślałam. Widziałam po rezonie tego wpisu, po reakcjach kolegów i koleżanek z branży, że wielu z nas doświadczało bardzo podobnych stanów, o których nikt wtedy nie rozmawiał, bo nie umieliśmy nazwać naszych emocji.
Młodzi aktorzy powinni mieć poczucie swobody w wyrażaniu własnego zdania, ale niestety bardzo często odbiera im się to prawo już na etapie studiów. To efekt pokoleniowej przemocy społecznej i emocjonalnej, która, co warto podkreślić, nie dzieje się wyłącznie w szkołach teatralnych, ale i w wielu innych środowiskach artystycznych. Przekraczana jest granica wyporności psychicznej studentów.
Kiedyś o swoich problemach, niepokojach i troskach nie mówiło się wprost?
Nie każdy miał wtedy, czy też ma teraz świadomość, że jest w syndromie sztokholmskim. Nie każdy rozpoznaje od razu, że dzieje się coś złego. Ja za moich szkolnych czasów w życiu bym nie poszła do psychologa. Miałam swoje frustracje, lęki, ale nie wpadłabym na to, że mogę iść do specjalisty z moimi problemami. Gdybym w szkole usłyszała, że to normalne, że zżera cię zazdrość, bo wszyscy na czwartym roku studiów dostali etaty, tylko nie ty. Gdybym usłyszała, że nie ma w tym nic złego, to nie miałabym tego wrażenia, że jest coś ze mną nie tak. Ale wtedy te uczucia nie zostały nazwane, uszanowane, przez co ja je jeszcze długo piętnowałam, nie mając świadomości, że one są naturalne. Ten czwarty rok w szkole teatralnej wspominam jako totalną histerię, że sobie nie poradzę, skoro teraz nikt mnie nie docenia, to co dopiero będzie później i to już jest mój zawodowy koniec.
Jakie największe błędy popełniano?
Dopiero po latach wracam do kondycji psychicznej sprzed szkoły teatralnej. Nie miałam wtedy wielu ograniczeń, nieprawdziwych przekonań na swój temat. Byłam bardziej otwarta, a to jest cecha, którą warto pielęgnować w młodych ludziach, a nie wbijać im do głowy, że nikomu nie można ufać, bo koleżanki aktorki to są najgorsze zołzy i sprzątną ci sprzed nosa każdą rolę. To nie jest prawda, ale przekonałam się o tym dopiero w czasie pracy zawodowej, nie w szkole teatralnej. Nikt nie dawał nam narzędzi, jak można sobie radzić ze stresem. Nikt też nie mówił, że nie zawsze musisz być w najlepszej formie i grać genialnie. A to jest normalne.
Dostając się do szkoły teatralnej, ma się takie poczucie, że jest się wybrańcem?
Zdecydowanie. Już na starcie studenci są wybrańcami i nie chcą popełnić błędu, żeby nie stracić tej szansy. Kiedy ja zdawałam egzaminy, to pamiętam, że na 8 miejsc dla dziewcząt, było 700 chętnych. Byłam ogromnie szczęśliwa, że to jedno z miejsc jest moje. A potem wchodzi się do szkoły, czyli takiego świata, którego się nie zna, więc trzeba poznać jego zasady i reguły. Pewne sytuacje czy zachowania profesorów przyjmuje się za fakt.
I trzeba się dostosować?
Tak, bo studenci nie dostają informacji, że nie muszą wszystkiego robić, co im się każe. Nie muszą się na wszystko zgadzać. Nie wiedzą, że mają prawo powiedzieć, że coś jest dla nich nie w porządku. W szkole próbuje się odtworzyć pewne tony po nauczycielu. W zasadzie nie wiesz, po co mówisz jakiś tekst, jakie jest jego przesłanie, po prostu mówisz tak, by spodobać się wykładowcy, by dobrze cię ocenił. Robisz to z pełnym przekonaniem i zaangażowaniem. Podporządkowujesz się, myśląc, że tak właśnie wygląda zawód aktora. Za moich czasów narracja była taka, że trzeba zadowalać profesorów. Teraz to mi się wydaje totalnym absurdem, bo to nie chodzi o to, żeby student miał zadowalać kogokolwiek. On ma się nauczyć zadowalać samego siebie. Ma być niezależnym artystą, niezależnie myślącą jednostką, ufającą swojej intuicji.
Jakie granice powinny stawiać kobiety?
Młode aktorki nie potrafią stawiać granic, tak samo jak młodzi aktorzy. Nie chcą palić sobie mostów, nie chcą psuć pracy w zespole, więc grzecznie wchodzą w kolejne nadużycia. W szkole profesorowie nie uczą, że masz prawo się na coś nie zgodzić. I wcale nie chodzi o to, żeby buntować młodych ludzi, żeby stawali okoniem i podważali autorytety, ale o to, by potrafili mówić o swoich uczuciach. Każdy ma prawo do wyrażenia swoich niepokojów, wątpliwości. Często tłumimy te emocje, strachy, lęki, żeby się dostroić do innych i mieć dobrą opinię, bo wystarczy jedna negatywna sytuacja na planie i już idzie informacja w eter, że z tobą się ciężko pracuje i dostajesz łatkę "trudnej aktorki". Tylko dlatego, że masz swoje zdanie i mówisz wprost, co jest z tobą w zgodzie, a co nie. Młodzi aktorzy powinni wiedzieć, że nie muszą się nikomu przypodobać.
Czy młode aktorki powinni się uczyć w szkole teatralnej, jak być pewnym siebie, jak mówić o emocjach?
Dokładnie. Trzeba otworzyć przestrzeń do rozmowy i być uważnym na zdrowie psychiczne studentów. To powinien być przedmiot w szkole już na pierwszym roku - jak rozpoznawać swoje emocje i jak je nazwać. Bardzo łatwo nam przychodzi podważanie czyichś intuicji i odczuć. Nikt nie mówi, że nie musisz mieć twardych dowodów, że ktoś przekracza twoje granice np. w scenie intymnej, nie musisz mieć świadków. Wystarczy twoje indywidualne odczucie, że to sprawiło ci dyskomfort. Masz pełne prawo tak czuć, powiedzieć stop i to nie oznacza, że się nie jest elastycznym. A takie informacje dostaje się w szkole na samym starcie, że jeśli się nie rozbierzesz, to nie jesteś odważny. Myślę, że rozpoczynając dyskusję o sytuacji młodych aktorów, stajemy się bardziej świadomi. Czuję, że to zwiastun dużych zmian, ale do tego potrzebny jest czas.