Żyją tu jak we wspólnocie. Deweloper zrobił to przez przypadek

Choć urbaniści nienawidzą odgrodzonych i homogenicznych osiedli, to wielu ich mieszkańców jest przekonanych, że - paradoksalnie - sąsiadów połączył płot i podobna sytuacja życiowa. Swoim przykładem udowadniają, że społeczności sąsiedzkie mogą kwitnąć w mieście lepiej niż na wsiach. Choć jest w tym wszystkim haczyk.

Stock Bart?omiej Magierowski
Fot. Bartlomiej Magierowski/East News. Mirkow kolo Wroclawia, 23.07.2024. Nowe osiedla, blizniacza zabudowa. Osiedle sasiadujace bezposrednio z polami uprawnymi.
Bartlomiej MagierowskiUrbaniści nienawidzą zamkniętych osiedli - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © East News | Bartlomiej Magierowski
Dorota Kuźnik

Ewa ma w ogródku drabinkę - zwykłą, basenową. Służy do przechodzenia przez płot, wprost do ogródka sąsiadów, gdzie mieszka równolatek jej syna. Jeden z wielu równolatków, bo dzieci w podobnym wieku - urodzonych na przestrzeni pięciu lat - jest przynajmniej pięćdziesiątka. Deweloper przez przypadek stworzył niesamowitą wspólnotę sąsiedzką - ocenia Ewa, mieszkanka osiedla położonego na wrocławskiej Klecinie.

Tu na moment się zatrzymajmy, bo faktycznie, do stworzenia tej wspólnoty - zdaniem mieszkańców wyjątkowej - nie doszło w sposób planowany. To o tyle istotne, że mówimy o Wrocławiu, a zatem o mieście, które takie rozwiązania - mające na celu integrowanie sąsiadów w sposób zaplanowany i zamierzony - testowało już w 1929 roku.

"Pasja jest kobietą". Kayah ze wzruszeniem w oczach wspomina mamę: "Doznałam wielkiej straty"

Wystarczy wspomnieć tu wystawę WUWA - na wcielonej później jako element stałej zabudowy - a także jej następczynię, czyli osiedle Nowe Żerniki (WUWA 2), postawione po 2015 roku. W przypadku tego drugiego, czyli w zamyśle modelowego osiedla, zaangażowano najlepsze biura projektowe, architektoniczne, socjologów i innych specjalistów, którzy tak mieli zaplanować kompozycję budynków i tego, co wokół, by na osiedlu żyło się idealnie (z dyskusyjnym rezultatem, ale to temat na inny tekst).

W przypadku osiedla na wrocławskiej Klecinie, nikt na takie rozwiązania się nawet nie silił. - Deweloper nie zbudował dla nas świetlicy, nie stworzył tu żadnej strefy chilloutu czy miejsca do grillowania, a mimo to wielu może nam pozazdrościć tego, jak nam się tu żyje - mówi Paweł, inny mieszkaniec osiedla.

Paweł, Ewa i jeszcze kilkanaście innych rodzin, mieszkają na parterze. To kluczowe, bo mieszkania parterowe na tym osiedlu są dwupoziomowe. Mieszkania z ogródkami zyskały więc na metrażu i stały się dokładnie tym, czego potrzebowały młode rodziny. - Widać to, bo wiem tylko o jednych mieszkańcach "z dołu", którzy nie mają dzieci - mówi Paweł. Sam jest tatą dwójki przedszkolaków.

Za wielką bramą ludzie się kochają

Osiedle na Klecinie nie jest jedynym - w szeroko rozumianej okolicy - gdzie można powiedzieć, że więzi sąsiedzkie mają się lepiej niż na wsi. Przykładem jest jedno z osiedli w podwrocławskich Siechnicach. Tam swój dom ma Martyna.

- Są też bliźniaki, ale mieszka nas łącznie 35 rodzin. Choć niektórych tylko z widzenia, to jednak znam wszystkich sąsiadów. Moje dzieci wychodzą z domu i jestem przekonana, że są bezpieczne, bo po prostu krążą między domami swoich przyjaciół. Wszystkie stoją obok siebie - opisuje. - Poza tym zwykle i tak - prędzej czy później - cała zgraja pojawia się w moim ogródku, gdzie zagrają mecz, a potem znowu przeniosą się do kolejnego domu - opisuje.

- Dzieciaki spędzają dużo czasu na świeżym powietrzu, bo zawsze na dworze kogoś spotkają. Rosną kolejne pokolenia, przybywa tych dzieciaków. Jako sąsiedzi dzielimy się czasem opieką - ktoś zawozi do przedszkola, ktoś odbiera. Jeśli chcemy wyjść do kina, nie musimy ściągać babci z innego miasta - możemy liczyć na wsparcie sąsiadów - opisuje.

Osiedle, na którym mieszka Martyna, jest otoczone płotem i odgrodzone wysoką bramą. Z perspektywy urbanistycznej, to rozwiązanie oceniane jako kiepskie, które prowadzi do tworzenia "gett" odgradzających ludzi z różnych sfer społecznych. - To nie jest tak, że dzieci nie znają innego świata. Odwiedzamy różnych znajomych, chodzą na urodziny i w zwykłe odwiedziny do kolegów z klasy. Spędzają czas u dziadków. Chodzą na place zabaw poza osiedlem, więc ten argument tu nie działa - tłumaczy mieszkanka Siechnic.

Dodatkowo, jak podkreśla, jest po prostu bezpiecznie. - Nie martwię się o dzieci, o to gdzie są i że coś im się stanie. Ogrodzenie daje nam poczucie bezpieczeństwa, jest dla dzieci jasną granicą, której nie mogą przekroczyć - ocenia.

Po kawę, po sól, po szklankę mąki

Bezpieczeństwo to też aspekt, który poruszają Paweł i Ewa. - Na naszym osiedlu ludzie się znają, ale nie na zasadzie, że mówią sobie "dzień dobry", tylko po prostu wiemy o sobie znacznie więcej. Przerobiliśmy już tyle tematów podczas wizyt na placu zabaw z dziećmi, że po prostu się znamy. Sąsiedzi wpadają, kiedy dzieci chcą się odwiedzić, czy nawet - po prostu - dlatego, że chcemy spędzić ze sobą czas, bo staliśmy się dla siebie bliskimi ludźmi - mówi Paweł i opowiada, że dzięki temu, że jego córka zaprzyjaźniła się z córką sąsiadów, pojechali razem na wakacje w dwie rodziny.

- I to na dwa tygodnie, busem, do Chorwacji, więc wakacje nie w kij dmuchał - opisuje. Przetrwała zarówno przyjaźń dzieci, jak i dorosłych. - I to nawet nie tak, że nie było wyboru. Po prostu okazało się, że się świetnie dogadujemy - dodaje.

Sąsiedzi w mieście jak kiedyś na wsiach

Co więcej, na osiedlu doskonale ma się grupa dialogowa, która zrzesza głównie rodziców. - Oddajemy sobie na różne rzeczy, prosimy o wszelaką pomoc - w odebraniu paczki z paczkomatu, przypilnowania dziecka, pożyczenia kasztanów na rano, jak dziecku się przypomni o 22, że ma na rano przynieść do szkoły i tak dalej. Poza tym - już bez pisania - pukamy do siebie albo wołamy przez płot, jak komuś zabraknie mąki czy mleka - opisuje Paweł.

- Pomaga też to, że jesteśmy poza centrum, a wokół są głównie jednorodzinne domy, więc do najbliższego sklepu mamy 10-15 minut pieszo. Łatwiej mi zawołać przez ogródek sąsiadkę, żeby mi pożyczyła dwa jajka, niż lecieć do Żabki - mówi Ewa.

Niskie koszty, wysokie zyski

O tym, dlaczego inwestowanie w sąsiedztwo nie jest żadną nową strategią i dlaczego powstawały takie projekty jak wspomniana WUWA czy WUWA 2, mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr hab. Mateusz Błaszczyk, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. Jak tłumaczy, chodzi o szeroko rozumiane koszty. Łatwiej jest administracji inwestować w kapitał społeczny, który za jednostki administracyjne rozwiąże pewne problemy, a co za tym idzie - obniży koszty, niż ogarniać wszystko systemowo.

- Jeśli wspólnota działa dobrze, to pomoże sąsiadowi z problemami z poruszaniem się w podrzuceniu mu zakupów czy jego samego do lekarza, a dzięki temu, to zadanie, które spada z głowy urzędnikom. Dlatego to rozwiązanie, którego potencjał zauważono już dziesiątki lat temu - podkreśla profesor i dodaje, że zyski są obustronne, a koszty najwyżej niewielkie.

- O ile w przypadku relacji ze znajomymi, którzy mieszkają nawet nie tak daleko, bo na drugim końcu miasta, koszty są i tak spore, bo obejmują takie elementy jak dojazd, zorganizowanie czasu na całą wyprawę, dogranie terminów i inne podobne elementy, o tyle w przypadku sąsiadów są one zredukowane praktycznie do zera. Pytamy sąsiada, czy wpadnie i ten - w zależności czy mu to pasuje, czy nie - przychodzi do nas lub nie - tłumaczy ekspert. Elementów, które wpływają na to, że sąsiedzkie relacje są dla nas po prostu cenne, jest więcej.

- Ludzie, którzy są podobni - a ludzi na nowych osiedlach łączy przynajmniej kilka elementów, jak to, że zwykle mają dzieci, czy to, że stać ich na kredyt - mają wspólną płaszczyznę komunikacji. Mówiąc obrazowo - rozpoznali się, rozpoznali, że mają podobne problemy i wobec tego mogą wejść w relacje towarzyskie jak w masło przy - wspomnianych już - minimalnych kosztach.

Miało być idealnie, pytanie, czy będzie?

Ani Ewa, ani Paweł, ani Martyna ze swoich mieszkań i domów nie chcą się wyprowadzać. Jak jednak zgodnie zaznaczają - na razie. - Czas pokaże, jak będzie to wszystko wyglądało za 10 czy 15 lat. Czy nasze osiedle będzie ewoluować razem z nami i naszymi potrzebami, czy niekoniecznie - komentuje Paweł.

Tym, co cechuje oba osiedla, jest bowiem homogeniczność, która także przez ekspertów znana jest nie od dziś. Wystarczy przywołać kadr z serialu "Desperate Housewives" - idealnych domów z idealnie przyciętą trawą.

- Wszystko jest w porządku, dopóki wszyscy korzystają z jednego kodu kulturowego i dotrzymują umowy społecznej. Problem robi się w momencie, w którym ktoś postanowi się wyłamać. I o ile da się to jakoś pogodzić w sytuacji, w której chodzi o jednostkę, którą grupa spacyfikuje, o tyle problem zaczyna się wtedy, gdy pojawia się takich osób więcej. Oczywiście my mamy pewne mechanizmy społeczne, które pozwalają nam zarządzać takimi problemami, natomiast w pewnych sytuacjach robi się nieciekawa sytuacja - tłumaczy prof. Błaszczyk i dodaje: - Dobrze funkcjonująca wspólnota ma wysoki poziom kapitału społecznego.

I o ile kapitał społeczny to świetne zjawisko w sytuacji, w której społeczność jest w stanie na przykład rozwiązać swoje problemy bez ingerencji z zewnątrz, o tyle, zdaniem prof. Błaszczyka, może być równie groźna, co pożyteczna. To w sytuacji, gdy siły czy jej potencjał zostaną skierowane w niekoniecznie pożądanym przez wszystkich kierunku. Na przykład za jakiś czas, kiedy dorosną dzieci, lub znów zmieni się postrzeganie tego, jaki jest idealny świat, w którym chcielibyśmy żyć.

- Nie zapominajmy o tym, że jeszcze niedawno chcieliśmy multikulturowości, która była postrzegana jako podstawa budowania tak pożądanej niegdyś kreatywności. Dzisiaj przestaje nam się to podobać - mówi ekspert, wskazując na radykalizowanie się światopoglądu coraz większej części społeczeństwa.

Co będzie dalej i czy kierunek, w którym będą szły te silne grupy, które utworzą się, chociażby na osiedlach? Dziś trudno to przewidzieć.

- Za najlepszy podręcznik, który pozwala studentom zrozumieć siłę kapitału społecznego, uważam "Ojca chrzestnego". Bo wysoki poziom kapitału społecznego jest cechą nie kogo innego, jak właśnie organizacji mafijnych. Zatem - mówiąc kolokwialnie - "dobrze jak jest dobrze". Trzeba jednak pamiętać, że w którymś momencie może zrobić się problem - dodaje prof. Błaszczyk.

Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Apartament tylko dla dorosłych. Właściciel ujawnia, co jest w środku
Apartament tylko dla dorosłych. Właściciel ujawnia, co jest w środku
Gdzie wyrzucić zużytą folię? Często popełniamy błąd
Gdzie wyrzucić zużytą folię? Często popełniamy błąd
Imię to nosi ponad 400 tys. kobiet. Nie każdy wie, co naprawdę oznacza
Imię to nosi ponad 400 tys. kobiet. Nie każdy wie, co naprawdę oznacza
Burza po odcinku "Rolnika". Rolniczka jasno o stanie krów
Burza po odcinku "Rolnika". Rolniczka jasno o stanie krów
Kot gryzie podczas głaskania? To jasny sygnał
Kot gryzie podczas głaskania? To jasny sygnał
Pokazali córki. Najstarsza też próbuje swoich sił w show-biznesie
Pokazali córki. Najstarsza też próbuje swoich sił w show-biznesie
To dlatego po 50-tce pojawia się wąsik. Lekarka stawia sprawę jasno
To dlatego po 50-tce pojawia się wąsik. Lekarka stawia sprawę jasno
Niewielu wie, kim jest jej mąż. Są razem od 19 lat
Niewielu wie, kim jest jej mąż. Są razem od 19 lat
Chodzi z partnerem na randki? Kozidrak stawia sprawę jasno
Chodzi z partnerem na randki? Kozidrak stawia sprawę jasno
Kożuchowska cała w brązie. Wyglądała jak milion dolarów
Kożuchowska cała w brązie. Wyglądała jak milion dolarów
Ma polskie korzenie. Odwiedził nasz kraj. "Nie zapomnę ani chwili"
Ma polskie korzenie. Odwiedził nasz kraj. "Nie zapomnę ani chwili"
Oddał córce nerkę. Sam omal nie stracił życia
Oddał córce nerkę. Sam omal nie stracił życia