Uważaj na ludzi z syndromem Tinderella. To już prawdziwa plaga
Najpierw oczarowują i wywołują motylki w brzuchu. Jednak, gdy pada propozycja spotkania, okazuje się, że osoba po drugiej stronie nigdy nie zamierzała wynieść tej relacji poza świat wirtualny. Pojawiają się wymówki, aż w końcu nasz nowy znajomy magicznie znika.
"Zwodził mnie prawie trzy miesiące"
Marysia korzystała z Tindera już od jakiegoś czasu. Po wielu niezbyt klejących się rozmowach trafiła na Bartka, z którym od razu złapała dobry kontakt. Po długiej wymianie zdań w aplikacji randkowej zaprosili się do znajomych na Facebooku, gdzie kontynuowali wirtualną znajomość.
- Rozmawialiśmy codziennie, poznawaliśmy siebie i zauroczył mnie sobą. Był normalny, miły, wrażliwy. Raz zaplanowaliśmy spotkanie, ale niestety musiałam je odwołać. Zupełnie nie spodziewałam się tego, że nigdy do niego nie dojdzie. Byłam pewna, że poznałam kogoś wartościowego - wspomina.
27-latka zdała sobie sprawę, że zaczyna czuć coś więcej do mężczyzny poznanego w sieci. Rozmowy i flirt przeciągały się jednak tygodniami, a plany spotkania się na żywo ciągle prowadziły donikąd.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Za każdym razem nagle mu coś wypadało. W pewnym momencie miałam dość. Minęło sporo czasu i nie wyobrażałam sobie ciągnięcia tej znajomości jedynie w swoim telefonie. Bartek wymigiwał się pracą, zmęczeniem, potem na kolejne zapytania o spotkanie po prostu przestał odpisywać - dodaje.
Marysia w końcu dała za wygraną i przestała próbować utrzymywać tę znajomość. Kontakt urwał się na dobre.
"Nie czuję potrzeby przechodzenia na dalszy etap"
Anna konto na popularnym portalu randkowym ma od wielu lat. Przyznaje, że po wielu nieudanych związkach i randkach poczuła, że w ten sposób nigdy nie znajdzie drugiej połówki.
- Zdałam sobie też sprawę, że na ten czas nie poszukuję partnera na stałe. Bardziej ekscytował mnie sam etap niewinnego flirtu. Pamiętając o tym, co mnie spotkało ze strony poznanych tu mężczyzn, nie wyobrażałam sobie znaleźć kogoś na poziomie. Jednak same rozmowy przecież nikomu nie szkodzą. Nic sobie nie obiecujemy, a fajnie z kimś pogadać, podroczyć się trochę - tłumaczy.
Kobieta przyznaje, że obecnie prowadzi rozmowę z trzema "sparowanymi" osobami. Na tym etapie z każdym rozmówcą ma dobry kontakt.
- Żartujemy, piszemy sobie czułe słówka, wymieniamy się historiami. Wiem jednak, że z żadnym się nie spotkam. Nie mogłabym z żadnym budować przyszłości. Nie szukam zobowiązań i szkoda mi czasu na spotkania w realu.
"Oferował mi wspólne mieszkanie. Do spotkania na żywo nigdy nie doszło"
Klaudia mieszka od kilku lat w Pradze. Z Paulem "zmatchowała się" na Tinderze. Okazało się, że mieszka zaledwie trzy ulice dalej. Mężczyzna był kilka lat starszy, pracował w amerykańskiej korporacji z siedzibą w stolicy Czech. Wydawał się ułożony, z konkretnymi planami na życie.
- Pogadaliśmy trochę, rozmawialiśmy nawet przez telefon, ale bez wideo. Po dwóch tygodniach rozmów zaproponowałam spotkanie w pobliskiej galerii handlowej. Próbowałam być lojalna i z nikim innym w tym czasie się nie spotykałam. Czekałam na niego. Po mojej propozycji odpisał, że możemy się spotkać kiedy indziej, bo jedzie akurat do mamy - wspomina Klaudia.
Kobieta początkowo nic nie podejrzewała. W jednej z rozmów ze strony mężczyzny padła nawet propozycja wspólnego mieszkania. Niestety wymówek od spotkania na żywo było coraz więcej. Następną niesprzyjającą spotkaniu okolicznością okazał się wyjazd Paula do Meksyku. Po powrocie do Pragi i kolejnym wyjściu z inicjatywą kobieta usłyszała coś, co przerosło jej oczekiwania.
- Napisał mi, że jechał Uberem i kierowca nagle zboczył z trasy. Potem zatrzymał się, a z samochodu wyskoczyli ludzie z pistoletami. Wsiedli do auta i kazali mu pokazać dowód. Wykonał ich polecenie, ale nie wiedzieli, co to znaczy "Czech Republic" i go puścili. Pytałam, czy mogę mu jakoś pomóc, coś podrzucić, jakoś wesprzeć. Odpisał, że nie chce się z nikim widzieć, bo ma traumę i boi się wychodzić z domu - opowiada kobieta.
Klaudia zdecydowała się więcej nie proponować spotkania. O Paulo słuch zaginął.
"Zamilkł na kilka dni, potem napisał, jak gdyby nigdy nic"
Jola wspomina, że rozmowa z nowo poznanym "panem x" szybko przeszła z aplikacji randkowej na Whatsapp. Przez pierwszy tydzień rozmowy trwały regularnie z przerwami, z różnym natężeniem. Raz porozmawiali telefonicznie przez trzy godziny.
- Po dwóch tygodniach stwierdziłam, że nie ma na co czekać, warto się spotkać. Zaproponowałam luźne wyjście na kawę, piwo lub drinka na miasto. Przeczytał wiadomość i zamilkł na trzy dni. Po tym czasie napisał coś do mnie, zupełnie niezwiązanego z moją propozycją, jak gdyby nigdy nic - wspomina 30-latka.
Kobieta przyznaje, że przez lata randkowań online nauczyła się asertywności, więc spytała, co mężczyzna myśli o wcześniejszej propozycji. Przeczytała, że jej rozmówca nie jest na to gotowy.
- To pytam: a co musi się stać, żebyś był gotowy? Znowu cisza. Napisałam po trzech dniach, że nie rozumiem takiego zachowania, a w dodatku nie interesują mnie znajomości korespondencyjne. Przez kolejny miesiąc pisał do mnie randomowe wiadomości. A to podesłał jakiś filmik na YouTubie, a to link do wiersza.
Jola wspomina, że po raz ostatni rozmawiała z mężczyzną w święta - napisał jej życzenia, na które odpowiedziała: "Dziękuję i nawzajem".
- Wtedy mu się ulało, że go olałam, bo nie dostosowałam się do jego tempa budowania relacji. Tego było za dużo. Odpisałam, że wymienianie wiadomości na Whatsappie to nie jest żadna relacja. Przypomniałam, że dopiero kontakt na żywo może dać czegoś początek - dodaje kobieta.
Zahaczenie o temat spotkań na żywo sprawiło, że rozmowa utknęła ponownie w martwym punkcie. Tym razem na dobre.
Syndrom Tinderella. Na portalach randkowych to codzienność?
W zrozumieniu tego zjawiska pomaga nam psycholożka i założycielka Fundacji Be Calm, której misją jest wspieranie innych w budowaniu odporności psychicznej i radzeniu sobie ze stresem, Izabela Czarnecka. Jak zauważa specjalistka, niestety coraz częściej słyszy się o osobach, które są modelowym przykładem syndromu Tinderella.
- Jego nazwa pochodzi od połączenia dwóch słów: "Tinder", który jest najpopularniejszą na świecie aplikacją randkową oraz "Cinderella" (ang. Kopciuszek). Osoba z syndromem jest chętna do rozmów i flirtowania, może obiecywać spotkanie i zapewniać o swoim zainteresowaniu, w pewnym momencie jednak urywa kontakt i znika niczym Kopciuszek z balu - wyjaśnia ekspertka.
Izabela Czarnecka podkreśla, że ów syndrom dotyczy osób, którym brakuje pewności siebie i umiejętności budowania dojrzałych relacji międzyludzkich. Poszukiwania i wybór potencjalnego partnera z pomocą aplikacji randkowej są dla nich dużo bardziej ekscytujące oraz prostsze, niż poznanie kogoś w prawdziwym życiu.
Poznałam tinderowego Kopciuszka - i co dalej?
Z relacji osób, które poszukują miłości w sieci, wynika, że spotkanie osoby z syndromem Tinderella wcale nie jest rzadkim zjawiskiem. Co jeśli zdamy sobie sprawę, że randkujemy online z kimś, kto nie planuje przenieść tej relacji do prawdziwego świata, a my sami zdążyliśmy się już zaangażować? Psycholożka zauważa, że taka sytuacja nie jest przyjemnym doświadczeniem.
- Jeśli oczekiwania co do relacji były wysokie, może pojawić się silne poczucie żalu i frustracja. Ważne jest, żeby nie obarczać siebie poczuciem winy. Warto uświadomić sobie, że nagłe zniknięcie może świadczyć o trudnościach w nawiązywaniu głębszej relacji i lęku przed zaangażowaniem. Choć jest to bolesne, nie pozostaje nam nic innego, jak uszanować decyzję drugiej strony i wyciągnąć wnioski na przyszłość - tłumaczy Izabela Czarnecka.
Bezpieczne randkowanie. Tak nauczysz się rozpoznawać Tinderellę
Psycholożka zwraca uwagę, że osoby z syndromem Tinderella są niezwykle czarujące, czułe i zabawne, a w internetowej przestrzeni czują się swobodnie i szybko wzbudzają zaufanie innych.
- Naszą ostrożność powinny wzbudzać liczne obietnice, szybkie wyrażanie uczuć czy zapewnianie o wspólnej przyszłości. Każdy człowiek budujący relacje w sposób właściwy potrzebuje czasu na takie deklaracje. Dwustronne zainteresowanie dwojga ludzi powinno prowadzić do ich spotkania i chęci bliższego poznania w świecie realnym - podkreśla Izabela Czarnecka.
Specjalistka zaznacza, że relacja na portalu randkowym jest w pewnym sensie iluzją. W sieci łatwo jest wykreować się na kogoś zupełnie innego.
- Znajomość w internecie często pozbawiona jest autentyczności, z tego powodu relacje te wydają się łatwiejsze. Sieć i portale randkowe są dziś popularnym narzędziem do poznawania ludzi i zawierania związków. Warto jednak pamiętać o rozwadze i bezpieczeństwie w sieci, bo nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, kto jest po drugiej stronie.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!