"W dzień nosiłam ubrania, które całkowicie zakrywały ciało. W nocy fantazjowałam o pracy seksualnej"
Poznałam ją tylko po tym, że z daleka widziałam, jak odbiera ode mnie telefon. W tłumie ludzi przed budynkiem redakcji nie rozpoznałabym inaczej, że jest prostytutką. Na blogu, który prowadzi, sama siebie nazywa Świętą Ladacznicą, polską Belle du Jour.
Mi skojarzyła się z nauczycielką, która uczyła mnie matematyki w podstawówce. Zero perwersji czy wulgarności. Kiedy szłyśmy przez redakcję do małej salki, w której miałyśmy rozmawiać, rozglądała się z zaciekawieniem:
Rany, nie mogłabym tu pracować.
Dlaczego?
Bardzo biurowo.
To źle?
Biuro ogranicza wolność, a ja cenię sobie wolność.
Nie wyglądasz, jak na zdjęciu z bloga.
Bo cenię też anonimowość.
Twoja rodzina wie, że jesteś pracownicą seksualną?
Moja rodzina nigdy nie porusza tematu mojej pracy. To jest tajemnica Poliszynela.
Ale wiedzą?
Ja im nie mówiłam. Mam pracę przykrywkę, którą oni i tak się nie interesują. Nigdy nie pytają, czy mam jakieś nowe zlecenia w mojej niby pracy, czy jestem zajęta, albo zmęczona. To jest układ na zasadzie: ty nam nie mówisz, my udajemy, że nie wiemy.
To musi być frustrujące. Dzielisz się osobistymi szczegółami swojej pracy z setkami internautów na blogu, ale nie z rodziną.
Oni by tego nie przegryźli. Tacy są. I ja też taka kiedyś byłam.
Konserwatywna?
Konserwatywna, niepewna siebie, zakompleksiona. Pamiętam, jak wracałam ze szkoły, miałam jakieś 13 lat, i sąsiadka chciała sprawić mi komplement. Powiedziała, że mam nogi do samej szyi i się uśmiechnęła, a ja wpadłam w histerię. Wstydziłam się, myślałam: "Boże, jak ona mogła skomentować moje ciało?!"
Dlaczego tak zareagowałaś?
Bo nie lubiłam patrzeć na swoje ciało. Zaczęłam dojrzewać bardzo wcześnie. Pierwsza w klasie nosiłam stanik i chłopcy mnie dręczyli. Nie byłam popularna.
Co się stało, że seksualność przestała być dla ciebie tabu?
Nie wiem, czy seksualność tak naprawdę była dla mnie kiedykolwiek tabu, czy ja po prostu byłam straszną hipokrytką. W dzień nosiłam ubrania, które całkowicie zakrywały ciało. W nocy fantazjowałam o pracy seksualnej. Wyobrażałam sobie, co mogłabym robić z klientami i co oni mogliby robić ze mną. Nikt o tym nie wiedział.
Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś, że twoje fantazje, mogą stać się rzeczywistością?
Wiele lat później. Byłam już dorosłą kobietą i zamieściłam zdjęcie na towarzyskim portalu społecznościowym. Bez nazwiska. Natychmiast posypały się propozycje spotkań na seks. Nie zgodziłam się na żadne, ale zaczęłam o tym myśleć. Na pierwsze spotkanie, w stylu seks bez zobowiązań, zgodziłam się po roku. Spotkaliśmy się u niego i po wszystkim dał mi pieniądze na taksówkę. Ze sporą nadwyżką. Postanowiłam wrócić komunikacją miejską, a pieniądze zachować dla siebie.
Pamiętasz, na co je wydałaś?
Pamiętam bardzo dobrze. Sprawiłam sobie podręcznik na studia, to była obowiązkowa lektura, ale ja nie miałam wtedy pracy i nie mogłam sobie pozwolić na kupno nowego egzemplarza. Starczyło jeszcze na jakieś jedzenie. To było kilkadziesiąt złotych, dla mnie wtedy fortuna. Mijały kolejne miesiące, a ja dostawałam kolejne propozycje. Nie zgadzałam się, aż wreszcie jeden internauta napisał: „Zapłacę ci”. Początkowo nie chciałam, byłam bardzo niedoświadczona, miałam w życiu tylko dwóch mężczyzn, a tu nagle praca prostytutki? Ale mój chłopak mówił...
Miałaś wtedy chłopaka?
Tak, ale byliśmy w otwartym związku. I on mnie bardzo zachęcał.
Zniechęcał? Powiedziałaś: "zachęcał".
Nie przesłyszałaś się. On miał kilku znajomych w sponsoringu i nie uważał, że seks za pieniądze to coś złego i strasznego. Wytłumaczył mi, że taka praca jest w porządku, jeśli potrzebuję pieniędzy.
Co cię najbardziej zdziwiło podczas spotkania z pierwszym klientem?
To, że w ogóle tego nie przeżyłam. Było nijak. Spodziewałam się wybuchu emocji w trakcie i po, a tu... kompletne zero.
Pracowałaś sama czy przez agencję?
Początkowo sama ogłaszałam się na portalach, ale to było bardzo amatorskie. Kiedy naprawdę zaczęłam potrzebować pieniędzy, zatrudniłam się w agencji. Bywali tam bardzo przeciętni mężczyźni - nieokrzesani, z wykształceniem zawodowym, nieraz nieładnie pachnieli. Za godzinę pracy trafiało do mnie mniej niż sto złotych, a klient płacił dwa razy więcej.
Bałaś się swoich przełożonych?
Nie, szefowa nie była przemocowa. Starała się być wspierająca, ale czasem nie zgadzałyśmy się na temat tego, czy klient...
... może być klientem?
Tak. Pamiętam jednego stałego bywalca, który umawiał się z dziewczynami na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt godzin, więc była z tego niezła kasa. On miał jakąś nieleczoną, ostrą chorobę psychiczną. Był bardzo brudny i nie pozwalał kobietom spać. Zagadywał, zamęczał, ciągle chciał opowiadać niestworzone historie o swoim życiu. Trzeba było słuchać tych bzdur z uśmiechem i potakiwać.
Czułaś się bezpiecznie?
Jego się nie bałam. W ogóle w agencji bałam się tylko raz, kiedy zaatakowała nas grupa wyrostków. Stali pod drzwiami i starali się włamać. Szturmowali wejście, a dziewczyny nie chciały wezwać policji, bo przecież agencja jest nielegalna. Przeczekałyśmy i w końcu odeszli.
Jakich klientów się bałaś?
Nie bardzo ich pamiętam. Zlewają się w jedno.
Naprawdę? Na blogu ostrzegałaś inne dziewczyny przez agresorami, których sama spotkałaś. Nazwałaś ich "zwyrodnialcami".
Nie użyłam tego słowa.
Użyłaś.
No, może raz… Bo raz rzeczywiście trafiłam na zwyrodnialca. To był klient, który zmusił mnie do seksu analnego. Mówiłam, że nie ma takiej możliwości, że to nie jest moja usługa, że nie ma tego w ogłoszeniu, ale on nie słuchał. Uparł się i zgwałcił mnie. Po wszystkim postawił mi śniadanie w luksusowym hotelu i poszedł sobie.
Zgłosiłaś to na policję?
Nie, chyba nie chciałam. Wcześniej już raz padłam ofiarą gwałtu. Oprawcą była moja ówczesna partnerka, która nagle stwierdziła, że ma ochotę na seks i zmusiła mnie do tego. Ja wtedy to bagatelizowałam, ale podświadomość wiedziała swoje i przestało nam się układać. Zerwałyśmy, ale czasem się z nią widywałam. Starałyśmy się łagodzić tę całą sytuację, choć o tym wydarzeniu nigdy nie rozmawiałyśmy. A później znów mnie zgwałciła. Wtedy definitywnie zerwałam z nią kontakt i zaczęłam mieć objawy posttraumatyczne, tak zwany zespół stresu pourazowego.
Jak to się objawiało?
Bałam się, byłam w psychicznej rozsypce. Kiedy padała nazwa miasta, w którym to się stało, bo to nie była Warszawa, wycofywałam się z rozmowy. Raz ktoś chciał mnie namówić, żebym pojechała tam na koncert i dostałam histerii. Później przepracowałam to z terapeutą. Teraz, kiedy z tobą rozmawiam, jestem poruszona, ale mogę już o tym mówić. Wcześniej tak nie było.
Skoro miałaś takie doświadczenia, nie bałaś się wrócić do pracy?
Mam wielu znajomych, którzy pracują w służbach mundurowych i czasem rozmawiamy o traumie. Oni mówią, że muszą umieć szybko uporać się z emocjami, po tym, co zobaczą. I ja też tak mam, przeważnie wystarczy mi jeden dzień przerwy, kiedy prowadzę bloga, piszę pamiętnik i rozmawiam z bliskimi. Mój mózg natychmiast się regeneruje. To jest sztuka szybkiego dochodzenia do siebie.
Myślisz, że to zdrowe?
Myślę, że konieczne.
Co czujesz przed spotkaniem z klientem?
Towarzyszy mi rodzaj ekscytacji i podniecenia. Niepokój, ale nie lęk. Rodzaj adrenaliny, którą lubię.
Mówisz o tym, jakby to był skok na bungee albo wyjście do zoo.
Bo to jest rozrywka. Intensywna, czasem nawet bardzo wyczerpująca fizycznie, jeśli klient życzy sobie coś ostrego. Ale ja to lubię.
Nie ma nic, co cię porusza w kontakcie z klientem?
Kilka dni temu poruszył mnie telefon od starszego mężczyzny, który zadzwonił i poprosił, bym odegrała z nim scenę kazirodztwa. W tej fantazji miałam wcielić się w jego córkę. Odmówiłam i rozłączyłam się, ale to mną wstrząsnęło.
Czego mężczyźni u ciebie szukają?
Myślę, że mężczyźni bardzo potrzebują różnorodności. Wielu mi o tym mówi. Żalą się, że chcieliby wytrzymać w monogamii, ale nie mogą, nie potrafią być wierni partnerkom.
Często twoimi klientami są żonaci mężczyźni?
Staram się o to nie pytać, ale tak. Czasem sami mówią, że kochają żony, ale one nie bue znają ich fantazji erotycznych lub bardzo negatywnie na nie reagują. Potrzeba realizacji danego fetyszu jest tak silna, że przychodzą do mnie. Najpowszechniejszy jest fetysz stóp. Niby niewinne, ale wiele kobiet reaguje bardzo dziwnie. Pamiętam też jednego fana tramplingu, czyli fetyszu deptania po człowieku. Początkowo się nie zgodziłam, ale zadzwonił dwukrotnie, prosząc mnie i mówiąc, że nie może znaleźć żadnej chętnej. Okazało się, że pan był bardzo przystojny, więc deptanie po nim to była czysta przyjemność.
Przez godzinę lub więcej jesteś z mężczyznami w bardzo intymnej relacji. Czego się o nich dowiadujesz?
Że bardzo lubią się przytulać. Jest taka część klientów, którzy po seksie natychmiast ubierają się i wychodzą. Ale znacznie większa grupa zostaje. Rozmawiają, przytulają się i wiem, że bardzo tego potrzebują. Ja też to lubię.
W jakie mity o pracy seksualnej wierzymy?
Że prostytucją zajmują się tylko ludzie ze społecznego marginesu.
A nie widzisz związku?
Oczywiście, jest w tym dużo prawdy – prostytucją zajmują się matki, które przyjmują klientów w obecności dzieci, bezdomni, którzy tak zarabiają na jedzenie, narkomanki, żeby mieć na kolejną działkę. W agencji poznałam około dwudziestu alkoholiczek. Szefowa oferowała im dach nad głową i to, co zarobiły danego dnia, natychmiast przepijały. Chodzi mi o to, że są też pracownice seksualne z dobrych domów, wykształcone, takie jak ja. Byłam pilna, konserwatywna, oczytana i… coś mi się teraz przypomniało. Miałam bardzo złe zdanie o przygodach na jedną noc, czułam, że to jest złe, płytkie. I wiesz co? Właściwie dalej tak czuję.
W takim razie, po co to robisz, skoro nie lubisz swojej pracy?
Lubię. Nie spotkałabym się z kimś na jedną noc, ot tak, niezobowiązująco. Nie popieram tego. To jest być może moja hipokryzja, ale... te pieniądze dają mi pretekst, żeby to robić. Niezły paradoks, co?
Rozmówczyni WP Kobieta prowadzi blogEscortgirl.blog