Blisko ludzi"W Dzikości każdy się zmieści", czyli historia o modzie, która może łączyć ponad poglądami

"W Dzikości każdy się zmieści", czyli historia o modzie, która może łączyć ponad poglądami

Anna Axer-Fijałkowska i Olga Mazur poznały się 2 lata temu w teatrze. Wspólnie otworzyły wyjątkowe miejsce na warszawskim Żoliborzu, komis odzieżowy Dzikość Serca, które ma połączyć ludzi niezależnie od poglądów, wiary czy orientacji seksualnej.

Anna Axer-Fijałkowska i Olga Mazur w "Dzikości serca"
Anna Axer-Fijałkowska i Olga Mazur w "Dzikości serca"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Klaudia Kolasa

Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Otworzyłyście Dzikość Serca, komis odzieżowy. Czym jest dla was to miejsce?

Anna Axer-Fijałkowska, kostiumografka: Wspólnotą, wymianą i spotkaniem. Olga kończy zaraz scenografię na ASP w Warszawie, ja jestem kostiumografką. Marzyłyśmy o stworzeniu miejsca z pazurem i świetnymi ubraniami, które jest dla wszystkich: starych, młodych, tych z kasą i tych bez kasy. W Warszawie brakuje takich miejsc. Dzikość Serca jest komisem. Mamy tutaj różne ubrania. Tak samo cenimy vintage, jak i ubrania od projektantów czy wyjątkowe okazy bez względu na metkę. Dobieramy je prostym kluczem: czy nam się podobają i czy pasują do Dzikości. Nie zależy nam na markach, tylko na jakości i stylu.

Przed wejściem znajduje się kosz społecznościowy. To tutaj mieszkańcy mogą wrzucać rzeczy, w których już nie chodzą, my też ciągle coś dokładamy i wszystko z niego można sobie zabrać za darmo. Spotykają nas dzięki temu piękne historie. Jedna starsza pani wyciągnęła ostatnio różowy płaszczyk i wzruszona powiedziała, że zawsze o takim marzyła, a brakowało jej odwagi.

To musiało być dla was miłe uczucie…

AA-F: Mnóstwo piękna spotyka nas w tym miejscu, ale bywają też przykre sytuacje. Bycie widocznym, szczerym i ideowym ma różne konsekwencje. Chciałybyśmy przede wszystkim, żeby to było miejsce dla wszystkich. Nasze hasło brzmi: "W Dzikości każdy się zmieści". Bez względu na wierzenia, przekonania, seksualność czy frakcje. Marzymy o tym, żeby pozostać miejscem otwartym i tą otwartością zarażać innych.

Macie na myśli jakieś konkretne konsekwencje?

Olga Mazur: Nie chcemy tego roztrząsać.

AA-F: My jesteśmy pokojowo nastawione. Mamy marzenia, uśmiech i sporo dobrej energii. Mamy też misję, żeby się tym dzielić. Jesteśmy świadomymi obywatelkami. To nie jest dla nas tylko butik odzieżowy, to dla nas forma ekspresji.

Tworząc Dzikość Serca, wyszłyśmy z naszego bezpiecznego kokonu i środowiska, z teatru. Weszłyśmy na nieco inny grunt komunikacji z drugim człowiekiem. Oczywiście to nie są zawsze łatwe kontakty. Z każdym jednak staramy się wejść w jakiś dialog.

Udaje się?

AA-F: W większości przypadków tak. Jedynym wyjątkiem są sytuacje, gdy w grę wchodzi agresja. Chociaż są to sporadyczne przypadki, nie chcę przesadzać. Ludzie raczej przychodzą do nas i cieszą się z tego miejsca. Mamy naprawdę ogromne wsparcie i poczucie, że warszawiacy chcą, żeby takie punkty były w ich mieście.

Mało jest miejsc, które się w ten sposób manifestują. Ludzie raczej unikają wyrażania światopoglądu, a moim zdaniem otwarte miejsca są czymś bardzo ważnym dla dużych miast. Możemy brać przykład z Berlina, Nowego Jorku czy Londynu. Wolność i demokracja dają nam tę możliwość i nie powinniśmy się bać z tego przywileju korzystać.

"Dzikość serca" na Żoliborzu
"Dzikość serca" na Żoliborzu© Archiwum prywatne | Klaudia Kolasa

Myślicie, że w Polsce łączenie biznesu z wyrażaniem swojego światopoglądu ma szanse na powodzenie?

OM: Zobaczymy, ale myślę, że tak.

AA-F: Dla nas, artystek, to po prostu sposób wyrażania siebie. Dzikość jest naszym wnętrzem, w przenośni i dosłownie. Nie mamy nic w tym wnętrzu do ukrycia. Nasze flagi i idee propagują różnorodność i równość. Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, że wychodzi się do ludzi z sercem. My wszystko robimy tu z sercem. To miejsce nie powstało tylko po to, żeby zarabiać kasę. Czy w ogóle na takich rzeczach można zarabiać kasę, to się okaże... Dla nas to forma kontaktu z drugim człowiekiem i wyjście poza bańkę teatralną. Tu na tym żoliborskim rynku, przy urzędzie, chcemy spotykać się z mieszkankami i mieszkańcami Warszawy.

Widzę, że macie swoje awatary – manekiny z waszymi podobiznami. Jaka jest ich historia?

OM: Szukałyśmy jakiejś formy, żeby móc się już manifestować jako Dzikość Serca, zanim wyjdziemy z lockdownu. Na początku wymyśliłyśmy akcję, że te awatary reprezentują nas w bezpieczny sposób w tej pandemicznej rzeczywistości, a później reprezentowały nas też w polskiej rzeczywistości, gdzie kobiety tracą głos. Im głosu nikt nie odbierze. Teraz te wolnościowe awatary można zamówić u nas w Dzikości, wystarczy dostarczyć nam zdjęcie osoby, którą mają reprezentować. Nie mają PESEL-u, ale mają moc.

Anna i Olga stworzyły swoje awatary
Anna i Olga stworzyły swoje awatary© Archiwum prywatne | Klaudia Kolasa

I postawiłyście je pod domem Jarosława Kaczyńskiego. Co było dalej?

OM: Poszłyśmy z awatarami pod dom Kaczyńskiego w dniu, kiedy miały odbyć się wybory. To nie była jakaś zaplanowana szeroko akcja polityczna. Chciałyśmy po prostu zamanifestować, obnażyć paranoje, które dzieją się wokół. Zatrzymała nas policja.

AAF: Stanęłyśmy po prostu pod jego domem i zrobiłyśmy zdjęcie awatarom. Utrzymywałyśmy bezpieczny dystans, byłyśmy w maskach, ale i tak zostałyśmy zatrzymane i spisane.

Odbierane są nam teraz prawa obywatelskie. My jesteśmy bardzo pokojowymi kobietami, marzymy o tym, żeby Polska była wolna i żeby każdy mógł się wyrażać i być tym, kim jest. Żeby nie mówiło się o ludziach, że są ideologią.

Nawiązałyście nazwą do filmu Davida Lyncha. Dlaczego?

AAF: Myślę, że doskonale symbolizuje to miejsce i to, co chciałyśmy stworzyć. Jest to miejsce dzikie i jest to miejsce serca. To też świetny film, już vintage, tak, jak nasze ubrania.

A macie coś z wężowej skóry?

OM: Mamy, oczywiście! Mamy kowbojki, marynarki. Były też spodnie, ale już ktoś je pokochał i wziął do domu.

Pandemia na pewno nie jest łatwym czasem dla pracowników teatrów. To ten tzw. lockdown was zainspirował do stworzenia tego miejsca?

AAF: Myślałyśmy o tym już wcześniej. Obie jesteśmy vintage lovers (miłośniczkami vintage przyp. red.). Myślę, że najwyższy czas, żebyśmy wszyscy poważnie podeszli do tematu nadprodukcji. Chciałybyśmy, żeby ludzie nauczyli się wymieniać i dzielić ubraniami. Bo takie dzielenie się ma wiele aspektów, jest w tym wymiana nie tylko ciuchów, ale i myśli, światopoglądów, uczuć. Ubranie to nasza druga skóra, może niekoniecznie musi być nowa, może fajnie przejąć ją po kimś, kto w niej coś przeżył.

Mam wrażenie, że wiele was łączy. Długo się znacie?

OM: Byłam asystentką Ani w teatrze.

AA-F: I super nam się razem współpracowało, a ponieważ dawno marzyłam o Dzikości, w Oldze poczułam idealną partnerkę.

OM: Ufamy sobie, a to dla nas najważniejsze.

I stworzyłyście miejsce bardzo charakterystyczne, może nawet trochę onieśmielające. Warszawscy hipsterzy na pewno się nim zachwycają, ale zastanawiam się, co z tą równością. Czy odwiedzają was starzy, młodzi, biedni i bogaci?

OM: Mamy bardzo dużo starszych klientek, które przynoszą nam swoje ubrania. Oczywiście mamy też młode klientki i klientów. Inność tego miejsca, ten wystrój, który zrobiłyśmy same, nasza energia i otwartość. To przemawia do ludzi.

AA-F: Jesteśmy komisem dlatego właśnie, że komis generuje dialog. Wpadają tu bardzo różni ludzie. Oczywiście nie wszyscy coś kupują, ale z kimś się pogada, ktoś coś wyciągnie z kosza, ktoś coś kupi, a jeszcze inny po prostu wpadnie, żeby się rozejrzeć. Do Dzikości może wejść każdy. To nasze marzenie i cel. 

Od początku wiedziałyście, że to będzie dobre miejsce na lokal?

AA-F: Marzyłam, żeby to był garaż i długo szukałam miejsca na Żoliborzu, bo tu mieszkam i chce tę dzielnicę współtworzyć. Tą budą udało nam się osiągnąć trochę ten klimat garażówki. Bezpretensjonalnej i otwartej.

OM: Mamy witryny z dwóch stron, czyli zapraszamy do środka i od nikogo się nie odgradzamy.

AA-F: Wszyscy w Dzikości są mile widziani.

Wybrane dla Ciebie