Wiklina znika z mapy Warszawy po 30 latach działalności. Pan Sylwester w ostatnim tygodniu poznał siłę internetu
Koszyczki ze sklepu Wiklina zdobiły kadry filmu "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy, podawano w nich desery Blikle czy kanapki na bankietach w hotelu Victoria. Po 30 latach działalności sklep znika z mapy Warszawy.
Mały sklepik przy ulicy Środkowej 25 na warszawskiej Pradze. Niepozorny napis nad wejściem: "Hurt-detal Wiklina czynne od 11:00 do 19:00". To właśnie tutaj codziennie od 30 lat można było spotkać pana Sylwestra, który wyroby wiklinowe sprowadzał z całej Polski. Białe półki, haki podwieszone pod sufitem, metalowe konstrukcje niegdyś zastawione były wiklinowymi przedmiotami. Dziś są puste. Wiklina wkrótce zostanie zamknięta.
– "Naturalne piękno wikliny", widzisz? To jest fotel "Baśka", to jest fotel bujany, lampa stojąca dla dziecka, krzesełko. Wszystko od nas. Środkowa 25. To musiało być w 1997 albo 1998 roku – 83-letni właściciel sklepu pokazuje mi artykuł wycięty z archiwalnego numeru "Claudii".
Co jest polskie? Co jest piękne? Co jest tradycyjne? Odpowiedź przyszła do pana Sylwestra i jego syna w 1991 roku: wiklina. Jak podkreśla właściciel, Polska od 400 lat jest najlepsza w wyrobie produktów wiklinowych. A za każdą pojedynczą rzeczą stoją ludzie.
– Jak są rzeki w Polsce, tak rośnie wiklina. Dzika faszyna albo wiklina hodowlana. Są takie pola czy łąki, gdzie krowa się zapada. Nie można tam nawet zasadzić ziemniaków. Za to pięknie rośnie tam wiklina. Ludzie, którzy mieszkają w okolicy, wykonują te produkty z ojca na syna. Nie mają zbytu. Trzeba im pomóc. A więc po prostu objeżdżam te wioski, spotykam się z tymi ludźmi, robię analizę tych wszystkich rzeczy. Co umieją, robią sami. A potem trzeba tym wszystkim jakoś kierować i sterować – opowiada pan Sylwester i choć na chwilę siada, to za moment wstaje, żeby pokazać mi kolejne produkty.
Każdy z nich ma swoją historię. W pomieszczeniu zostały już tylko wiklinowe legowiska dla psów i kilka koszyczków w różnych kształtach. Półki świecą pustkami, ale sklep nadal żyje. Pan Sylwester jak z kapelusza wyciąga kolejne wspomnienia.
– Ten fotel, który widzisz na zdjęciu, nazywa się "Baśka". Dlaczego? Jestem u rzemieślnika, który go robił, i pytam, jak nazwał ten fotel, a on: no fotel. To ja pytam, jak się żona nazywa. Barbara. Będzie fotel "Baśka". I 30 lat już w Polsce ludzie wiedzą, że to fotel "Baśka". Bo jakoś musiałem go nazwać – wspomina.
– A pamiętasz, dziadek, pudło na kapelusze? – przypomina Kasia, wnuczka pana Sylwestra, która obecnie pomaga mu w sklepie. Właściciel zaraz sobie je przypomina. Robił je dla Hanki Bielickiej. – Takie okrągłe, ze specjalnym zamknięciem – rysuje w przestrzeni i przeciera wzruszone oczy. – No to wszystko są wspomnienia. Teraz jest trochę inaczej. Część tych ludzi umarła – tłumaczy.
Historie plecione wikliną
Pan Sylwester wyjaśnia mi, że każdy produkt jest wynikiem pracy całych rodzin. Mężczyźni robią masywne elementy: stołki, kosze, stoły. Kobiety natomiast zajmują się zdobieniami i zamknięciami. W niektórych wioskach każdy dom wykonuje te same produkty, lecz w innych rozmiarach.
– Jest taka wioska, która robi tylko walizki. Jeden z rzemieślników robił je zawsze w rozmiarze 25 cm. Poprosiłem o trochę większe: "Nie możesz pan zrobić 30-40 cm?", a on mi odpowiada: "Nie, proszę pana, bo ja mam po pradziadku miarkę z drzewa lipowego na 25 cm. Sąsiad robi 30 cm, a za rzeką zrobią panu 40 cm. Ksiądz by nas opieprzył z ambony, że jeden drugiemu się wtrąca". Śmieszne, ale jaka jest solidarność wśród ludzi! – zachwyca się.
Wiklinowe legowiska dla psów ze sklepu przy Środkowej 25 miały najróżniejsze zastosowanie. Pięć z nich pojechało do domów dziecka przed Bożym Narodzeniem i tam ułożono w nich prezenty. Te same kosze kupił Klub Przyjaciół ZOO "Panda", bo jego członkowie uznali, że świetnie się w nich bawią pawiany. 10 mniejszych trafiło do hotelu "Victoria". Podano w nich kanapki na balu myśliwskim.
Małe koszyczki od pana Sylwestra były używane przez cukiernię Blikle, lokal WARS, a nawet zdobiły kadry w kultowym "Panu Tadeuszu" wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę. Zamawiano stąd kosze prezentowe dla znajdujących się w Warszawie ambasad i dużych firm.
– To jest ulica Środkowa. Ona ma klimat przedwojennej Warszawy. To tutaj m.in. Polański robił "Pianistę". Jak jest przerwa pomiędzy zdjęciami, to wszyscy aktorzy tutaj przychodzą. Scenografowie przyjeżdżają do mnie i mówią, że potrzebują foteli czy tacek. I ja proponuję wtedy, żeby zostawili mi kaucję i wzięli towar, a po zdjęciach go zwrócą. Przez wiele lat ekipy filmowe przyjeżdżały i wypożyczały rzeczy na sesje zdjęciowe – opowiada pan Sylwester.
To był jedyny taki sklep z wikliną w Warszawie
– Mama opowiadała ostatnio na działce, że jak ten sklep się otwierał i ludzie z Pragi zaczęli tutaj zaglądać, to przyszedł jeden pan, który powiedział: "Phi, na Pradze sklep z wikliną? Jak rok przetrwają, to mi tu kaktus wyrośnie na ręce". Teraz widocznie musi mieć ręce pełne kaktusów – śmieje się Kasia.
Pan Sylwester przyznaje, że sam był zaskoczony, jakim powodzeniem na początku cieszył się sklep. Można powiedzieć, że jego sława była międzynarodowa. Któregoś dnia w progu pojawił się mężczyzna ze Szwecji. Powiedział, że kupuje wszystko.
– Ja mu mówię, że z wystawy nie wolno mi tego ruszać, więc poszliśmy razem do magazynu i rzeczywiście zabrał wszystko. Później dojechał do granicy i zadzwonił, że celnicy nie chcą go przepuścić, ale jakoś to załatwiliśmy – wspomina.
Z kolei w niedalekiej przeszłości, bo 2 lata temu, gościł u siebie szefową koncernu Takahashi. Przez 5 dni odwiedzała jego sklep i wybierała produkty, które później eksportowano do Tokio i Kioto.
– Wchodzi do sklepu kobieta skośnooka i mówi: "konichiwa", to ja jej odpowiadam: "konichiwa". Okazało się, że zobaczyła zdjęcia moich produktów w internecie. Wsiadła w samolot, przyleciała na Okęcie, wsiadła w taksówkę i przez 5 dni wykupowała moją wiklinę – opowiada z rozbawieniem pan Sylwester.
Przyznaje, że musiał wykazać się znajomością kultury japońskiej, bo przecież tam nie mają foteli w domach, więc ten produkt jej nie interesował. Za to pamiętał, że w Japonii popularnością cieszą się rowery, więc proponował foteliki rowerowe dla dzieci i kosze.
Wiklinę zabiły sieciówki
Niestety, lata świetności sklepu Wiklina minęły. W dużej mierze zmienił się rynek. Teraz wiklinowe produkty zalewają sieciówki i niewiele osób pamięta o lokalnych sklepikach.
Czas pandemii koronawirusa również nie był łatwy. W lutym pan Sylwester miał zaledwie 20 zł obrotu. W marcu nie zarobił nic. W kwietniu sklep został zamknięty. A to właśnie w tych miesiącach miał największe zarobki. Ludzie kupowali koszyki na Wielkanoc. W tym roku nie zszedł ani jeden.
– Mówię: koniec. Tu właściwie są trzy sezony: Wielkanoc, Boże Narodzenie i jak są grzyby. Jak sprzedawałem produkty, to odsyłałem rzemieślnikom pieniądze. Gdybym nie sprzedał, to musiałbym odesłać im towar i nic by nie zarobili. Było mi ich żal – wyjaśnia.
Wtedy wnuczki przyszły z pomocą. Kasia i Ania same prowadzą internetowy sklep Siostry Plotą, który inspirowany był Wikliną. To właśnie na jego profilu na Instagramie umieściły początkowo ogłoszenie o słabej kondycji sklepu. Później udostępniły je też na Facebooku. Odzew przerósł ich oczekiwania. Chociaż decyzja o zamknięciu sklepu już zapadła, to w niespełna tydzień udało się wyprzedać cały materiał.
– Młodzi ludzie są wspaniali. Jestem zachwycony waszym pokoleniem. Co tu się działo przez te 3 dni. 70 osób dziennie tu przychodziło. Wszyscy grzeczni, uśmiechnięci, kochają te polskie wyroby. Wszystko zniknęło w ciągu 4 dni – opowiada przejęty 83-latek.
Teraz przyszłość Wikliny pozostawia w rękach wnuczek. Kasia od urodzenia była otoczona wikliną. Koszyki, kosze, kufry, fotele z wikliny, łóżeczko swoje, łóżeczka dla lalek. Dla niej wiklina była czymś powszechnym. Ostatnie dni i wsparcie, jakie ona i jej dziadek otrzymali od ludzi, zachęciło ją do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Planuje zawalczyć o kontynuację tradycji.
– Chcemy zrobić sklep internetowy. Chciałybyśmy też zachować lokal i zrobić to trochę inaczej, ale ta kwestia stoi pod znakiem zapytania – podkreśla i dodaje, że 83-letniemu dziadkowi należy się odpoczynek po 30 latach działalności.