Blisko ludziW szkołach brakuje nauczycieli. "Cała kolejna klasa i rodziny uczniów trafiły na kwarantannę"

W szkołach brakuje nauczycieli. "Cała kolejna klasa i rodziny uczniów trafiły na kwarantannę"

Wśród nauczycieli i rodziców pojawia się coraz większe zaniepokojenie
Wśród nauczycieli i rodziców pojawia się coraz większe zaniepokojenie
Źródło zdjęć: © 123RF
15.10.2020 16:50

– Dyrektor wczoraj kontaktował się z nauczycielami, którzy są na kwarantannie i pytał, czy będą prowadzili lekcje zdalnie, czy nie. Tylko że będąc na kwarantannie, otrzymuje się taką samą pensję, jak na L4 – 80 procent – mówi Monika, nauczycielka, która od soboty przebywa na kwarantannie. Nauczyciele i rodzice są zgodni, że w trakcie sezonu chorobowego edukacja stacjonarna to nieśmieszny żart. Bo wkrótce nie będzie komu i kogo uczyć.

W czwartek po godz. 17 premier Mateusz Morawiecki przedstawił nowe ograniczenia obowiązujące w strefach czerwonej i żółtej. Dotyczą one także szkół. W tych ponadpodstawowych i wyższych w strefie żółtej zajęcia będą się odbywały w modelu hybrydowym, zaś w czerwonej – w trybie zdalnym. Póki co szkoły podstawowe i przedszkola będą działały normalnie.

Decyzję tę można traktować jako odpowiedź na dramatyczny apel wystosowany w poniedziałek. "Mimo gwałtownego wzrostu zachorowań na COVID-19 w ostatnich tygodniach, rosnącej liczby szkół pracujących zdalnie lub hybrydowo i tragicznych informacji o śmierci nauczycieli z powodu koronawirusa, rząd nie przedstawił żadnej strategii dotyczącej ochrony zdrowia ponad 4,5 mln uczniów i 600 tysięcy nauczycieli oraz pracowników oświaty" – czytamy w liście otwartym do premiera opublikowanym na stronie Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Już we wrześniu rzeczniczka Związku Nauczycielstwa Polskiego Magdalena Kaszulanis informowała w programie "Newsroom" WP, że około 10 tys. nauczycieli zdecydowało się odejść z zawodu w ubiegłym miesiącu. To były jednak niepełne dane. – Najczęściej ich decyzja była związana z bezpieczeństwem w szkołach i przedszkolach w czasie koronawirusa – podkreślała rzeczniczka ZNP.

Teraz sytuacja się zaostrza. Wśród nauczycieli i rodziców pojawia się coraz większe zaniepokojenie. Wystarczy lekki katar, żeby dziecko nie mogło wziąć udziału w lekcjach, a rodzic był zmuszony do nadrabiania z nim materiału na własną rękę. Z drugiej strony, przeziębienia dotykają również nauczycieli. Coraz więcej z nich trafia na L4 lub na kwarantannę. A lekcje musi ktoś prowadzić.

– Szczerze? Wolę zdalne nauczanie. Od marca do września dzieci w ogóle mi nie chorowały. Odkąd zaczęło się przedszkole i szkoła, już szlag mnie trafia. W tamtym tygodniu byłam z synem w szpitalu, wyszliśmy w poniedziałek. Od wtorku córka chora i ja po prostu już wysiadam. Siedzimy w domu i uczymy się, zarówno syn z przedszkola ma do zrobienia ćwiczenia, jak i córka w IV klasie. I tak czuję się, jak na zdalnych – mówi Natalia, matka jednej z uczennic z woj. łódzkiego.

Kobieta przyznaje, że cały czas towarzyszy im strach, czy to nie koronawirus, czy za chwilę nie usłyszą, że muszą zrobić testy i udać się na kwarantannę.

–Ja już w depresję jakąś chyba popadam. Nic mnie nie cieszy. Wiecznie chodzę zła. W poniedziałek miałam zacząć pracę i wszystkie plany wzięły w łeb – mówi. Nauczyciele nie wysyłają jej córce lekcji, które powinna zrobić, ale sama stara się, żeby nie doszło do sytuacji, że uczennica IV klasy nie wie, co działo się podczas jej nieobecności. I tak matka samodzielnie przerabia z nią program.

Prowadząc lekcje zdalne w trakcie kwarantanny, dostają mniejszą pensję

Monika uczy muzyki, plastyki i jest logopedą w jedynej szkole podstawowej w małej miejscowości w woj. zachodniopomorskim. Na początku roku wszyscy nauczyciele otrzymali przyłbice, jednak dyrektor na posiedzeniu rady podjął decyzję, że zasłanianie ust i nosa w przestrzeni szkolnej to indywidualna decyzja pracownika. Tak samo dzieci, nie miały obowiązku noszenia maseczek na przerwach.

– Nie zabezpieczyliśmy się jakoś szczególnie. Czuliśmy się bezpieczni. Wszystko było takie wyciszone – mówi.

A w szkole, jak to w szkole. Dzieci na przerwach biegają, przepychają się, nie reagują na uwagi. Niejednokrotnie musiała przejść korytarzem, przeciskając się w trakcie przerwy pomiędzy tłumem uczniów. Zdarzało się też, że widzący ją uczniowie krzyczeli z zadowoleniem: "Pani Monika!" i pędzili, ile sił w nogach, żeby się przytulić. Choć wyciągała odruchowo rękę, żeby ich poskromić, często na próbie się kończyło.

Na kwarantannę trafiła w ubiegłym tygodniu. Jeden z uczniów miał pozytywny wynik testu na koronawirusa. W sobotę sanepid kontaktował się z pracownikami placówki, żeby określić rodzaj kontaktu z zakażonym. Na tej podstawie decydował o tym, czy nauczyciel trafi na kwarantannę, czy nie. Powiedziała, że nie nosiła maseczki, ale nie wszyscy, według Moniki, odpowiadali na pytania szczerze.

– Trochę mnie to zaskoczyło. Ja uczciwie powiedziałam, że nie miałam maseczki, kiedy chodziłam po klasie. Inni nauczyciele twierdzili, że zachowywali dystans i nadal mogą uczyć. Nie wiem, czy to ja popełniłam błąd swoją szczerością, czy wszyscy pozostali – zastanawia się. Wie natomiast, że zamiast posłać wszystkich na kwarantannę, sanepid przeprowadził selekcję. Dzięki temu wciąż są osoby, które mogą prowadzić lekcje stacjonarnie.

Apogeum tego wszystkiego wydarzyło się jednak w środę. Kolejny test, kolejny uczeń z pozytywnym wynikiem. Tak się złożyło, że Monika jest wychowawczynią tej klasy. Od rana do późnego wieczora odbierała telefony od zaniepokojonych rodziców, dyrekcji i sanepidu.

– Cała kolejna klasa i rodziny uczniów trafiły na kwarantannę. Niektórzy rodzice ostro walczyli, żeby na tę kwarantannę nie pójść i części z nich się udało. Łącznie z taką dziwną historią, kiedy jedna mama stwierdziła, że priorytetem jest dla niej udział w weselu w przyszłą sobotę. To totalny absurd – opowiada nauczycielka.

Ale w większości telefony dotyczyły obaw. Jedni rodzice bali się, że nie będą mogli pracować i stracą źródło utrzymania, drudzy o sytuację w domu i o bezpieczeństwo własnych rodzin. Niektórych przerażała perspektywa zamknięcia. Wszystkich ogarnął niepokój i brak poczucia bezpieczeństwa. Monika wysłuchiwała ich głosów i starała się podnieść ich na duchu. Choć samej nie jest jej łatwo.

– Dyrektor dopiero wczoraj mógł podjąć dalsze kroki. Kontaktował się z nauczycielami, którzy są na kwarantannie i pytał, czy będą prowadzili lekcje zdalnie, czy nie. Tylko że będąc na kwarantannie, otrzymuje się taką samą pensję, jak na L4 – 80 procent. A jednocześnie oczekuje się od nauczycieli prowadzenia zajęć zdalnych. To jest nieuczciwe. Inaczej sytuacja wyglądałaby, gdyby cała szkoła przeszła na nauczanie zdalne, wtedy pensja zostaje normalna. Ja wczoraj też pracowałam od rana do wieczora, odbierając te telefony, ale nie umiem odrzucić rodzica, który dzwoni, żeby podzielić się swoimi obawami – mówi.

Przez 3 dni zajęcia w szkole w ogóle się nie odbywały. Dyrekcja postanowiła wykorzystać dni dyrektorskie, dopóki sytuacja się nie wyciszy. Teraz wszyscy czekają na informację, co będzie dalej.

Nie ma komu prowadzić zastępstw

To nie jest odosobniony przypadek. W powiecie poznańskim jest zamkniętych 10 szkół i przedszkoli, a system hybrydowy obowiązuje już w 34 placówkach. Do jednej ze szkół, w których wykryto zakażenie u ucznia, chodziła córka Beaty, nauczycielki języka polskiego.

– W niedzielę późnym wieczorem otrzymaliśmy komunikat dyrektora szkoły o przejściu całej szkoły w tryb nauki zdalnej, a także o objęciu kwarantanną sporej grupy uczniów wraz z rodzinami. W tej grupie znalazła się nasza córka – mówi Beata. Beata uczy w szkole podstawowej nieopodal Poznania, jej mąż jest nauczycielem w poznańskim liceum. Oboje trafili na kwarantannę.

Mąż Beaty przeprowadził jedną lekcję zdalnie, bo podjęto decyzję o pracy zdalnej, innej wysłał materiały. Od wtorku jego uczniowie otrzymają przydzielone zastępstwa. Natomiast szkoła Beaty pracuje wciąż w sposób tradycyjny.

– Za moje lekcje od początku organizowane są zastępstwa. Słyszałam, że są takie miejsca w Polsce, gdzie nauczyciele w takiej sytuacji pracują zdalnie, ale my osobiście nie znamy nikogo, kto by tak robił – mówi.

Beata nie wie, jak obecnie wygląda sytuacja w szkole, w której uczy i ilu nauczycieli jest wyłączonych z pracy w trybie stacjonarnym, ale wie, że są braki w kadrze. – Ciężko jest nas zastąpić nauczycielami tych samych przedmiotów, bo oni z reguły są obciążeni swoimi godzinami – wyznaje.

Skontaktowaliśmy się z Ministerstwem Edukacji Narodowej, żeby dowiedzieć się, jak wygląda obecnie sytuacja w polskich szkołach i czy przewidziane jest jakieś rozwiązanie w związku z liczną nieobecnością nauczycieli.

"MEN nie ma danych dotyczących przyczyn zwolnień lekarskich nauczycieli. Z wczorajszych danych zebranych od kuratorów oświaty wynika, że ponad 97 proc. szkół, przedszkoli i placówek prowadzi zajęcia w normalnym trybie" – czytamy w komunikacie przesłanym przez rzecznika prasowego Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (262)
Zobacz także