GwiazdyWie, że teraz jej czas. "Ja już wolę mieć swoje 53 lata"

Wie, że teraz jej czas. "Ja już wolę mieć swoje 53 lata"

Wie, że teraz jej czas. "Ja już wolę mieć swoje 53 lata"
Źródło zdjęć: © ONS.pl
Helena Łygas
27.03.2018 13:10, aktualizacja: 27.03.2018 17:10

Na zdjęciach sprzed lat widzi piękną, ale zalęknioną i niepewną siebie dziewczynę. 10 lat temu w telewizji powiedzieli jej, że jest za stara. Żadna kobieta, która usłyszy takie słowa, nie przejdzie nad nimi do porządku dziennego. Agatę Młynarską też zabolały, a potem zaczęła żyć na nowo.

*Co pani myśli o sobie, patrząc na zdjęcia, te sprzed 30 lat *
Z dzisiejszej perspektywy średnio się sobie podobam. Choć doceniam zgrabne nogi i figurę, to mowa ciała i wyraz twarzy świadczą o tym, że daleka byłam od zadowolenia z siebie. Widać jest niepewność i brak wiary w siebie. Zresztą długo nie było we mnie przekonania, że jestem atrakcyjną babką, która promieniuje kobiecością.

Chciała się pani podobać?
Każda kobieta chce się podobać. Pytanie tylko komu i za jaka cenę. Jeśli przede wszystkim sobie, to wygrała los na loterii. Jeśli innym, to czeka ją droga pełna rozczarowań i łez. Ja długi czas starałam się sprostać oczekiwaniom wszystkich wokół. A że wybrałam zawód, w który wpisane jest pokazywanie się, więc było mi jeszcze trudniej. Chciałam, żeby wszyscy byli zadowoleni. Tylko jak to osiągnąć? Słuchałam rad z różnych stron, opinii, ocen i próbowałam za nimi nadążyć. A to nie jest metoda. Ta pogoń za akceptacją miała też odbicie w moim życiu prywatnym. Poświęciłam wiele czasu i włożyłam dużo pracy, aby to zmienić. Dziś wiem, kim jestem, co chcę robić i jak wyglądać. To jest ten niesamowity atut dojrzałości. Przestałam też słuchać rad wszystkich, którzy wiedzą lepiej, co dla mnie jest dobre.

To chyba problem wielu kobiet.
Ależ oczywiście. Mam wrażenie, że kobiety upodabniają się do siebie nawzajem, bo dzięki temu czują się bezpieczniej. Identyczne rzęsy, identyczne usta, włosy. Dużo kosztuje i strasznie boli, ale daje poczucie, że nie ryzykujemy braku akceptacji. Dążymy do ogólnie przyjętego ideału. Chcemy sprostać oczekiwaniom, a raczej temu, co wyobrażamy sobie na temat oczekiwań. Często same je sobie narzucamy. Ja też "chowałam" się za różnymi stylizacjami, naśladowałam koleżanki. Czasami wychodziło to komicznie, czasami żałośnie. Najzwyczajniej bałam się być sobą. Nie wierzyłam, że to może być moją siłą.

Obraz
© ONS.pl

Rozmawiamy o tym z dzisiejszej perspektywy, a jak widziała się pani wtedy?
Miałam poczucie, że jestem w miarę atrakcyjną dziewczyną, ale właśnie – dziewczyną, nie kobietą. Jako dwudziestokilkulatka wstydziłam się bardzo tego, że jestem zbyt chuda. To pozostałość po szkole baletowej, która akceptowała wyłącznie "patyki". Chodziłam w za luźnych koszulach, nosiłam dużo rzeczy w męskim stylu. Za seksowną kobietę zdarzało mi się "przebierać" w pracy, w TVP. I muszę przyznać, że czasami nawet dobrze to wychodziło. Różne biesiady, pikniki, festiwale obfitowały w pomysły stylizacyjne. Łatwiej mi było stworzyć postać jak z westernu na Pikniku Country, czy w gorsecie i w spódnicy z falbanami zapowiadać piosenki z kabaretu. Były to jednak przebrania, a nie ubrania. Bardziej żarty, a nie dosłowność. Znacznie trudniej było mi odnaleźć swój własny styl.

Potem pani rozkwitła, co nie umknęło uwadze mediów.
To był przede wszystkim efekt terapii.

Jak pani na nią trafiła?
Czułam, że doszłam do ściany. Pozornie wszystko było okej, ale nic w moim życiu nie wyglądało tak, jak chciałam. Miałam 40 lat i byłam głęboko nieszczęśliwa. Niby miałam pracę w telewizji, ciekawe programy, ale czułam, że się nie rozwijam, że stoję w miejscu. W życiu prywatnym też nie układało mi się najlepiej. Potem na domiar złego usłyszałam w pracy to, co słyszy wiele kobiet w tym wieku. Że jestem za stara.

Kiedy się słyszy takie słowa, trudno poczuć się piękną.
Raczej można się kompletnie załamać. Chwilę to trwało, zanim do mnie dotarło, że jeśli ktoś tak do mnie mówi, to nie znaczy, że ma rację. To brzmi jak frazes, ale atrakcyjność i cała reszta zawsze zaczynają się w głowie. I tylko od tego, co się w niej dzieje zależy, czy się poddasz, czy nie. Przez lata nie umiałam przyjmować komplementów. Słyszałam je, ale puszczałam mimo uszu, bo nie wierzyłam w nie.

Mam wrażenie, że to jest olbrzymi problem współczesnych kobiet.
Nie jestem tutaj żadnym wyjątkiem ani szczególnym przypadkiem. Wiele z nas "tak ma". Jeśli nie czujemy się ze sobą dobrze, to choćbyśmy słyszały non stop, że jesteśmy najpiękniejsze na świecie, nawet przez chwilę nie bierzemy pod uwagę, że może w tym być ziarno prawdy. Bywa, że takie komplementy wręcz budzą podejrzenie i irytują. Uczysz się je przyjmować dopiero, kiedy godzisz się ze sobą, a co za tym idzie – z odbiciem w lustrze.

Co jest z nami, Polkami, nie tak?
Z nami wszystko jest OK. Tylko za dużo jest tych, którzy wiedzą lepiej, co dla nas jest dobre, a nawet najlepsze. I stąd tyle problemów. W moim odczuciu to między innymi spuścizna opacznie pojętego matriarchatu, z Matką Polką w roli głównej. Skromna, dobrze wychowana dziewczynka, nie odpowie przecież na komplement o swojej urodzie: "tak, dziękuję, też uważam, że jestem piękna". Zaraz by usłyszała, że jest niegrzeczna albo źle wychowana. Nie tylko od mężczyzn tych komplementów nie potrafimy przyjąć, ale i od kobiet. Koleżanka mówi, że piękna bluzka, a my od razu ją zakrzykujemy, że nie, że stara, że niedoprasowana, a w ogóle to nie pasuje nam do butów. Matka Polka musi być przecież skromna, pokorna, nie może przeglądać się w lusterku i stroić. Jej etos wyklucza bycie "próżną", a co dopiero pewną siebie. Wzór kobiecości, do której mamy dążyć, jest głęboko zakorzeniony w naszej kulturze. Pokutuje w naszych głowach, nawet jeśli się od niego odżegnujemy. A warto by było złapać dystans i nie przesadzając w żadną stronę, uczyć przyszłe Matki Polki przyjmowania komplementów, a przede wszystkim poczucia własnej wartości i umiejętności stawiania granic. Na szczęście jest coraz więcej wspierających się kobiet i dzięki temu rośnie poczucie naszej siły i niezależności.

A jaki teraz ma pani stosunek do swojego odbicia w lustrze?
Widzę upływ czasu w ciele, na twarzy. To nieuchronne. Czasem podobam się sobie mniej, czasem bardziej. Nie przepadam na przykład za ramionami, które nie wyglądają jak 30 lat temu. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że mam wybór pt. ramiona 20-latki, ale i w głowie to, co kiedyś, to ja już wolę mieć swoje 53 lata. Wówczas byłam kompletnie zagubiona, nieświadoma swojej siły. Dopiero po czterdziestce powiedziałam sobie: "kurczę, Agata, jesteś babką, o którą warto zawalczyć. Nie odpuszczaj”. I zabrałam się do roboty. Musiałam do tego dojrzeć. Dzięki temu poszłam na terapię, zaczęłam też ćwiczyć, uprawiać nordic walking, jogę, zdrowiej jeść, odpoczywać, ale przede wszystkim doceniłam, że jestem dla samej siebie ciekawym i wartym uwagi towarzystwem. Walka z czasem to jest coś, czego żadna z nas nie wygra. Na końcu są przydzielone każdemu, starość i śmierć. Możemy zadecydować tylko o jakości życia i stylu, w którym będziemy podchodzić do tej walki.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (8)
Zobacz także