Wspomnienia z porodówki
Każdy poród jest inny. Mimo podobieństw w fazach i faktu, że wszystko u każdej kobiety dzieje się w tej samej kolejności, a wiele spraw można przewidzieć, to przyjście na świat każdego dziecka jest niepowtarzalne, wyjątkowe, jedyne. Wiele zależy od samej rodzącej, a także od szpitala, w jakim rodziła. Wspomnienia różnych kobiet z całej Polski pokazują, że każda rodząca inaczej pamięta swój poród.
16.07.2007 | aktual.: 31.05.2010 15:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Każdy poród jest inny. Mimo podobieństw w fazach i faktu, że wszystko u każdej kobiety dzieje się w tej samej kolejności, a wiele spraw można przewidzieć, to przyjście na świat każdego dziecka jest niepowtarzalne, wyjątkowe, jedyne. Wiele zależy od samej rodzącej, a także od szpitala, w jakim rodziła. Wspomnienia różnych kobiet z całej Polski pokazują, że każda rodząca inaczej pamięta swój poród.
Na cesarkę się nie kwalifikuję
Ewa urodziła Kubę w zeszłym roku, w lipcu. Rodziła w Gdańskim Szpitalu Klinicznym. Jej poród był wywoływany ze względu na małą ilość wód płodowych. Po dwóch dniach na oddziale patologii ciąży dostała kroplówkę z oksytocyną. „Dostałam swoją salę z łazienką i czekałam na skurcze. Po pierwszej butli ani jeden skurcz się nie pojawił. Po drugiej zaczęłam się czuć jak przed miesiączką i powoli, bardzo powoli narastał ból. Skurcze pojawiły się około 15.30, wody odeszły godzinę później. Ból był okropny, ale na szczęście miałam możliwość spędzenia całej pierwszej fazy porodu w ciepłej, a nawet gorącej wodzie, która łagodziła ból. Momentami wydawało mi się, że tracę przytomność podczas kolejnych skurczów, a te były coraz częstsze. Po upływie dwóch godzin od pierwszego mocnego bólu poprosiłam położne o cesarkę, na co te zareagowały uśmiechem i wytłumaczyły mi, ze absolutnie się nie kwalifikuję”.
Poród rodzinny
Jak sama mówi, jest bardzo zadowolona zarówno z porodu, jak i opieki w szpitalu i może z czystym sumieniem polecić go innym rodzącym. Nie musiała płacić za opiekę, jedynie za poród rodzinny, co rok temu kosztowało 200 zł. Opisuje swój poród: „Zaczęły się skurcze parte. W ciągu 2 minut z rozwarcia 2 cm przeszłam na 9 cm. Kuba zaczął się rodzić na dobre. Po trzech skurczach partych, przerywanych oddechami i (wbrew pozorom) bardzo przyjemną i zabawną rozmową z mężem i położnymi, Kuba się urodził. Ledwo wystawił głowę, a już krzyczał. Położne położyły mi wijącego się Kubę na brzuch, cały był mokry i śliski, ale za to bardzo ciepły i taki mój. Płakał Kuba, płakałam ja i płakał mąż Marcin.” Grunt to dobra położna
Marta rodziła swoją córkę w szpitalu w Otwocku. Zosia urodziła się w styczniu tego roku, a jej mama, jak sama mówi, przeżyła koszmar. Poród zaczął się przed terminem. „Przez te długie godziny miałam pełen przegląd kadry medycznej na porodówce i, jeśli o mnie chodzi, nie mogę nic złego powiedzieć. Trafiłam na cudowną położną, która została przy mnie (po swoich godzinach pracy) do samego końca. Polecam - Pani RadzikowskaUla - złota kobieta”.
Brak opieki po porodzie
Twierdzi, że chociaż sale porodowe są na wysokim poziomie, sam poród również był przy asyście profesjonalnego personelu, to gorzej z opieką po porodzie, a najbardziej narzeka na pediatrów. Jej córeczka urodziła się zarażona groźną dla niej bakterią, w związku z czym wymagała dodatkowego leczenia i badań. „ To, co najbardziej było dla mnie skandaliczne to stosunek lekarzy pediatrów do rodziców. Nie byłam informowana, co robią z moim dzieckiem, jakie ma wyniki badań, ile waży itd. Kiedy dopytywałam o nią, czułam się jakbym stała na dywaniku u dyrektora szkoły. Kiedy dowiedziałam się o bakterii, zapytałam co to za bakteria i usłyszałam "po co to pani wiedzieć i tak się pani nie zna". Ręce opadają. A pani ordynator przy obchodzie potrafiła tylko rzucać w moją stronę "no mama, Twoje dziecko jest chore, bo nie leczyłaś się w ciąży" i tyle z obchodu. To pielęgniarki robiły wywiad o Zosi i przychodziły mi mówić zawsze dopowiadając "tylko niech pani nic nie mówi lekarce".
Cudowna położna, ale brak intymności na sali
Beata rodziła w szpitalu w Mławie. Rodziła na początku tego roku. „Załapałam się na rodzinna sale porodową (byłam pierwsza), położna-cudowna kobieta, bardzo pomagała i wspierała. Jak trzeba było, trzymała za rękę (mąż za drugą). "Zalecają" lewatywę, wprawdzie nie trzeba ale zalecają. Dysponują piłkami, więc skakanie, kołysanie, chodzenie...niestety sam poród w pozycji leżącej na plecach - dziecko niestety pokazują i od razu zabieraj ą- ogrzewają i ubierają i dopiero jak zszyją krocze, to oddają dziecko”. Beata wspomina przede wszystkim miłą opiekę i atmosferę na porodówce. Jest zadowolona z porodu, a największe wady to przymus rodzenia w pozycji leżącej i mało komfortowe sale na oddziale. Nie pamiętam bólu
Magda rodziła w warszawskim szpitalu na Solcu i bardzo dobrze wspomina swój poród, był dla niej cudownym przeżyciem, nie pamięta bólu, tylko radość z narodzin syna. Urodziła kilka dni po terminie. Rodziła z mężem. „O 5:30 jesteśmy na IP na Solcu. Bardzo miła pani doktor mówi, ze mam 3 cm rozwarcia i ze widzi czarne włoski! Jedziemy na górę, pakują nas dwoje do sali cytrynowej. Tam oczywiście KTG. Skurcze są regularne, ale jakoś nie bolą za bardzo. Bolą tak jak okres, ale nie bardziej. Chodzę sobie po sali, skaczę na piłce, gadam sobie z mężem - żartujemy, ze nasze dziecko - dziecko zapalonych narciarzy, zobaczy śnieg. W nocy spadł świeżutki puch! Rozwarcie postępuje bardzo szybko - o 8 rano jest już 8-9 cm. Ale okazuje się, że dziecko źle wstawia się w kanał. Położna kładzie mnie na łóżku, na boku - wszyscy myślą, ze dziecko się samo obróci. Leżę, potem trochę chodzę, znowu leżę, tak ze trzy godziny. Czas strasznie szybko mija. O 11 lekarz decyduje - 10 cm rozwarcia - próbujemy rodzić. Ja już muszę przeć!
Obecność męża
Nasz chłopaczek urodził się w godzinę i pięć minut. Pękłam, zostałam nacięta, a lekarze zastosowali kleszcze - pomagając synkowi przyjść na świat. I za to jestem im bardzo wdzięczna! Gdyby nie ten zabieg, poród skończyłby się cesarskim cięciem... Mój poród nie wyglądałby pewnie tak jak wyglądał, gdyby nie wspaniała ekipa na Solcu! I jeszcze jedno - gdyby nie mój mąż, nie byłoby nawet w połowie tak dobrze. Dzięki niemu miałam poczucie bezpieczeństwa no i co tu dużo gadać - niesamowicie mnie motywował!„
Łapię "doła" i chcę do domu!
W łódzkim szpitalu urodziła się córeczka Doroty. Do szpitala trafiła miesiąc przed terminem, ze względu na słabsze ruchy dziecka. Po kilku ciężkich dniach, badaniach, niepewności i stresu, lekarze zadecydowali, że musi rodzić, bo życie dziecka jest zagrożone. Dostała oksytocynę, przebito jej pęcherz płodowy. Niestety, okazało się, że i tak musi rodzić przez cesarskie cięcie. „Personel na przedporodowej sali - zależy... część pielęgniarek i położnych oschła i złośliwa. Na poporodowej leżę z Zuzią. Opiekę personelu oceniłabym na trójkę z plusem. Powoli łapię doła i chcę do domu. Nie chcą mnie jednak wypuścić, bo Zuzia w dniu, kiedy miałyśmy wyjść dostała żółtaczki, a nie ma szans na naświetlanie - bo są młodsze od niej dzieci z żółtaczką. Chcą nas tam przetrzymać, w niedzielę też nie chcą wypuścić, więc wychodzę na własne żądanie, oddycham z ulgą! Wreszcie wracamy razem do domu rozpocząć nasze wspólne życie - już we trójkę. Źle wspominam poród. Czuję, jakby Zuzię mi wyrwano z ciała wbrew wszystkiemu. Ale jest
zdrowa - to najważniejsze!”