Wyjeżdżasz za granicę? Pięć zdań w czterech językach, które pomogą ci na wakacjach

Zaplanowaliście wakacje poza granicami Polski i nie chcecie przy tym wydać majątku?Z pomocą przychodzą zwroty w językach krajów, które być może odwiedzicie w tym roku. Po lekturze nie zapomnijcie zwrócić fiszek do księgarni.

Wyjeżdżasz za granicę? Pięć zdań w czterech językach, które pomogą ci na wakacjach
Źródło zdjęć: © 123RF

07.07.2018 | aktual.: 19.10.2018 12:22

Podróże są prawdopodobnie jedną z najbardziej uwielbianych aktywności przez każdego z nas. Świadczy o tym chociażby wysoce rzetelne źródło, jakim są opisy użytkowników Tindera, których święta trójca pasji to książki, muzyka i podróże, każde z nich koniecznie w osobnym wierszu oraz przyozdobione odpowiednim emotikonem.

Nieodzownym elementem wakacji za granicą są tubylcy starający się nas wydy… żerujący na naszej nieznajomości lokalnych zwyczajów i cen. Dzisiejszy tekst wychodzi naprzeciw oczekiwaniom każdej osoby, która chociaż raz w życiu została za granicą w mniejszy, lub większy sposób oszukana, i nie chce po prostu popełnić tego samego błędu w tym roku. Wszak od zawsze wiadomo, że ludzie są wobec nas ostrożniejsi, gdy słyszą, że posługujemy się ich ojczystym językiem. Za każde z tych zdań ręczą użytkownicy rodzimych języków, którzy uprzejmie przetłumaczyli je ze swojego na ludzki.

5. Sztuka obserwacji: czy wejście jest za darmo?

Zdanie niezbędne w każdym większym mieście na zachodzie Europy, bardzo przydatne zwłaszcza w Londynie, w którym cena za wejście waha się od zera nawet czterystu złotych za osobę. Angielskie „is entry free?” należy zapisać sobie jako hasło do odblokowania telefonu, aby być pewnym, że pytanie to nie wypadnie nam z głowy. W Niemczech naiwnie zapytamy „ist der Entritt frei?”, w głębi duszy wiedząc doskonale, że nasi sąsiedzi z Zachodu nie znają pojęcia gratisów. Dziw bierze, że nie liczą sobie jeszcze za oddychanie ich powietrzem.

Najbardziej czujni musimy być jednak w Hiszpanii i we Włoszech. Słynący ze swojego lenistwa Południowcy opracowali doskonałą metodę zarabiania bez pracy- kasy biletowe przy historycznych budowlach. Model biznesowy tego przedsięwzięcia jest niezwykle prosty: bardzo stary budynek zostaje owinięty kilometrami taśm dyktujących odwiedzającym drogę zwiedzania. Co kilka metrów możemy ujrzeć zamknięte sekcje, przy których w Hiszpanii najbezpieczniej spytać „es gratis la entrada?”, natomiast we Włoszech informację o cenie za wejście- lub optymalnie jej braku- otrzymamy za pomocą pytania „la entrata è gratis?”

4. Sztuka wyboru: ja wezmę najtańsze.

Wszyscy znamy ten niezręczny moment, w którym wchodzimy do knajpy, siadamy i staramy się zrozumieć hieroglify zawarte w karcie. Naszego beznadziejnego położenia nie ułatwiają spojrzenia kelnerów, wiedzących, że oto nadchodzi moment próby, który pokaże, czy jedna lekcja podstaw językowych na Duolingo była odpowiednią podstawą do wpisania sobie do CV angielskiego na poziomie C2. Nasze gałki oczne nerwowo analizują położoną przed nimi kartkę papieru, nie rozpoznając sekwencji liter. Rozpoznają natomiast cyfry, i to właśnie na nich nasz wzrok skupia swoją uwagę w poszukiwaniu odpowiedzi na temat dzisiejszego obiadu.

Po kilku rundach ciągnięcia słomek i rzucania monetą, kelner z najgorszym wynikiem w końcu zmuszony jest obsłużyć wasz stolik. Łamanym angielskim pyta was o dania. Niestety w tej samej chwili jeszcze musicie dokończyć debatę traktującą o wyborze wody. Z tej patowej sytuacji wyzwala was jedno zdanie: „I will have the cheapest one”. Koniec rozmowy, kelner jest w szachu. Jeżeli zadaje więcej pytań, patrzycie mu prosto w oczy i powtarzacie pewni siebie „ich werde den günstigsten haben”. W Hiszpanii powiecie „tendré el más barato”, natomiast we Włoszech „per me il piatto piu economico”. Wiadomo, że to co zjecie i tak będzie stamtąd, zatem po co zbędnie przepłacać?

3. Sztuka orientacji: gdzie zaparkuję za darmo?

W każdym większym mieście w Polsce narzekamy na zbyt drogie opłaty parkingowe. W sumie to robimy to w każdym mieście. A właściwie to narzekamy na parkometry i miasta, i miasta z parkometrami w ogóle. Lubimy narzekać. Jednak nasze polskie taryfy mają się nijak do zagranicznych, ponieważ są zazwyczaj dwa do nawet trzech razy tańsze. Nigdy nie zaszkodzi jednak przyoszczędzić i w tym aspekcie- zawsze to kilka złotych więcej do spłaty hipoteki. „Where can I park for free?” należy mówić zaraz po powiedzeniu „dzień dobry”, optymalnie przed przedstawieniem się. Dzięki temu podkreślamy powagę sytuacji bez wychodzenia na totalnych chamów. O ile w Anglii to pytanie jest w stanie przynieść wymierne rezultaty, o tyle Hiszpańskie „donde puedo estacionarme gratis?” czy też Włoskie „dove posso parcheggiare gratis” to marzenia ściętej głowy. Gdyby tamtejsze tablice rejestracyjne mogły mówić, to prawdopodobnie każdy z nas wybierałby się w tamte regiony samolotem w trosce o swój samochód. Ewentualnie moglibyśmy szantażować tymi historiami naszego ubezpieczyciela.

Największy optymizm co do pytania „Wo kann ich konstenlos parken?” możemy zachować w Niemczech. Co prawda, znając tamtejszą mentalność, należy liczyć się z lekkim ostracyzmem ze strony lokalnej społeczności, wszak jak śmiemy myśleć o szukaniu czegoś, co jest za darmo? Brak ceny za usługę? Odrażające. Polecam parkingi przy autostradach i autostop do celu podróży. Niesamowicie ekscytujące, zwłaszcza gdy zostawimy samochód bez opieki.

2. Sztuka komunikacji: nie mówię po twojemu!

Istnieje przeświadczenie, że języka uczymy się dopiero w kraju, w którym jest on językiem urzędowym. To prawda. Prawdopodobnie nie jedna osoba była zmuszona do zrewidowania swojego angielskiego po pierwszej wizycie w Anglii. Lokalne dialekty i nawyki językowe skutecznie sprawiły, że wymawiając zdanie „I can’t speak English” myśleliśmy o cofnięciu się zajęciami językowymi do przedszkola. W takiej sytuacji, w Niemczech powiemy „I kann nicht Deutsch sprechen”; w Hiszpanii „no puedo hablar Español”; we Włoszech „non posso parlare l’Italiano”. Pamiętajcie, bądźmy szczerzy z naszymi rozmówcami. Istnieje szansa, że zaczną przynajmniej mówić wolniej.

1. Sztuka asertywności: więcej niż 10 euro za to nie dam!

W życiu pewne są trzy rzeczy: śmierć, podatki i próba wciśnięcia nam podróbki Louis Vuitton. Przechadzając się uliczkami Barcelony, Wenecji, Monachium czy Pragi, zawsze pamiętajcie o kalkulatorze w waszym telefonie. Posłuży wam jako narzędzie negocjacyjne w starciu z namolnymi handlarzami torebek. Są to bardzo szybcy i doświadczeni oponenci, obdarzeni sokolim wzrokiem w kwestii oceny zawartości waszych portfeli. Zasada numer 1: nigdy nie należy wyciągać przy nich pieniędzy, dzięki temu nie będą w stanie dostosować ceny do przeliczanych przez was banknotów.

Od momentu wyświetlenia oferty na ekranie ich telefonu, z naszych ust powinno wypływać tylko jedno zdanie „I’m not paying more than ten for that purse”. Może ono wybrzmiewać także po niemiecku: „Ich bezahle nicht mehr als zehn für diese Handtasche”. Po hiszpańsku powiemy „No pagaré más de diez por esa cartera”, a po włosku „Non sto pagando piu di dieci per quella borsa”. Pamiętajcie zawsze, aby nie reagować na test zapalniczki. Dalej twardo obstawajcie przy swojej ofercie. Jeżeli handlarz będzie wystarczająco zdesperowany, zjedzie wam te 290 euro z sugerowanej przez niego ceny. To nie żart, są tacy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
wyjazdwakacjeurlop
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)