Wyszła za Afgańczyka. Pięć miesięcy była jego niewolnicą
Mieszkająca w USA Phyllis Chester obecnie ma 72 lata. Potrzebowała prawie 50 lat, żeby odważyć się mówić o swoich tragicznych doświadczeniach z młodości. Jej mąż, Afgańczyk, przez 5 miesięcy więził ją w swoim haremie.
23.09.2013 | aktual.: 25.06.2018 10:03
Mieszkająca w USA Phyllis Chester obecnie ma 72 lata. Potrzebowała prawie 50 lat, żeby odważyć się mówić o swoich tragicznych doświadczeniach z młodości. Jej mąż, Afgańczyk, przez 5 miesięcy więził ją w swoim haremie. Nie mogła wychodzić na dwór bez ochrony, była systematycznie podtruwana przez swoją teściową. W końcu cudem udało jej się wrócić do Stanów Zjednoczonych. Na początku nic jednak nie zapowiadało tragedii…
Phyllis napisała książkę „An American Bride in Kabul” (Amerykańska Panna Młoda w Kabulu), w której opisuje swoje losy. Wszystko zaczęło się, kiedy miała 18 lat. Studiowała w college’u Bard w Nowym Jorku. Tam poznała o kilka lat starszego Abdula-Kareem (imię zmienione). Zakochała się w nim na zabój. Wkrótce zostali parą.
Dwa lata później Phyllis powiedziała Abdulowi, że chciałaby zwiedzać świat. Bardzo spodobał mu się ten pomysł. Nalegał jednak, żeby przed wyruszeniem w podróż wziąć ślub. Kobieta zgodziła się, ale jej rodzice nie zaaprobowali tego małżeństwa. Cywilna ceremonia odbyła się bez ich udziału.
Świeżo upieczeni małżonkowie przez kilka tygodni zwiedzali Europę. Abdul-Kareem poprosił, żeby przy okazji tej podróży odwiedzić jego rodzinny Kabul, stolicę Afganistanu. – Nie miałam pojęcia, że to będzie ostatni przystanek tej podróży – wspomina Phyllis.
Po przyjeździe na lotnisku czekało na nich aż 30 członków rodziny Abdula. Okazało się, że wśród nich jest nie jedna, a trzy teściowe. Phyllis była zbyt zszokowana, żeby mówić. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie jako afgańskiej żony. Członkowie rodziny Abdula byli jednak mili i przyjaźnie nastawieni. To na chwilę uśpiło jej czujność.
Wkrótce została poproszona przez urzędników o to, żeby zostawić swój paszport. Odmówiła. Jej mąż i pracownicy lotniska tłumaczyli jej jednak, że to konieczne. – Mówili, że to tylko takie procedury, że wkrótce oddadzą mi paszport. W końcu więc uległam. Nigdy więcej nie zobaczyłam tego dokumentu – wspomina.
Oczywiście brak paszportu oznaczał, że nie mogła opuścić Afganistanu, kiedy tego chciała. – Nie miałam pojęcia, jak to będzie wyglądało. Nie wiedziałam, że kobieta w tym kraju nie ma praktycznie żadnych praw – mówi Phyllis.
Pojechali do przestronnego zespołu nowoczesnych apartamentów, które były własnością ojca Abdula, a jej teścia – patriarchy. Miał 3 żony, 21 dzieci, dwoje wnucząt. Poza tym w budynkach mieszkała duża liczba krewnych i służących. – To był mój nowy dom. Moje więzienie. Mój harem – wspomina.
Jednak nawet wtedy nic nie wskazywało na to, jaka będzie jej przyszłość. Rodzina Abdula przyjęła ją bardzo dobrze. Przygotowano na jej powitanie pyszne dania, ugotowane bez tradycyjnego ghi, masła klarowanego, które zwykle wywołuje niestrawność u obcokrajowców. Jednak jej mąż zachowywał się dziwnie. Był bardzo pobudzony. Rozmawiał ze wszystkimi w języku perskim, którego nie rozumiała. W ogóle nie poświęcał jej czasu. Zostawił ją, żeby rozmawiała z innymi kobietami.
Chociaż w Stanach Zjednoczonych nigdy się nie modlił, nagle zaczął robić to pięć razy dziennie, rozkładając dywanik i oddając pokłony w stronę Mekki. Phyllis rzadko go zresztą widywała. Większość czasu spędzała z teściową, biologiczną matką Abdula, i z innymi członkiniami rodziny.
Specjalne traktowanie Phyllis szybko się skończyło. Serwowane posiłki zawierały masło ghi, przez co ciągle cierpiała na niestrawność. W końcu przestała prawie w ogóle jeść. Udało się jej zdobyć trochę żywności w puszkach, jednak te wkrótce zostały skonfiskowane.
Phyllis nie mogła opuszczać posiadłości bez eskorty kogoś z rodziny. Podczas pierwszych dwóch tygodni pobytu udało się jej wyjść na zewnątrz tylko dwa razy. W trakcie całego pobytu – zaledwie pięć czy sześć razy. – Nie mam żadnej wolności – pisała wtedy w pamiętniku. – Żadnej możliwości spotkania kogoś czy wyjścia gdzieś. Rodzina cały czas mnie śledzi. Czy wpadam w paranoję?
Po jakimś czasie teściowa przestała przegotowywać jej wodę do picia. W efekcie szybko zachorowała na czerwonkę. – Może myślała, że jestem już na tyle afgańska, że to wytrzymam. A może po prostu chciała mnie zabić – pisała Phyllis w pamiętniku.
W końcu rodzina wymogła na niej, żeby przeszła na islam. Bała się, że jeżeli nie przyjmie nowej religii, zabiją ją. Jednak nawet potem teściowa często ją wyzywała. Kiedy Phyllis mówiła o tym swojemu mężowi, ten twierdził, że przesadza.
To wtedy uświadomiła sobie, że musi uciec.
Trzy razy starała się dostać do ambasady amerykańskiej. Jednak bez paszportu nic nie mogła wskórać. Tymczasem Abdul-Kareem zrobił się bardzo nerwowy. – Zaczął mnie bić! – pisała w pamiętniku. – Gdybym wiedziała, że coś takiego kiedykolwiek będzie miało miejsce, nigdy bym tu nie przyjechała!
W końcu, po kilku miesiącach cierpień, poważnie zachorowała. Lokalny lekarz zdiagnozował u niej zapalenie wątroby. Natychmiast wezwano amerykańskiego doktora. Chociaż Phyllis była dokładnie pilnowana, udało im się porozmawiać chwilę na osobności. Lekarz ostrzegł ją, że musi wrócić do USA na leczenie.
Abdul-Kareem dobrze wiedział, że jeżeli Phyllis pojedzie do Ameryki i jej stan się poprawi, to już nigdy do niego nie wróci. Wszedł więc na nią i zgwałcił ją. Wiedział bowiem, że jeżeli zajdzie w ciążę, nie będzie mogła opuścić Afganistanu.
Jej teść był jedyną osobą, która mogła wydać jej pozwolenie na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Postanowiła błagać go o łaskę. Na szczęście zgodził się wysłać ją do USA. Z afgańskim paszportem, na 6-miesięczną wizę zdrowotną.
- Kiedy byłam już w powietrzu, myślałam, że radość mnie rozsadzi – wspomina Phyllis. – A gdy wylądowałam, pocałowałam posadzkę lotniska.
Po powrocie do domu poroniła. – Moje ciało podjęło tę decyzję za mnie – mówi. Wróciła do szkoły, studiowała literaturę. Znalazła dobrą pracę. Dwa lata później jej małżeństwo z Abdulem-Kareemem zostało unieważnione. Phyllis jest emerytowaną profesor psychologii na Miejskim Uniwersytecie w Nowym Jorku.
Dlaczego postanowiła opisać swoją historię dopiero teraz? – Chcę pokazać, jaką pozycję mają kobiety w tamtej kulturze – twierdzi. – Niech wszyscy wiedzą, jakie barbarzyństwo i okrucieństwo ma tam miejsce. W przeciwieństwie do wielu pseudointelektualistów, nie staram się tego w żaden sposób wytłumaczyć czy zracjonalizować. Cieszę się, że udało mi się stamtąd uciec i nigdy nie musiałam wracać.
Tekst: na podst. Dailymail.co.uk/(sr/mtr), kobieta.wp.pl