Znieczulica warszawiaków. Nikt nie chciał pomóc kobiecie, której dziecko utknęło w aucie
Strach jest naszym towarzyszem. W końcu to uczucie jak wiele innych. Nieprzyjemny niepokój na ogół nie gnębi nas permanentnie, tylko pojawia się w określonych sytuacjach. Kiedy czujemy się zagrożeni albo w niebezpieczeństwie jest ktoś nam bardzo bliski. Czy jak będziemy krzyczeć, to nas usłyszą? Czy na wołanie o pomoc naszego dziecka ktoś zareaguje? No bo jaki lęk może być większy niż ten o własne dziecko? - piszę to jako mama dwójki przedszkolaków.
27.07.2017 | aktual.: 28.07.2017 08:10
Nigdy nie pozbędziemy się strachu o jego bezpieczeństwo. Czasami zastanawiamy się, czy moglibyśmy polegać na innych, gdyby zdarzył się wypadek, coś nieprzewidywalnego, kiedy same nie byłybyśmy w stanie sobie i dziecku pomóc?
W natłoku narastających obaw potrafimy się jednak łatwo pocieszyć. Przecież ludzie z natury są dobrzy, prawda? Człowiek nie będzie w stanie odwrócić wzroku, jeśli drugi błaga o ratunek. Na pewno nie - myślimy. Zwłaszcza w stosunku do matki z dzieckiem.
I teraz spotykamy osobę, która opowiada nam historię ze swojego życia. Sprzed kilku dni raptem. Ale jak to? Ale dlaczego? Tak nie można, to nieludzkie! - krzyczy każda cześć naszego ciała. A jednak. Można.
- Nikt mi nie chciał pomóc. Prosiłam, błagałam choćby o kilka sekund uwagi. Żadnej reakcji albo rzucone: "spieszę się do pracy" - opowiada Monika, która do stolicy przyjechała na wakacje. Żeby łatwiej było jej się poruszać po mieście z małym dzieckiem, pożyczyła auto od brata. - Nie miałam pojęcia, że samochód wyposażony jest w taki system, który natychmiast blokuje wszystkie drzwi, jeśli na przednich siedzeniach nie ma pasażera - opowiada. - Wsadziłam mojego 2,5-letniego synka do fotelika, który był zamontowany z tyłu. Torby, zakupy położyłam na przednie siedzenie. Zamknęłam drzwi i chciałam obejść auto (to centrum miasta, ul. Mokotowska, zaraz obok jest ścieżka rowerowa i nie chciałam nikomu przeszkadzać drzwiami). Pociągnęłam za klamkę i nic. Zamknięte - mówi Monika.
Miała na sobie sukienkę, na nieszczęście, bez kieszeni. Razem z zakupami rzuciła na fotel telefon i klucze. Wszystko zostało w środku razem z jej synkiem. - On był spokojny. Myślał, chyba że bawimy się w "a kuku". Trzymał ulubioną książeczkę i oglądał obrazki - opowiada. - Mój mąż był w mieszkaniu. Zaledwie kilka kroków od nas, ale na 4 piętrze. Mój brat z kluczykiem zapasowym ulicę dalej, w pracy. Ale ja byłam bez telefonu! Pomyślałam, że nie zostawię dziecka w aucie samego, żeby biec na górę. Jak ktoś zobaczy, że jest bez opieki i to w ciepły dzień, może wybić szybę, wezwać policję. Nie wiadomo, co mogłoby się wydarzyć podczas mojej nieobecności. Synek mógłby się wystraszyć. Na szczęście, palcami udało mi się obsunąć nieco szybę, ale nie było szans na dostanie się do środka – mówi zdenerwowana.
Monika zaczęła zaczepiać ludzi na ulicy. Prosiła, żeby pożyczyli jej telefon. Jeden szybki telefon i jej mąż lub brat byłby obok. - Byłam bardzo zestresowana. Zaczepiłam mężczyznę i powiedziałam: Przepraszam bardzo, moje dziecko… I tyle. Nie dał mi dokończyć. Uciekł, powtarzając, że spieszy się do pracy.
Poprosiła o pomoc jeszcze kilka osób. Tych, którzy akurat ją mijali. - Pewna kobieta powiedziała mi, że jest umówiona i spóźniona. Błagałam tylko o sekundę, ale po prostu sobie poszła. W budynku na wprost, gdzie jest stary urząd, jakaś pani myła okna. Poprosiłam, żeby minutkę postała przy aucie. Wytłumaczyłam, że moje dziecko jest w środku, że ma szybkę nieco uchyloną, ale nie mogę się do niego dostać. Pokazałam, gdzie dokładnie pobiegnę po męża itd. - coraz szybciej opowiada, ale nagle głos jej się łamie. - Ta kobieta odpowiedziała mi, że jest zajęta. Wtedy poczułam, że zaraz się rozpłaczę.
Obok w oknie Monika zauważyła 70-letniego mężczyznę, który przysłuchiwał się rozmowie. Ten podał jej przez okno telefon… stacjonarny z obrotową tarczą. Trzy minuty później drzwi auta były już otwarte.
- To mnie tak strasznie wszystko zszokowało. Ta ogromna znieczulica ludzi mnie mijających. Zobacz, jaki to jest absurd! Uratował nas… telefon stacjonarny! Podczas gdy wszyscy, którzy mnie mijali w centrum Warszawy, mieli przy sobie komórki - podsumowuje sytuację, ale po chwili jeszcze dodaje. - Ostatnio w Londynie jechałam metrem 3 stacje. Położyłam torbę na siedzeniu i w ciągu dwóch minut trzy osoby z zatroskaniem się mnie spytały, czy to moja. A tutaj chodziło o małe dziecko w aucie! Wiesz, gdyby mój syn płakał, krzyczał, nie miał dopływu powietrza, od razu bym wybijała szybę. Jednak on spokojnie czytał, a ja wiedziałam, że kilka kroków dalej są zapasowe kluczyki… Pomyślałam, że ktoś na pewno pożyczy mi telefon. Sądziłam naiwnie, że inna kobieta, też matka, zostanie z moim synkiem na te kilka sekund. Myliłam się.
Kiedy Monika nieco ochłonęła, pomyślała, że kiedy dziecko zostanie pozostawione same, bo rodzic o nim zapomni, w jakiś sposób zaniedba, ludzie reagują dużo częściej. I to dobrze! Ale może to wynika też z tego, że mogą paść wtedy konkretne oskarżenia? Mamy winnego, wyrodnego rodzica. A jeśli rodzic prosi, jest obok, błaga o pomoc… nie ma nikogo. Może myślą: "Przecież jego mama jest obok, więc to nie moja sprawa."
Na koniec powiedziała: - Moja przyjaciółka mieszka teraz na innym kontynencie. Ostatnio jak była w Warszawie miała poczucie, że ludzie są bardziej nerwowi, mniej empatyczni niż kiedyś. Mam wrażenie, że ci Polacy, którzy swoje życie wiodą za granicą i są tu przy okazji wakacji, widzą to jakoś bardziej.