Blisko ludzi„Rodzice wybrali mi męża” - cała prawda o małżeństwach aranżowanych

„Rodzice wybrali mi męża” - cała prawda o małżeństwach aranżowanych

Szacuje się, że w Polsce już niemal jedna trzecia małżeństw kończy się rozwodem. W Stanach Zjednoczonych nawet połowa. Dzieje się tak mimo to, że ludzie mogą sami, często metodą „prób i błędów”, szukać sobie partnera na resztę życia.

„Rodzice wybrali mi męża” - cała prawda o małżeństwach aranżowanych
Źródło zdjęć: © AFP
Aneta Wawrzyńczak

27.01.2012 | aktual.: 07.09.2018 13:32

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Tymczasem w pewnych kulturach wciąż popularne są małżeństwa aranżowane. Co się dzieje, kiedy to rodzice czy bliscy decydują o tym, z kim młody człowiek zwiąże się na resztę życia? Czy takie małżeństwo może być szczęśliwe?

- Cześć Raczita. Wiesz, kto mówi?

- Nie mam czasu na zabawy.

- Milind z tej strony, kojarzysz?

- Cześć.

- Jak minął ci dzień?

- Dobrze… aż do teraz.

- Nie brzmisz dobrze. Wszystko w porządku?

- W porządku. Nie mogę narzekać.

- Powiedz mi coś o sobie.

- No cóż, może na początek: nie lubię cię.

- Ech… Nie ma szans, żebyśmy pociągnęli tę rozmowę?

Nastrojowa hinduska muzyka, która do tej pory leciała w tle, urywa się, a na twarzach dwunastu postaci maluje się grymas niezadowolenia. Game Over. Koniec Gry.

Spokojnie, możemy kliknąć przycisk "Play Again" ("Zagraj ponownie") i spróbować kolejny raz. A później jeszcze jeden i następny. Aż osiągniemy cel, czyli wyprawimy Raczicie i Milindowi huczne wesele.

To tylko gra komputerowa, jedna z kilku dostępnych w sieci pod tytułem "Arranged Marriage" ("Aranżowane małżeństwo"), ale w rzeczywistości na świecie wciąż istnieją miejsca, gdzie to rodzice wybierają swoim dzieciom małżonków. Nie są to tylko kraje "zacofane" i konserwatywne jak Afganistan, gdzie, podobno, 60-80% dziewczynek jest wydawanych za mąż bez ich zgody. A czasem i wiedzy.

Choć w Tunezji, Japonii czy Indiach kobiety i mężczyźni mają znacznie więcej do powiedzenia, gdy przychodzi do decydowania o ich przyszłości, aranżowane małżeństwa jeszcze nie odeszły tam do lamusa.

Tunezja
Tunezja jest jednym z najbardziej otwartych, liberalnych i postępowych krajów arabskich. W nocy w dyskotekach królują mini spódniczki i odkryte brzuchy, a alkohol leje się strumieniami. W dzień w supermarkecie można spotkać i kobiety w hidżabach, i skąpo ubrane dziewczyny, a w telewizji obejrzeć teledyski z wijącymi się ponętnie libańskimi i tunezyjskimi piosenkarkami. Wielożeństwo jest zakazane, o rozwodach przez smsy nie ma mowy, uczelnie są okupowane przez studentki, a reprezentacji kobiet w parlamencie mogłaby Tunezji pozazdrościć niejedna europejska demokracja. Jednak do tej atmosfery nowoczesności czasem przedziera się mały relikt z przeszłości - małżeństwa aranżowane. Riadh mieszka w Monastirze, nadmorskim kurorcie. Ma 45 lat, w latach 80. był kelnerem w Sahara Beach, hotelu będącym chlubą regionu, gdzie przez całą dekadę podrywał spragnione wrażeń turystki z Francji i Niemiec. - To były czasy - wspomina z nostalgią. Ale te powoli mijały, Riadhowi przybywało lat, a ubywało włosów. W końcu nadszedł rok 1996, gdy usłyszał wprost, że czas wymienić go na młodszy model. Osiadł więc z niedołężniejącą matką w malutkim mieszkaniu nieopodal plaży. Tak upłynęło 15 lat. Aż nadszedł dzień, gdy do jego domu zastukało małżeństwo znajome z widzenia. Posiedzieli, pogadali, w końcu klamka zapadła: w sierpniu Riadh się żeni. On sam nie piśnie nawet słówka na temat swojej narzeczonej, a o przedstawieniu jej znajomym może pomarzyć. Jego bliski kolega nie wie nawet, jak dziewczyna ma na imię. - Jest z 10 lat od niego młodsza, jakoś tak. Może trochę mniej, może trochę więcej. Niemłoda, w każdym razie - mówi Mouhaimen. Wie też, że narzeczona jego przyjaciela uczy wychowania fizycznego w szkole i jest tradycjonalistką: modli się kiedy trzeba, włosy zakrywa chustą. Jej rodzice zrobili najpierw „rozeznanie w terenie”, przepytali sąsiadów i krewnych. Riadha wszyscy lubią i trochę im go szkoda, więc nikt nie powiedział rodzicom dziewczyny, że 45-latek nie pracuje, żyje z renty matki i drobnych ludzkich problemów - gdy zepsuje się komuś telewizor, wsiada na białą zdezelowaną motorykę i pędzi z odsieczą. Jak już naprawi sprzęt, obiera kierunek na sklep z papierosami i kupuje dwie paczki. Jedną na teraz, drugą na później. Z zarobionych 10 dinarów zostaje mu połowa, bo jeszcze zahacza o ulubioną kawiarnię, gdzie w godzinę albo dwie wypija małą czarną i wypala pół paczki Red’n’White’ów. Abir, 23-letnia studentka medycyny z północy kraju i Afifa, 34-letnia nauczycielka francuskiego z Susy, nie słyszały nigdy historii podobnej do tej, która przydarzyła się Riadhowi. - Tego się już dzisiaj nie praktykuje. Chyba że ktoś ma bardzo złe doświadczenia z poprzednich związków albo jest zdesperowany, chce mieć kogoś, kogokolwiek. Nigdy nie spotkałam dziewczyny, która wychodziłaby za mąż w taki sposób. Nawet moja mama, która ma 65 lat, wyszła za mąż z miłości - zapewnia Afifa.

- Na papierze może i jesteśmy konserwatywnym krajem, gdzie islam wyznaje 95% społeczeństwa, ale w praktyce nie kultywujemy starych tradycji, dzięki Bogu! Rodzice nie żenią więc córek, gdy te są jeszcze dziewczynkami i nigdy wcześniej nie widziały na oczy narzeczonego. Słyszałam o małżeństwach aranżowanych tylko raz: gdy moja babcia stwierdziła, że to rzadkość w Tunezji. Ale są rodziny, zwłaszcza bardzo zamożne, które organizują swoim dzieciom spotkania z "odpowiednimi" osobami. Oczywiście z innej bogatej rodziny. Tak chronią rodzinny biznes. Para spotyka się przez jakiś czas, a później decyduje, czy to jest to. Nie wydaje mi się, żeby czuli przymus, że muszą się pobrać. Takie związki zdarzają się chyba w każdej kulturze, prawda? - twierdzi z kolei Abir. Po namyśle studentka dodaje jeszcze: - Wielu mężczyzn, którzy pochodzą z Tunezji, ale nie mieszkają w kraju, chce poślubić Tunezyjkę. Zdarza się, że jeśli nie znajdują żadnej za granicą, proszą rodziców, żeby zrobili to w ich imieniu. Tak było w przypadku Mariem, do której pewnego dnia przyszli rodzice Abdela. On sam pracuje we Francji - zimą w ośrodkach narciarskich w alpejskich miejscowościach, latem łapie dorywcze prace w Tuluzie. Tam też wije im wspólne gniazdko. Mariem ma 24 lata, skończyła studia, nie pracuje. Najpierw poznała swoich przyszłych teściów, dopiero później męża. Nie chce rozmawiać o swoim związku. Abdelowi też nie pozwala. On się jej słucha, bo myśli, że drugiej takiej, która go zechce, nie znajdzie - tak przynajmniej mówi Mouhaimen. Według niego Mariem była na początku niezbyt chętna, bo Abdel jest niski i małomówny, ale później zmieniła zdanie, bo jej przywiózł laptopa, a rodzicom odszkodowanie za to, że któregoś dnia zabierze ją do siebie, do Francji. Dostali 1000 euro mahru i pobłogosławili młodej parze. - Czy są szczęśliwi? Abdel mówi, że straszna z niej zołza, ale teraz już za późno, żeby się wycofać. Więc wysyła jej 150 euro co miesiąc, żeby miała na kosmetyki i zachcianki. Liczy na to, że jak przyjdą dzieci, przyjdzie i szczęście - wyjaśnia jego przyjaciel.

Japonia
W Japonii uznaje się, że odpowiedni wiek na zamążpójście to mniej więcej 25 lat. W praktyce kobiety wychodzą za mąż później, średnio tuż przed trzydziestką, ale jeśli dziewczyna osiągnęła już ćwierćwiecze, a potencjalnego męża nie widać na horyzoncie, wraz z rodzicami przygotowuje tak zwane "portfolio". Opisuje się w nim jej sytuację rodzinną, wykształcenie, osiągnięcia, zainteresowania. Dorzuca kilka zdjęć, co najmniej jedno w kimonie. Później rodzice zadbają, by portfolio trafiło do bliższych i dalszych znajomych, którzy mają kawalerów w rodzinie. W końcu, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będzie ślub. Omiai kekkon, czyli małżeństwa aranżowane w Japonii, niegdyś szalenie popularne, później mocno wyrugowane, znów wracają do łask. Zwyczaj narodził się w epoce Edo (rządów siogunów - dowódców wojskowych) w XVI wieku i początkowo był praktykowany tylko wśród samurajów i ich rodzin. Później rozprzestrzeniał się na inne klasy społeczne, by u schyłku epoki Edo objąć niemal cały kraj. Odwilż nastąpiła wraz z kapitulacją Japonii w drugiej wojnie światowej i faktycznym przejęciem władzy w kraju przez gen. Douglasa MacArthura.

W konstytucji z 1947 roku, pisanej w czasie jego rządów, dotąd dyskryminowane kobiety zostały zrównane w prawach z mężczyznami, a społeczeństwo zaczęło przyglądać się zachodniemu stylowi życia i powoli go przyswajać. Jeszcze w połowie ubiegłego wieku trzy na cztery małżeństwa były aranżowane. Pięćdziesiąt lat później już tylko jedna na cztery kobiety stawała się mężatką dzięki pomocy pośredników. W 2005 roku, według oficjalnych statystyk, tylko 6% małżeństw było aranżowanych. Rzeczywistość jednak, jak twierdzą zapytane Japonki, niewiele ma wspólnego z liczbami.

- Ostatnio ta stara tradycja jest coraz bardziej popularna u nas. Oczywiście to nie tak, że para widzi się pierwszy raz w życiu w dniu ślubu. Ale na pierwszą randkę idzie nie ot tak, tylko dzięki pomocy pośredników - zauważa Sammi, 50-letnia nauczycielka muzyki i podróżniczka. Faktycznie, z rozmów z kilkoma mieszkankami Kraju Kwitnącej Wiśni wynika, że niemała część małżeństw zaczyna się nie od miłości od pierwszego wejrzenia, ale... złożenia papierów w agencji matrymonialnej lub rozmowy z nakodo (najczęściej bliskim znajomym rodziny - czy znajomą - który wchodzi w rolę swata).

„Małżeństwo mojej ciotki jest aranżowane, mojego kuzyna będzie, moich dziadków było. Mojego ojca też miało być, ale się zbuntował i znalazł sobie białą dziewczynę”, pisze użytkownik o pseudonimie Tami na jednym z forów dotyczących azjatyckich kultur. A Sammi przytacza historię swojej siostry.

Satomi ma 48 lat. Miała wielu chłopaków: jednego na dłużej, kilku na poważnie, większość na chwilę. Znajoma znajomej koleżanki jej mamy powiedziała "dość": lata lecą, trzeba działać. Razem z jej matką poszperały, popytały, pooglądały i do Satomi przyszły z gotowym kandydatem. Był od niej trzy lata starszy, swoje w życiu przeżył, dłużej przeżywać w samotności już nie chciał. Była pierwsza randka, była i druga, były kolejne. Po roku znajomości wzięli ślub. Satomi miała wtedy 44 lata.

Jej siostra sama o sobie mówi, że umysł ma otwarty, a do staroświeckości jej daleko. Ale pomysł wyswatania Satomi dzięki inicjatywie matki i dalekiej znajomej przypadł jej do gustu.

- Jak dla mnie to lepsze niż randkowanie z facetami poznanymi przez internet czy płacenie agencji matrymonialnej - uważa Sammi. - A poza tym niektórzy ludzie potrzebują pomocy, by znaleźć partnera. Są nieśmiali, brak im czasu albo inicjatywy. Moja siostra chyba sama nie wiedziała, czego chce. A tak, dzięki pomocy pośredników, jest szczęśliwa - dodaje.

Także siostra Sumire, przewodniczki i nauczycielki języka angielskiego, nie znalazła sobie męża sama.

- Moja siostra wzięła ślub dzięki naszej mamie. To znaczy - nie z miłości. Dla niej to było najlepsze wyjście. W Japonii jest wiele samotnych kobiet, które szukają mężów właśnie przez pośredników. Nie mogą czy nie potrafią się zakochać, a nie chcą być same do końca życia. Niektórym z nich zależy tylko, by mieć dzieci, nieważne z kim. Ważne, by były urodzone w małżeństwie. Myślę, że to dwa główne powody, dla których kobiety zgadzają się na aranżowanie im związków: samotność i chęć posiadania dzieci. Ale, według mnie, małżeństwo nie zawsze równa się szczęście - twierdzi Sumire.

Indie
„Pół roku temu poznałam chłopaka. Spotkanie umówili moi i jego rodzice. Od początku wiedziałam, że to rozpoznanie wstępne i że celem ostatecznym ma być nasz ślub. Porozmawialiśmy ogólnie, to nie była głęboka konwersacja, ale zgodziłam się na ten związek. Minęło kilka tygodni i wymieniliśmy się numerami telefonów, zaczęliśmy rozmawiać co kilka dni. Faktycznie, poznałam go już trochę i ciągle poznaję, ale im dłużej rozmawiamy, tym bardziej uświadamiam sobie, że niewiele mamy wspólnego. Lubię go, jest miły, całkiem przystojny, ale to wszystko. Brakuje tego "czegoś". Moi rodzice uważają, że to nie jest istotne, ale ja boję się, co się stanie za kilka lat, gdy już nie będę mogła znieść życia z tym człowiekiem. Zawsze byłam niezależna, ale w kwestii małżeństwa to wszystko jest takie skomplikowane. Chciałabym się wycofać, ale co na to powiedzą rodzice? Jak poczuje się ten chłopak? I co, jeśli nie znajdziemy nikogo lepszego, a ja będę żałować?”.

Takich dylematów jest całe mnóstwo - zwłaszcza w zamieszkanych przez ponad 1,1 miliarda ludzi Indiach. Przymusowe śluby są oficjalnie zakazane w tym kraju, ale nieoficjalnie ciągle praktykowane jest aranżowanie małżeństw. A jest to bardziej skomplikowany proces niż w Tunezji czy Japonii, bo trzeba wziąć pod uwagę wiek, wartości i preferencje przyszłych państwa młodych, zamożność ich rodzin, pozycję społeczną i kasty, do których należą, a nawet dopasowanie ich horoskopów. Jednak mimo tych komplikacji - a może właśnie dzięki nim - małżeństwa z rozsądku mają się w Indiach tak dobrze.

"Nieważne, jak bardzo Indie mogą się westernizować, małżeństwa aranżowane są wciąż postrzegane jako najczęściej preferowane przez indyjskie rodziny", uważa anonimowy autor artykułu na stronie iloveindia.com. I nieprędko się to zmieni, bo "małżeństwa z rozsądku" mają w Indiach głębokie korzenie. Zbyt głębokie, by ktokolwiek mógł je wyrwać. Mają też licznych obrońców.

Stron i forów internetowych, gdzie dyskutuje się o rodzinie, pozycji kobiet czy małżeństwach w Indiach, są tysiące. Chociażby na Facebooku, popularnym portalu społecznościowym, toczy się mała batalia na głosy "lubię to". Walczą w niej zwolennicy i przeciwnicy małżeństw z rozsądku. "Na Facebooku powinna być opcja ustawienia statusu: oczekuję na aranżowane małżeństwo", "Wierzę w miłość, ale chcę, by moje małżeństwo zostało zaaranżowane", "Mówię NIE aranżowanym małżeństwom, bo jesteś hardym indyjskim draniem", "Aranżowane małżeństwo? Aranżowana miłość?" czy "Odkrywasz, że twoje małżeństwo zaaranżowano z kozą" to tylko kilka z kilkudziesięciu istniejących tam grup. Większość z nich poświęcona jest właśnie Indiom.

- Rodzina jest u nas świętością. Dlatego gdy dorastasz, niemal wszystko kręci się wokół jednego: twojego małżeństwa - uważa Bharti, studentka z New Delhi. - Wbrew pozorom wielu z nas uważa to za naprawdę dobrą metodę znajdywania męża czy żony - dodaje. Odmiennego zdania jest Divya, 28-latka z Mangalore w południowych Indiach. Jej dewiza życiowa to: „lepiej stracić dumę, by zatrzymać miłość, niż stracić miłość, by zachować dumę”. - Nie zgodziłabym się na takie swatanie. Dla mnie małżeństwo jest święte. Chcę wyjść za mąż za mężczyznę, którego będę naprawdę kochała. Przecież ślub jest jeden na całe życie! Jak można żyć przez kilkadziesiąt lat z kimś, kogo się nie kocha? - oburza się. Jednak dziewczyna należy do, jak się wydaje, nielicznego grona zdecydowanych obrońców "małżeństw z miłości". Większość wypowiedzi młodych hindusów kończy się stwierdzeniem: "miłość przecież nie musi przyjść od razu, może przyjść z czasem". Co, jeśli nie przyjdzie nigdy? Bhrati twierdzi, że są rzeczy
ważniejsze niż romantyczne uniesienia. - Ludzie muszą się szanować, rozmawiać, pomagać sobie. Czasem łatwiej o to, gdy człowiekiem nie targają emocje. A te chyba zawsze towarzyszą miłości - kwituje.

(aw/sr)

Komentarze (33)