Wygrała z chorobą, teraz pomaga innym – historia Idy Karpińskiej
Jest grudzień 2003 roku. Ida Karpińska ma 34 lata i status kobiety spełnionej: obiecująca kariera, własna firma, niezłe znajomości, cudowny mąż. Dziecko? Na dziecko niebawem będzie czas, bo gniazdko w Warszawie już uwite.
Idą święta, więc standardowo: zakupy, choinka, prezenty. W rodzinnym mieście Idy, Gdańsku, gdzieś pomiędzy szukaniem karpia i pakowaniem prezentów, jej mamie brzęczy telefon.
- Mama jest bardzo poukładaną osobą. W telefonie ma przypominajki dla całej rodziny: dentysta, ginekolog, USG i tak dalej. Wtedy zabrzęczało jej: Ida - cytologia. „Okej, zrobię po świętach", machnęłam ręką - mówi Ida.
Ale mama jak to mama. „Zrób teraz", upiera się. Bo brzęczy. Brzęczy teraz, po świętach będzie brzęczało na coś innego. Dla świętego spokoju Ida robi badanie. Gdy zamykają się drzwi gabinetu lekarki, która opiekuje się nią od lat, głowę zaprząta jej już coś innego. Ma być jak zwykle: wizyta, badanie, wyniki, dziękuję. Odfajkowane, do zobaczenia za rok.
Ale nie jest jak zwykle. Dzwoni recepcjonistka, każe stawić się jak najszybciej.
- Myślałam, że chcą wyniki badań wypchnąć przed świętami, wyczyścić sobie biureczka i tyle - wspomina Ida.
„Pani Ido, mamy problem", te słowa lekarki Ida zapamięta pewnie na zawsze. „Podejrzewam u pani raka szyjki macicy", mówi ginekolog, gdy Ida stoi jeszcze w progu jej gabinetu.
Najpierw Ida siada. Potem wybucha histerycznym śmiechem. "Pani doktor, mnie to nie dotyczy. Przychodzę do pani regularnie, badam się systematycznie, nic mnie nie boli", odpowiada. I jeszcze: "to niemożliwe". To ostatnie powtarza jak mantrę.
Skoro Ida nie wierzy, trzeba sprawdzić jeszcze raz. Wycinek. Biopsja. Wynik. Rak szyjki macicy. Znów pomyłka! Co teraz?
Czas zmienić lekarza. Ida się nie boi. Przecież to nieporozumienie. Ach, ta służba zdrowia! Mówi mężowi: „Ho ho, co oni nawymyślali, znajdziemy ginekologa onkologa, zrobimy biopsję i wtedy się okaże."
Jak planuje, tak robi. Wybiera lekarza, prosi o pobranie dwóch kolejnych wycinków. Jeden jedzie do szpitala onkologicznego na warszawskim Ursynowie, drugi do Szwecji. Szwagierka Idy jest tam ordynatorem w szpitalu. Co prawda na kardiologii, ale będzie wiedziała, komu podsunąć kawałeczek Idy, który ma udowodnić całemu światu, że to nie Ida jest chora, a polska służba zdrowia.
- Nie wierzyłam, że to może przydarzyć się mnie. Cały czas szukałam informacji, że mnie to jednak nie dotyczy, że wycinki zostały źle przebadane, że zostały podmienione. Robiłam, co mogłam, żeby wszystkim udowodnić, że ja nie mam żadnego raka i oni wszyscy to sobie wymyślili - wspomina Ida.
Dwa tygodnie później niemal jednocześnie przychodzą odpowiedzi z Ursynowa i ze Szwecji.
Bo bez ciebie nie umiem oddychać
Jest styczeń 2004 roku. Ida siedzi w rogu łóżka i wyje.
- Już nie mogłam się bronić, nie mogłam myśleć, że to mnie nie dotyczy. Cały świat mi się zawalił, bo to jednak była prawda. Miałam raka - wyznaje Ida.
Mieć nowotwór to dziwne uczucie.
- Jakby człowiek był w szklanej kuli, a to wszystko, co się dzieje na zewnątrz, toczyło się w zwolnionym tempie, jak film - mówi.
Przez kolejny tydzień Ida siedzi w tej szklanej kuli, skulona, bez ruchu. Jeść nie chce, spać nie może. Jest skazana, usłyszała już wyrok. A jak jest wyrok, to co można zrobić?
Odwoływać się? Do kogo? Do Boga słać apelację? Na lekarzy pisać zażalenia? W kosmos wysyłać wnioski?
Nie. Rak to kara śmierci, bez odwołania. Ida o tym wiedziała. Najpierw był szok. Później depresja. Dalej złość, na wszystkich, na Boga, na cały świat. Ale nagle coś pęka.
- Nie wiem dlaczego, ale któregoś dnia po prostu wstałam. Nie było to żadne objawienie. Nagle poczułam złość na moją bezradność. Zła byłam sama na siebie, że nie potrafię się z tego otrząsnąć. To zmobilizowało mnie do działania. Powiedziałam, że to nie choroba będzie dyktowała mi warunki, nie choroba będzie mówiła mi, jak mam żyć. I czy w ogóle mam żyć - wspomina.
Ida już wie, że czeka ją operacja. Wytną jej szyjkę macicy, potem już nie będzie mogła być mamą. Ale póki jej nie pokroili, przecież może nią być.
- Powiedziałam, że absolutnie nie zgadzam się na operację, tylko najpierw zachodzę w ciążę i jest mi obojętne czy to będzie z mężem, czy przez in vitro. Chciałam jak najszybciej urodzić dziecko. A później niech robią, co chcą - mówi.
Lekarz na to: „Podczas ciąży hormony kobiece tak wariują, że może pani nie wyjść z tego cało.”
Mąż na to: „Kochanie, to wszystko jest nieważne. Najważniejsze jest, żebyś ty żyła, bo ja nie potrafię bez ciebie oddychać.”
Zatem nie będzie dziecka, będzie operacja. Długa, ciężka, skomplikowana. Nowotwór dał przerzuty. Do wycięcia są też jajniki.
Sto procent
Jest marzec 2004 roku. Ida budzi się rano, czeka na męża, Wojtka. Pojechał do pracy coś załatwić, ale już pędzi do domu, bo zbliża się dziesiąta i musi zawieźć ją do szpitala na trzy-cztery godziny. Jeśli dziś jest poniedziałek, to Ida ma chemię. Jeśli wtorek - naświetlania. Przez prawie dwa miesiące rytm jej tygodnia dyktuje leczenie: chemia, naświetlania, chemia, naświetlania, chemia. Sobota i niedziela wolne.
„Pani Ido, z rakiem to jest tak fifty-fifty. Połowę stanowi to, co robią lekarze, to długi i bardzo ciężki etap leczenia. Druga połowa jest w głowie pacjenta. Jeśli on sobie to dobrze poukłada, to mamy 100% wyjścia z tej choroby", mówi jej któregoś dnia lekarz.
Naświetlania i chemioterapia zbliżają się do końca. W ostatnim tygodniu jak zwykle mąż przywozi Idę do szpitala. A chemii nie ma. Pielęgniarki nie mogą wydać skierowania, bo go nie dostały. Idzie się w głowie kręci, jest zmęczona chorobą, leczeniem, wymiotowaniem. Jest zmęczona własnym zmęczeniem. Jeszcze tydzień i wróci do normalności. A tu mówią jej: nie ma chemii. Postawili na niej krzyżyk?
Ida nie chce uwierzyć w ten krzyżyk, więc biega po szpitalu, a w głowie dudni: „jak to nie ma chemii?!" Dudni tak, że mózg jej niemal wyskakuje, jak opisze to dużo później. Jednak w tej chwili jest na korytarzu i rozpaczliwie szuka swojej lekarki prowadzącej.
„Pani doktor, ile ja mam szans?", w końcu ją dopada. „Pani Ido, sto procent". I już Ida pędzi korytarzem. „Sto procent, sto procent!", pulsuje jej w głowie.
„Jezus Maria, jakie ty miałaś wtedy rumieńce!", powie jej mama.
I jeszcze: „Unosiłaś się nad ziemią".
- Powiedziałam sobie: musisz zebrać ostatnie siły, żeby immunologia podskoczyła, żebyś mogła dostać chemię. Bo nie dostałam skierowania właśnie przez słabe wyniki. Następnego dnia przyjechałam i już miałam chemię, bo wyniki były lepsze - wspomina.
Ida została ponad ziemią, bo miała robotę do wykonania. A robota polegała na tym, że musiała się wspinać.
- Wizualizowałam to sobie tak: to są wielkie stopnie, które muszę przejść. Na samej górze jest moje życie i normalne funkcjonowanie. Im szybciej będę przeskakiwać te stopnie, tym lepiej. Nie zastanawiałam się, czy dam radę, czy nie. To była moja robota do wykonania. Musiałam to zrobić. Nie było innego wyjścia - wspomina.
Ida trzyma się, bo są przy niej mąż, mama i siostra.
Mama Idy jest aniołem
Takim, co bierze do ginekologa 14-letnią Idę, gdy dostaje pierwszą miesiączkę, bo to najwyższy czas, by porozmawiać o krwawieniach, seksie, antykoncepcji, badaniach, piersiach i macicy.
Takim, co zwalnia się z pracy i przeprowadza ponad 300 kilometrów dalej, bo trzeba Idę potrzymać za rękę, przytulić, pogłaskać.
Takim, co siada naprzeciw Idy, która już ma dość chemioterapii, chwyta za rękę i mówi: „Córeczko, być może to wszystko, co się dzieje wokół ciebie, dzieje się PO COŚ".
Takim, co wstaje o trzeciej nad ranem, zakrada się do kuchni, wtyka mokre ścierki pod drzwi, gotuje siemię lniane i po kryjomu miesza je z kisielami i budyniami, bo to ratuje jelita przy naświetlaniach.
Właśnie na korytarzu, gdy Ida jest na zabiegu, jakaś pacjentka mówi jej mamie, że lekarz jej powiedział, iż trzeba pić dużo siemienia lnianego podczas brachyterapii, żeby później nie mieć dziur w jelitach. Bo naświetlania przepalają wszystko, na wylot. Wiele kobiet ma później stomię. Ale Ida nie chce pić, bo siemię jest obrzydliwe, a ona już obrzydliwości w tej chorobie ma powyżej uszu. Więc jej mama wymyśla fortel z kisielami gotowanymi ciemną nocą.
- Mama uratowała mi jelita - powie później Ida.
Z tego samego korytarza Ida dowiaduje się, że maść z cebuli jest na blizny najlepsza, bo miękną, a nie twardnieją jak kamień; że trzeba robić takie a takie ćwiczenia, żeby zrostów nie było; i właśnie że kisiele i budynie są obowiązkowe. O tym sobie kobiety na korytarzach centrum onkologii plotkują.
Śmierć całkiem bez sensu
Jest któryś z kolei dzień, gdy Ida leży po kroplówką, trucizna sączy się do jej wyniszczonego ciała. Na uszach - słuchawki. W ręku - gazeta czy książka, Ida nie pamięta. W głowie - natłok myśli.
- Udawałam, że czytam, że słucham muzyki. Wcale nie było mi z tym dobrze. Nagle odłożyłam wszystko na bok i zaczęłam rozmawiać z pacjentkami. Uzmysłowiłam sobie, jak wiele kobiet choruje na raka szyjki macicy. To były młode, aktywne kobiety. Pomyślałam, że fajnie byłoby, gdyby istniała specjalna grupa czy organizacja, coś jak Amazonki, ale dla nas, kobiet z rakiem szyjki macicy. Myślałam, że są przynajmniej grupy, gdzie można zadzwonić, pogadać. Usłyszeć z drugiej strony głos kobiety, która wygrała z tą chorobą. Jak mówi: słuchaj, walcz, wszystko będzie dobrze, z tego można wyjść - wspomina Ida.
Gdy wróci kilka godzin później do domu, wpisze w Google "rak szyjki macicy". Wtedy, siedem lat temu, z kilkudziesięciu znalezionych stron Ida dowie się niewiele, bo to stricte medyczna paplanina.
Rak szyjki macicy (RSM) rozwija się z ludzkiego wirusa brodawczaka (HPV), którego nosicielami są mężczyźni, ale ofiarami kobiety. Nie trzeba prowadzić rozwiązłego trybu życia, by zarazić się wirusem. Wystarczy, że kobieta ma jednego mężczyznę w życiu, a on wcześniej uprawiał seks z inną kobietą - tylko z jedną, tylko jeden raz. I tak bez końca.
Cztery na pięć współżyjących kobiet ma w sobie wirusa HPV. Na co dzień organizm sobie z nim radzi. Ale może przyjść taki dzień, że będzie słabszy, z powodu grypy czy palenia papierosów. Odporność spada, dochodzi do kolejnego stosunku i wirus atakuje. Wtedy może zacząć rozwijać się jeden z dwóch typów raka.
Pierwszy to płaskonabłonkowy, który rozwija się na tarczy szyjki i jest łatwy do wykrycia w badaniu cytologicznym. Drugi to rak gruczołowy, którego miała Ida. Rozwija się w kanale szyjki i jest dużo trudniejszy do wykrycia. Warunek: specjalna szczoteczka, nie patyk z wacikiem.
- Między patykiem a specjalną szczoteczką różnica cenowa wynosi 30 groszy. Z takiego gabinetu, gdzie lekarz chce nas badać patykiem, po prostu uciekajmy - apeluje Ida.
Zbyt dobrze zna przerażające statystyki: każdego dnia dziesięć Polek dowiaduje się, że ma RSM. Codziennie pięć umiera. Zachorowalność jest u nas podobna jak w całej Europie, śmiertelność - znacznie wyższa. I to tylko dlatego, że tak mało kobiet pamięta o corocznej cytologii.
Dziś wszystkie te informacje Ida zna na pamięć. Prosi: nie wyrzucajcie kuponów na bezpłatną cytologię, bo może okazać się, że wywalacie do kosza wasze życie!
Wtedy jednak, gdy razem z Wojtkiem buszują po internecie w poszukiwaniu informacji i pomocy, okazuje się, że nie ma w Polsce żadnej organizacji, takiej zwykłej, ludzkiej, która pomagałaby kobietom z wyrokiem.
Więc Ida ją założy. Żeby kobiety nie umierały tak bezsensownie.
Kwiat Kobiecości
Jest 2005 rok. Ida wygrała swoją walkę z rakiem, wróciła do pracy zawodowej. Skończyły się właśnie zdjęcia do "Lekarza Drzew". Ida jest wizażystką i stylistką, pracowała już z telewizją i prasą. Ma znajomości i chce je wykorzystać, by pomagać kobietom z RSM. Organizuje spotkanie dla dziennikarek z czasopism kobiecych.
- Siedziałyśmy przy kawie i zapytałam je, dlaczego tak mało pisze się na temat raka szyjki macicy. W odpowiedzi usłyszałam, że to jest "niemedialne". To mnie trochę zszokowało, a trochę nie tyle zdenerwowało, co wywołało niesmak. Sprawiło, iż pomyślałam, że to nie jest fajne i trzeba to zmienić - mówi Ida.
Media zna od kuchni, więc wie, że bez "mięsa" artykuł będzie niestrawny. Trzeba bólu, krwi, potu, łez. Emocji. Ida to rozumie i proponuje: film o trzech kobietach, które pokonały raka, które opowiadają swoje historie, które używają słów tabu: rak, macica, szyjka.
- Zapytałam, czy wtedy łatwiej byłoby im pisać na ten temat. Pokiwały głowami - wspomina.
Co robić? Ida zakasuje rękawy. Reżyser, pieniądze, ekipa filmowa, bohaterki - wszystko organizuje sama.
Gotowy film pokazuje telewizja. I nagle dziennikarki zaczynają dzwonić, chcą robić wywiady, pisać reportaże.
- Powiedziałam: tak, proszę bardzo. Dam wam moje najgorsze chwile w życiu, ale pod jednym warunkiem - na końcu tej historii zostawicie mój numer telefonu komórkowego - mówi Ida.
"Telefon nie zadzwoni", myśli tuż po publikacji. A jednak dzwoni. Pierwszy, drugi, piąty, dziesiąty, pięćdziesiąty raz.
- To nie były króciutkie rozmowy po pięć, dziesięć minut. To były rozmowy godzinne, półtoragodzinne, gdzie z drugiej strony słuchawki miałam kobietę, która płakała, rozpaczała, była zagubiona, nie wiedziała, co robić - mówi.
Ida opowiada swoją historię kilka razy dziennie od początku do końca: badanie, wynik, niedowierzanie, szok, rozpacz, depresja, operacja, chemia, naświetlania, siemię lniane, 13 kilogramów w dół, wypadanie włosów, wymioty, „sto procent, sto procent!".
Czy nie ma dość tych telefonów? Nie marzy o tym, żeby wyłączyć komórkę, wziąć długą kąpiel i choć przez jeden dzień nie wysłuchiwać kobiecych tragedii?
- To było męczące i wyczerpujące psychicznie, ale ja byłam nakręcona pozytywną adrenaliną. Odkładałam słuchawkę, piłam kawę czy herbatę, zjadałam coś słodkiego i gdy znów dzwonił telefon, brałam oddech i mówiłam: okej, trzeba dać tej kobiecie szansę i nadzieję, bo ona tego potrzebuje - wyjaśnia Ida.
I właśnie wtedy, pośród tych rozmów i wspomnień, zakwita Kwiat Kobiecości - jedyna ogólnopolska organizacja na rzecz walki z rakiem szyjki macicy.
Modlitwa pasażera
Kwiat Kobiecości ma wiele płatków, a na każdym z nich siedzi inny specjalista. Dwóch ginekologów, dwie psycholożki, doradca żywieniowy, radca prawny, ksiądz, nawet doradca w sprawach doboru peruk - ich wszystkich Ida zgromadziła po to, żeby żadna chora na RSM kobieta nie mogła powiedzieć: mi jednej nie możecie pomóc.
Z tą chorobą kobieta może sobie poradzić sama, jeśli ma ją kto potrzymać za rękę. Ale zdarza się i tak, że ta ręka, która miała pogłaskać i przytulić, wbija nóż w plecy.
- Są dwa ciosy dla kobiety. Pierwszy, gdy okazuje się, że jest chora. Drugi, kiedy jej facet pakuje walizkę i odchodzi, a ona zostaje bez środków do życia, bez mężczyzny, bez opieki. To powali nawet najsilniejszego psychicznie człowieka - mówi Ida. - Nie wiem, co się dzieje z tymi facetami - dodaje.
Każdej kobiecie życzy, by miała u boku takiego mężczyznę, jakim jest jej mąż. W jednym z wywiadów Wojtek powiedział, że zmagania z rakiem przypominają jazdę samochodem, który wpada w poślizg.
„Jesteś tylko pasażerem i nie możesz nic zrobić. Modlisz się o to, żeby kierowca sobie z tym poradził", cytuje Ida. Pierwszy i ostatni raz w ciągu dwugodzinnej rozmowy rozkleja się.
Wojtek patrzył więc, jak Idzie włosy wychodzą garściami, wypadają rzęsy i brwi. Słyszał, jak ryczy przed lustrem: "dlaczego ja!?". Szedł do łazienki, gdy Ida spała i cicho płakał.
A jednak Ida rozumie tych facetów, którzy wysiadają z auta marki RSM, nim się na dobre rozpędzi. Zwiewają z niewiedzy. Oni nie zadają pytań lekarzowi. Lekarz nic im nie mówi. Koło się zamyka.
- Kiedy kobieta choruje na raka i wie, że usuną jej wszystkie narządy rodne, lekarze nie rozmawiają z jej mężczyzną. Nie mówią mu, że będzie mogła normalnie funkcjonować seksualnie. To, że zostanie usunięta macica, nie znaczy, że ona przestanie być kobietą - wyjaśnia Ida.
Ona sama nie doświadczyła nigdy tzw. syndromu pustej lalki. Niektóre kobiety uważają, że jak nie ma macicy, to nie ma już niczego.
- Przez sekundę mi to nie przeszło przez głowę - zapewnia. I prosi mężczyzn, by też tak o swoich kobietach nie myśleli.
- Facetom zdaje się, że to ich nie dotyczy. Błąd. Po pierwsze, ich żony, matki, córki mogą chorować na raka szyjki macicy. Po drugie, to oni przenoszą wirusa HPV - mówi Ida.
Ale absolutnie nie obwinia ich o zakażanie kobiet. Wyjaśnia tylko, że muszą być świadomi, czym są wirus HPV i rak szyki macicy.
- Nie, nigdy w ten sposób o tym nie myślałam, nie podchodziliśmy tak z mężem do tego. Myślę, że kobiety często próbują to rozdrabniać, szukają winnych - stwierdza Ida.
A to nieważne. Ważne są badania. Ida podkreśla to tak mocno, jak jej mama osiem lat wcześniej naciskała na przedświąteczną cytologię.
- Nieraz dziennikarki mówią: „badała się pani systematycznie, ale i tak miała pani raka". Zgadza się. Jednak gdybym zrobiła to badanie później, nowotwór byłby już tak zaawansowany, że nie byłoby szans na ratunek - mówi.
W jej głowie ciągle brzęczy: rak zabiera pięć kobiet dziennie. Jeśli chociaż jedną z nich uda się uratować, Ida będzie szczęśliwa.
Blondynka w czerwonej sukience
Żeby zrealizować swój cel, Ida i jej Kwiat Kobiecości dwoją się i troją. Polska Koalicja na rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy. Akcja Święty Mikołaj. Programy: dla gimnazjalistów i licealistów "Młoda i Zdrowa", dla studentów "Rozumni i Uważni", dla kobiet pracujących w urzędach powiatowych i gminnych "Kobiety dla Kobiet". Kampania "Piękna, bo zdrowa" we współpracy z "Glamour". Petycja do Ministerstwa Zdrowia. Sprzedaż Pereł Mądrości.
Idzie brakuje tchu, gdy wymienia wszystkie projekty i działania Kwiatu Kobiecości. Czy warto? Historie opisywane na stronie organizacji przez kobiety, które stawiły już czoła - albo właśnie stawiają - rakowi szyjki macicy każą wierzyć, że owszem.
Katarzyna: „Kochana Pani Ido! Jak ja się cieszę, że przyjechała Pani do Szczecinka. Byłam na spotkaniu, gdzie zachęcała Pani do badań cytologicznych. Mam 25 lat i 2-letniego synka . Po spotkaniu coś mnie tknęło i po powrocie do domu zapytałam moją 35-letnią siostrę, kiedy była na cytologii. Wyobrazi Pani sobie, że odpowiedziała mi, że była 12 lat temu i że ostatnio krwawi przy stosunku płciowym. Strasznie się wystraszyłam i w czwartek zabieram ją do ginekologa.”
Agnieszka: „Miałam dopiero 35 lat, jak dowiedziałam się, że choruję na raka szyjki macicy. Byłam w totalnym szoku. Po wyjściu z gabinetu błądziłam po ulicach. Nie wierzyłam, że właśnie ja zachorowałam, przecież mnie nic nie bolało. Ot tak, po prostu poszłam na kontrolę po 12 latach od urodzenia córki. Pamiętam, leciała reklama w TV, aby sie badać, bo od jednego badania zależy nasze życie. (…) Drogie panie, kontrolujcie się, bo to nie boli.”
Monika: „Mam 22 lata, jestem już po konizacji chirurgicznej szyjki macicy. Gdybym nie chodziła do ginekologa się badać, to teraz bym się tutaj nie wpisała.”
Maryla: „Rak to nie wyrok! Mam 53 lata. Pewnego dnia dowiedziałam się, że mam raka szyjki macicy i to nieoperacyjnego! Potem leczenie, chemia, radioterapia, brachyterapia! Myślicie, że się załamałam? Nie! Czułam, że będzie dobrze! I żadnej innej opcji. Nie bójcie się i myślcie pozytywnie.”
Teraz przed Idą kolejne wyzwania. Przede wszystkim Europejski Tydzień Profilaktyki Raka Szyjki Macicy pod koniec stycznia, którego ambasadorem w Polsce jest właśnie jej organizacja.
Poza tym słanie kolejnych próśb do urzędu miasta o przyznanie trochę większego lokalu, żeby pomieścił pracownice, wolontariuszki i tysiące paczek z kosmetykami i upominkami dla chorych kobiet. I w trochę lepszej lokalizacji, żeby nie śmierdziało moczem przy schodach i nie trzeba było dźwigać paczek z piętra na parter. I książka, prawdziwe vademecum raka szyjki macicy, którą Kwiat Kobiecości chce wydać w 2012 roku. I szczepionki.
- Policzyłam sobie, ile musiałabym zapłacić prywatnie za leczenie. Wyszło mi 200 tysięcy złotych, nie licząc pieniędzy, które podczas leczenia wypłacał mi ZUS, i leków. Wszystkie trzy dawki szczepionki przeciw wirusowi HPV można w tej chwili dostać za tysiąc złotych. Ale w Polsce nie są refundowane. Większość krajów w Europie szczepi dziewczynki, a my jesteśmy czarną dziurą. Ile kobiet można by zaszczepić za tę samą cenę, za którą leczy się jedną? Rachunek jest prosty - podsumowuje Ida.
Przed nią i Kwiatem Kobiecości jeszcze długa droga. Na razie NFZ oferuje kobietom bezpłatną cytologię co trzy lata. To dużo, ale trzeba więcej. Dlatego organizacja zbiera podpisy pod petycją do Ministerstwa Zdrowia. Chce, by szczepionka przeciwko HPV została wciągnięta na listę leków refundowanych.
Ida marzy też, że będzie w końcu mogła wrócić do malowania. Przed chorobą tworzyła kolorowe, bardzo kobiece obrazy. Gdy dopadł ją rak, między jedną a drugą chemioterapią znów siadła do sztalugi. Zaczęła malować. Pierwszy obraz. Drugi obraz. Trzeci obraz. Na każdym blondynka w czerwonej sukni na czarnym tle. Wcześniej nie lubiła czerwonego. Polubiła bezwiednie, gdy zorientowała się, że cały ekwipunek do szpitala kupiła w tym kolorze: szlafrok, piżamę, kapcie, szczoteczkę do zębów, kubek, kosmetyczkę. Wszystko.
Teraz białe płótno czeka, aż znów chwyci za pędzel. Tym razem znów użyje mnóstwo czerwonej farby. - To moja podświadomość wybrała czerwony kolor. Ogień, który miał strawić tę chorobę - mówi Ida.
Udało się. Każdej z nas może się to udać. Wystarczy tylko raz w roku powiedzieć swojemu ginekologowi: zróbmy dziś cytologię.
Jeśli chorujesz na raka szyjki macicy lub raka jajnika, pokonałaś już chorobę albo straciłaś przez nią kogoś bliskiego, możesz zgłosić się do Kwiatu Kobiecości.
biuro@kwiatkobiecosci.pl
gg: 13142258
tel.: 022 832 24 06
Możesz również pomóc przekazując darowiznę na konto organizacji lub 1% podatku:
ul. Kasprowicza 16, 01-871 Warszawa
PKO SA 07 1240 6218 1111 0010 3861 3840
KRS: 0000315362