Aguilera jak Barbie
Annie Lennox jest legendą. Oczywiście legendą za życia. Nikt się z nią jeszcze nie żegna. Wręcz przeciwnie. Piosenkarka jest uwielbiana nie tylko przez swoich fanów. Nawet, jeśli ktoś nie do końca przepada za jej muzyką, bo przecież i taki fakt może mieć miejsce, nikt chyba nie odważy się odebrać jej klasy.
Annie Lennox jest legendą. Oczywiście legendą za życia. Nikt się z nią jeszcze nie żegna. Wręcz przeciwnie. Piosenkarka jest uwielbiana nie tylko przez swoich fanów. Nawet jeśli ktoś nie do końca przepada za jej muzyką, bo przecież i taki fakt może mieć miejsce, nikt chyba nie odważy się odebrać jej klasy.
Mimo pięćdziesięciu czterech lat wygląda świetnie. Nie jest ani za chuda, ani za gruba. Nie odmładza się, ulegając kultowi młodości tak powszechnemu wśród wielu gwiazd. Można powiedzieć, że naprawdę starzeje się z klasą. W przypadku Annie nie ma miejsca na prowokację czy szaleństwo strojem. Ale właśnie to jest fantastyczne. Piosenkarka doskonale wie, na co może sobie pozwolić, jaki strój wybrać, żeby nie wyglądać groteskowo, czy wręcz śmiesznie.
Jak dla mnie mistrzostwem świata okazuje się czarny, stylizowany na męski, garnitur założony na biały podkoszulek z nadrukiem. Prosta marynarka i spodnie idealnie pasują do gwiazdy. Taka stylizacja może się sprawdzić bardzo dobrze zarówno w wersji dziennej, jak i wieczorowej. Męski charakter podkreślony jest przez kapelusz, również w kolorze czarnym. No i zero biżuterii, z wyjątkiem złotego łańcuszka pod szyją. Co taki strój może powiedzieć o Annie? To proste. Cokolwiek nie założyłaby na siebie, jej gwiazda będzie świecić swoim blaskiem. Bez wspomagaczy w postaci długich sukien z piersiami na wierzchu czy toną połyskującej biżuterii. Prawdziwa gwiazda w prawdziwie mistrzowskim stroju. Jak się okazuje, Annie Lennox nie stroni też od sukienek. W końcu jest kobietą. Czarna sukienka na ramiączkach jest dowodem na to, że gwiazda nie zawęża się tylko do prostych minimalistycznych rozwiązań. Oczywiście czerń jest też minimalistyczna i świetnie się sprawdza na każde wyjście. Ta sukienka jest prosta, ale błyszczy się
i mieni aplikacjami.
Może i jest odrobinę banalna. Nie ma w niej falban, asymetrii, dziwactw, które miałyby z niej uczynić bardziej atrakcyjną. Nie. To prosta sukienka z odcinaną talią, tam gdzie jest jej miejsce. Rozkloszowana na dole. Może właśnie w tej banalności jest metoda. Może właśnie dzięki takiej prostocie łatwiej jest dostrzec piękno wśród tych wszystkich mega przekombinowanych kreacji.
Moim zdaniem pięknym akcentem, który w łatwy sposób pokazuje dystans Annie do siebie i do tego, co nosi, jest czerwony kwiatek wpięty w ramiączko. To bez znaczenia, czy ma on jakiś wyraz symboliczny. Ja oceniam efekt wizualny. A ten jest wyjątkowy. Najlepszy. I właśnie dlatego, że oceniam tylko efekt wizualny, a nie osobę i to, kim ona jest, co mówi i myśli, pozwala mi to na obiektywizm. Tak, tak, wiem że posypią się gromy od fanów, ale... nie ma zmiłuj. Porównując Annie Lennox z Christiną Aquilera, ta druga wypada znacznie słabiej. Jak już wcześniej napisałem nie oceniam jej dokonań artystycznych. Owszem, również uważam, że ma przepiękny głos i fenomenalnie śpiewa. Ale skala jej wizerunku jest znacznie mniejsza od skali jej głosu.
Wygląda za każdym razem tak samo. Nie ma w tym ani mody, ani zabawy, ani też dobrego stylu. Owszem może metaliczna sukienka jest ładna, ale nadaje piosenkarce dość tani, lekko wulgarny charakter. W tej stylizacji zbyt mocno wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Czerwone usta, czarne paznokcie i opięta połyskująca suknia, uwypuklająca nadmiar ciała przywołują na myśli gorące panienki, ozdoby filmów dla panów w średnim wieku. Wszystko jest zbyt oczywiste i bardzo jednoznaczne. Przynajmniej jak dla mnie, bo nie lubię aż takiego ostentacyjnego seksapilu. Z tą kocicą chyba wcale nie przesadziłem. Kiedy tak patrzę na Christinę, przychodzi mi na myśl inna gwiazda - Dita von Teese. Odnoszę wrażenie, jakby piosenkarka została blond kopią tancerki i aktorki, a w dużym uproszczeniu striptizerki. Obie są zafascynowane modą lat czterdziestych i całą otoczką stylizacyjną z tamtych lat. Tyle, że Dita wydaje się autentyczna w tym, co i jak nosi. Christina już niekoniecznie.
Jej lalkowata, porcelanowa buzia nie ma wyrazu, jest po prostu ładna. Jeżeli do tego dołożymy szarą, długą sukienkę, wyszywaną paciorkami i platynowe, poskręcane loki na głowie, otrzymamy typową Barbie. A jak wiadomo Barbie zachwyca małe dziewczynki tylko na chwilę. Potem szybko się nudzi. Ja też jestem znudzony plastikowym wygładzonym wizerunkiem Christiny. Brakuje mi luzu, nonszalancji, dreszczy na plecach, jakie pojawiają się, kiedy słucham jej śpiewu. Zamiast tego jest banał i ciągła przewidywalność tego, w czym się pokaże.
Mariusz Brzozowski - współtwórca duetu Paprocki&Brzozowski. Ma na koncie m.in. tytuł "Projektanta Roku 2004" miesięcznika 'ELLE' oraz nagrodę dla "Osobowości w Modzie i w Sztuce". Moda to jego pasja i sposób na życie...