Amerykańskie gejsze. Życie matek z Manhattanu
Są wykształcone, świetnie ubrane, perfekcyjnie zorganizowane. Wspierają karierę męża, wzorowo zajmują się domem i dziećmi. Zamężne kobiety z nowojorskiego Manhattanu tworzą zamknięte środowisko, a za wykonywanie obowiązków otrzymują od swoich majętnych małżonków premię. Antropolożka Wednesday Martin napisała o tym książkę.
17.09.2015 | aktual.: 17.09.2015 15:39
Są wykształcone, świetnie ubrane, perfekcyjnie zorganizowane. Wspierają karierę męża, wzorowo zajmują się domem i dziećmi. Zamężne kobiety z nowojorskiego Manhattanu tworzą zamknięte środowisko, a za wykonywanie obowiązków otrzymują od swoich majętnych małżonków premię. Antropolożka Wednesday Martin napisała o tym książkę.
Dla ludzi z całego świata Manhattan to miejsce magiczne, przyciągające miliony turystów, kojarzące się z luksusowymi mieszkaniami, obecnością celebrytów i licznymi rozrywkami. W tym środowisku od lat żyje dr Wednesday Martin, amerykańska pisarka, socjolożka i antropolożka z Uniwersytetu w Michigan. W czerwcu ukazała się jej książka – „Primates of Park Avenue”, która szybko stała się bestsellerem.
Martin codzienność otaczających ją kobiet zna od podszewki. „Kiedy wylądowałam w Upper East Side (jedna z dzielnic Manhattanu – przyp. red.), od razu dostrzegłam obecne tutaj dążenie do perfekcjonizmu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam” – zdradza w rozmowie z dziennikiem „Washington Post”. W 2004 roku pisarka zamieszkała z rodziną w sąsiedztwie Central Parku – zadowolona, że jej dzieciom niczego nie będzie tutaj brakować.
Szykowne kury domowe
Manhattan to najmniejsza, najgęściej zaludniona i najdroższa dzielnica Nowego Jorku. Pomiędzy Central Parkiem a East River rozciąga się Upper East Side, jedna z najbardziej zamożnych i wpływowych sekcji Nowego Jorku. W przeszłości nazywano ją „dzielnicą jedwabnych pończoch”. Mieszkali tutaj Rockefellerowie, rody polityczne Rooseveltów i Kennedych. Do znanych mieszkańców Upper East Side należą takie sławy jak choćby Madonna, Woody Allen, Lady Gaga, Martin Scorsese czy Michael Bloomberg.
Wednesday Martin, matka trójki dzieci, weszła w środowisko matek z Manhattanu, bo, jak tłumaczy, „chciała, żeby jej pociechy miały towarzystwo”. Nazywa je „Glam SAHMs” od angielskich słów: „glamorous stay-at-home-moms” („szykowne kury domowe”), a także „Gejszami z Manhattanu”. Dr Martin nie kryje, że przeżyła szok kulturowy, kiedy odkryła, że w kraju, gdzie kobiety zdobywają wszechstronne wykształcenie i pną się po szczeblach kariery, dotrzymując kroku mężczyznom, matki z Manhattanu wolą stać w cieniu męża, a za wzorowe wykonywanie obowiązków pani domu otrzymują od małżonków…wynagrodzenie.
Matki z Manhattanu to zwykle kobiety po trzydziestce, świetnie wykształcone, posiadające dyplomy ukończenia prestiżowych uczelni. Wyszły za mąż za bogatych, wpływowych mężczyzn, z którymi najczęściej mają trójkę albo czwórkę dzieci. To kobiety pod każdym względem perfekcyjne i zdyscyplinowane. Tutaj nie ma mowy o wiązaniu włosów w kitkę czy noszeniu jeansów. „Amerykańskie gejsze” każdego dnia mają na sobie drogie, markowe ubrania, robią staranny makijaż, dbają o każdy detal w swoim wyglądzie. Nieważne, czy wybierają się na bankiet, czy odbierają dzieci ze szkoły.
Intensywne macierzyństwo
Szczególny nacisk w dzielnicy Upper East Side kładzie się na wychowanie dzieci, którym zapewnia się wsparcie emocjonalne, socjalne, artystyczne, naukowe. Posyłane są one do najlepszych szkół, uczestniczą w zajęciach dodatkowych, przebywają wyłącznie wśród dzieci ze swojego środowiska. To tzw. intensywne macierzyństwo. Dr Wednesday Martin zauważa, że na Manhattanie kobiety nawet w ciążę zachodzą w tym samym czasie.
Lecz to „intensywne macierzyństwo” nie sprowadza się jedynie do odrobienia z pociechą pracy domowej czy zaprowadzenia jej do szkoły. Również w tym aspekcie wszystko musi być perfekcyjne – i na wysokim poziomie. Gdy więc trzeba nauczyć dziecko jeździć na rowerze, zatrudnia się specjalistę. Dla matek organizowane są nawet specjalne kursy dotyczące wychowania.
Rolą „Gejsz z Manhattanu” jest dbanie o wizerunek rodziny, bycie wzorową żoną i matką, prowadzenie domu oraz wspieranie kariery męża. Za sumiennie wypełnianie obowiązków kobiety z tego środowiska otrzymują coś, co autorka książki „Primates of Park Avenue” nazywa „wife bonus” (premia dla żon). Innymi słowy – matki z Manhattanu dostają wynagrodzenie za trud włożony w prowadzenie domu i wychowanie dzieci. To może być 10 tys. dolarów, za który kobieta kupuje nowy stolik do salonu. Albo coś dla siebie – np. torebkę Hermès Birkin. Zakupy robi się najczęściej na Park Avenue.
„New York Post” opisał przypadek 32-letniej Polly Phillips, która za bycie „Glam SAHM” otrzymuje rocznie nawet sześciocyfrowe wynagrodzenie. To zapłata za to, że zrezygnowała z marzeń o karierze i całkowicie poświęciła się życiu rodzinnemu, stawiając karierę męża na pierwszym miejscu.
Obraza feminizmu?
Książka dr Wednesday Martin wzbudziła duże zainteresowanie amerykańskich mediów. Reakcja na styl życia, jaki wybrały „Gejsze z Manhattanu”, była różna – Polly Phillips przyznaje, że szczególnie rozczarowała ją postawa niektórych kobiet, które śmieją się z matek takich jak ona. „Niektóre z nich wyśmiały mnie, twierdząc, że to, co robię, to obraza feminizmu. Ich zdaniem żyję jak kobieta w latach 50. Uważają mnie za kurę domową. Tymczasem dla mnie nie ma lepszego świadectwa feminizmu niż opieka nad dziećmi czy wykonywanie codziennych domowych czynności”.
Niektóre amerykańskie dziennikarki wspomniany „wife bonus” pogardliwie nazywają zasiłkiem albo kieszonkowym. Kpią, że wynagrodzenie matek z Manhattanu uzależnione jest od tego, jak zajmowały się dziećmi i czy były wystarczająco dobre w wspieraniu kariery męża. Uważają, że wysokość „wife bonus” zależy również od tego, jakie są w… sypialni. Polly Phillips odcina się od tego. Mówi, że to nieprawda. „Otrzymywanie premii za to, że jest się dobrą żoną, to żaden powód do wstydu”.
Czytelników szczególnie zszokowała segregacja płciowa, jaka ma miejsce w dzielnicy Upper East Side. Mężczyźni i kobiety mają tutaj jasno określone zadania. W swojej książce dr Wednesday Martin zwraca uwagę, że matki z Manhattanu nie spędzają zbyt wiele czasu ze swoimi partnerami. Przeciwnie – Martin uczestniczyła w przyjęciu, podczas którego mężowie i żony siedzieli przy innych stolikach, a nawet w innych pomieszczeniach. Kobiety, o których mowa, twierdzą jednak, że taki styl życia jest kwestią wyboru. Podkreślają, że prowadzenie domu i wychowywanie dzieci to praca. „Czas, żeby kobiety były za to wynagradzane” – pisze Shane Ferro w artykule dla portalu businessinsider.com.
Żony swoich mężów
Cytowana przez „NYP” Polly Phillips twierdzi, że jest dumna z tego, jak żyje. „Gdybym nie siedziała w domu z dziećmi i nie doradzała mężowi w sprawach biznesowych, nie mógłby wykonywać swoich obowiązków” – uważa Amerykanka. „To oddzielny, fascynujący, zamknięty świat” – dodaje Wednesday Martin. „Inna od pozostałych klasa społeczna, gdzie małżeństwo jest pewnego rodzaju układem: ona bierze na siebie wszystkie domowe zadania, dba o dom, dzieci i siebie, a on koncentruje się na pracy i rozwoju osobistym”.
„Mam ogromne szczęście, że mój mąż zdaje sobie sprawę, jak trudna jest opieka nad dziećmi. Docenia, że opuściłam rodzinę, przyjaciół i zrezygnowałam z własnej kariery, żeby on mógł spełniać marzenia” – tłumaczy Polly Phillips. I dodaje, że wypłacany przez męża „wife bonus” zapewnia jej finansową niezależność, a także uwalnia ją od wyrzutów sumienia i poczucia winy. „Mam pieniądze na swoje wydatki, zarządzam nimi samodzielnie” – podkreśla kobieta.
Dr Wednesday Martin zwraca jednak uwagę na ciemną stronę takiego życia. „Bogaci, wpływowi mężczyźni wciąż mówią o partnerstwie i równym podziale obowiązków w związku małżeńskim. Mimo to wiele kobiet jest całkowicie zależnych od swoich małżonków” – pisze w artykule dla „New York Timesa”. Antropolożka dodaje, że otrzymywanie „premii” może być wygodne, ale nie daje wolności. „Kobiety, które poślubiły mężczyzn uważających się za panów świata, tak naprawdę mają niewiele do powiedzenia i są kompletnie pozbawione władzy”.
Cary Goldstein, rzecznik prasowy wydawnictwa Simon & Schuster, które opublikowało książkę Martin, przyznaje: „Jesteśmy zachwyceni, że publikacja rozpoczęła dyskusję o klasach społecznych, macierzyństwie, płciach i pieniądzach”.
Ewa Podsiadły-Natorska/(gabi)/WP Kobieta