Aneta tonęła w długach. Klientka podsunęła jej rozwiązanie problemu
- Kobiety, które miały już podobną rozprawę za sobą, doradziły mi, żebym przyszła do sądu skromnie ubrana i wyglądała na zaniedbaną. Tak, żeby moja bieda raziła po oczach – opowiada fryzjerka, która niedawno została bankrutką.
Aneta pracuje jako fryzjerka w jednym z salonów na warszawskim Mokotowie. Na brak klientek nie może narzekać. Panie umawiają się do niej z minimum dwutygodniowym wyprzedzeniem i często dopytują, czy nie mogłaby specjalnie dla nich zostać po godzinach albo przyjść w niedzielę.
Jeszcze miesiąc temu 37-latka bardzo rzadko odmawiała. Zapisywała wszystkie chętne osoby, niezależnie czy chciały przyjść przed pracą o godzinie 7, czy o 20. Salon teoretycznie jest czynny między 10 a 18, ale właścicielem jest jej przyjaciółka, która doskonale wie, w jakich tarapatach jest Aneta.
Kilka tygodni temu przyszłam na umówioną wizytę. Zawsze zadbana kobieta tym razem wyglądała jak spóźniona na zajęcia studentka, która zaspała po weekendzie ostrego imprezowania. Tłuste włosy, wymięta bluzka i obdarte paznokcie, zdecydowanie nie kojarzyły mi się z moją ulubioną fryzjerką. Ciekawość wzięła górę i nieśmiało zapytałam: "Gorszy dzień?".
Aneta zaśmiała się. – Jesteś dzisiaj moją trzecią klientką i kolejny raz słyszę to pytanie – przyznała. – Spokojnie, to tylko chwilowa metamorfoza. O 14-stej mam rozprawę w sądzie. Będę walczyć o ogłoszenie upadłości konsumenckiej – dodała.
Błędne koło długów
Fryzjerka od kilku lat próbowała wykaraskać się z długów, w które wpadła przede wszystkim z powodu niezaradnych życiowo rodziców. Kobieta chcąc im pomóc, regularnie zaciągała pożyczki, z których odsetki rosły w zawrotnym tempie. W międzyczasie pojawiły się u niej problemy zdrowotne, a jak wiadomo w Polsce lepiej nie chorować, jeśli nie ma się pieniędzy.
To wszystko sprawiło, że na Anecie ciążyło kilkadziesiąt tysięcy złotych zadłużenia. – Przyjmowałam na wizytę każdą chętną dziewczynę, a i tak komornik zabierał większość moich zarobków - przyznaje Aneta.
W listopadzie zeszłego roku Aneta usłyszała podczas plotek przy nakładaniu farby, że najlepszym rozwiązaniem dla tonącego w długach jest ogłoszenie upadłości konsumenckiej. – Kilka klientek to zrobiło, więc stwierdziłam, że może to jest dobry pomysł – przyznaje.
37-latka poszła do radcy prawnego, który wyjaśnił zasady i pomógł napisać wniosek. Tuż przed rozprawą Aneta zniszczyła perfekcyjny manicure i celowo nie myła włosów przez dwa dni. – Kobiety, które miały już podobną rozprawę za sobą, doradziły mi, żebym przyszła do sądu skromnie ubrana i wyglądała na zaniedbaną. Tak, żeby moja bieda raziła po oczach – zdradza. – Zapewniały, że dzięki temu sędzia spojrzy na mnie przychylniejszym okiem – dopowiada.
W dniu rozprawy zestresowana Aneta w ostatniej chwili wbiegła do gmachu sądu, gdzie za chwile miała stać się bankrutem. – Spojrzałam na rozpiskę w poszukiwaniu swojego nazwiska. Od góry do dołu wszyscy czekali na podobną rozprawę – mówi.
Poszło ekspresowo. Sędzia wysłuchał argumentów Anety i bez wahania ogłosił jej upadłość konsumencką. – Mój niewielki dorobek pójdzie na sprzedaż i spłatę zadłużenia, ale to i tak dobre rozwiązanie. Bo jest zdecydowanie mniej wart niż długi, które na mnie ciążyły – twierdzi Aneta. - Teraz już nie muszę brać nadgodzin - dopowiada.
Odważna jak kobieta
Nie tylko Aneta zdecydowała się ogłosić upadłość. Jak wynika z danych Centralnego Ośrodka Informacji Gospodarczej liczba bankrutów rośnie z roku na rok. W 2015 r. było ich ponad 2 tys., w 2016 r. prawie 4,5 tys., w 2017 r. o tysiąc więcej, a w minionym roku aż 6 570.
W 2018 roku upadłość najczęściej ogłaszały osoby mieszkające w stolicy oraz będące w wieku między 40 a 49 lat. Kobiety stanowiły prawie 56 proc. całej grupy niewypłacalnych Polaków.
Łukasz Czarnocki, radca prawny specjalizujący się w zakresie prawa upadłościowego, dostrzegł przewagę kobiet zgłaszających się do niego w sprawie napisania wniosku o upadłość konsumencką. – Myślę, że powodem jest fakt, iż kobiety częściej decydują się zmierzyć z problemem zadłużenia niż mężczyźni – wyjaśnia ekspert w rozmowie z WP Kobieta.
Według radcy wynika to po części z uwarunkowań psychologicznych. - Kobiety z natury są silniejsze i odważniejsze. Chcą uporać się ze swoim problemem i gdy jeszcze dowiadują się, że mają ku temu rozwiązania prawne, to korzystają z nich – twierdzi. - Mężczyźni często postrzegają ogłoszenie upadłości jako porażkę życiową. Już samo złożenie wniosku jest dla nich wstydliwe – dopowiada.
Sędzia ma głos
Instytucja upadłości konsumenckiej istnieje w polskim prawie od 2009 r., ale dopiero od 2015 r. zaczęła cieszyć się większą popularnością. Wtedy to weszła w życie nowelizacja łagodząca warunki wnioskowania o ogłoszenie niewypłacalności.
"Niewypłacalność to stan, w którym dłużnik nie jest w stanie wykonywać swoich wymagalnych zobowiązań pieniężnych (…) – np.: nie ma pieniędzy na jednoczesny zakup środków codziennego użytku oraz spłatę pożyczki" – definiuje Ministerstwo Sprawiedliwości.
Wnioskodawca musi zawrzeć we wniosku opis swojej sytuacji życiowej, udokumentować swój ewentualny majątek oraz wszystkie wierzytelności i zobowiązania. – Każdy wniosek jest rozpatrywany indywidualnie przez sąd i to on decyduje, czy rzeczywiście w danym przypadku możliwe jest ogłoszenie upadłości – wyjaśnia Łukasz Czarnocki. – Po nowelizacji dłużnik nie musi wykazać, że jego niewypłacalność powstała na skutek wyjątkowych i niezależnych od niego okoliczności. Wystarczające będzie wykazanie, że niewypłacalność nie powstała na skutek rażącego niedbalstwa lub w sposób umyślny – dopowiada radca prawny.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl