Blisko ludziAnia z Białegostoku wyrzuciła ojca z domu, Ariana Grande zostawiła Mac Millera. O tym, co łączy te dwie sprawy

Ania z Białegostoku wyrzuciła ojca z domu, Ariana Grande zostawiła Mac Millera. O tym, co łączy te dwie sprawy

Ania z Białegostoku wyrzuciła ojca z domu, Ariana Grande zostawiła Mac Millera. O tym, co łączy te dwie sprawy
Źródło zdjęć: © 123RF
Katarzyna Chudzik
13.09.2018 18:08, aktualizacja: 13.09.2018 20:23

- Patrzyłam na tatę, który leży na klatce, dobija się do drzwi. Wychodziłam na wyrodną córkę. Wiedziałam, że moja decyzja sprawi, że albo stanie na nogi, albo się stoczy – wspomina Ania. Gdyby ojca nie udało się wydobyć z choroby, wszyscy uznaliby ją za winną. Tak jak Ariana Grande "winna" jest śmierci Mac Millera.

Mac Miller i Ariana Grande, czyli dlaczego o tym piszemy

Każdy, kto nie spędził ostatniego tygodnia na pustyni (albo w puszczy), słyszał, że 7 września nieoczekiwanie zmarł jeden z najbardziej uwielbianych raperów młodej sceny muzycznej, 26-letni Mac Miller. Nieoficjalnie mówi się, że przedawkował narkotyki.

O spowodowanie śmierci swojego bożyszcza niektórzy fani oskarżają Arianę Grande, z którą raper był związany przez intensywne dwa lata. Para rozstała się w kwietniu tego roku i nie jest żadnym sekretem, że mężczyzna bardzo to rozstanie przeżył - tym bardziej, że była dziewczyna niemal natychmiast zaręczyła się z innym mężczyzną. Stąd przekonanie wielu, że gdyby Ariana dała szansę Mac Millerowi i "nie obnosiła się" ze swoją nową miłością, raper nie wyniszczyłby się dragami. Przekonanie to jest na tyle silne, że hasztag #ArianaKilledMac opanował już Instagram.

O to, czy oskarżanie byłej dziewczyny ma w ogóle sens, zapytałam psychoterapeutkę. - Niektórzy ludzie pozwalają sobie na obarczanie winą za tragedię osób trzecich, zwłaszcza jeśli niespodziewanie ginie ktoś młody. Szukamy kozła ofiarnego, przede wszystkim, kiedy umiera ktoś, kto prawdopodobnie cierpiał z powodu straconej miłości. Kiedy czytamy w sieci takie informacje, przypominamy sobie, że my kiedyś też zostaliśmy porzuceni. Wracają do nas własne cierpienia i uznajemy, że strona porzucająca uosabia najgorsze cechy, jest godna potępienia i wszystkiemu winna – twierdzi Katarzyna Kucewicz.

I uwrażliwia na to, że nikt nie jest winny samobójstwa ani pogrążania się w nałogu drugiej osoby. – Zatopienie się w używkach jest jednoznaczne z decyzją o autodestrukcji, dążeniem do śmierci. To decyzja człowieka, który to robi, nikogo innego – tłumaczy Kucewicz.

Wiadomo już, że Mac Miller od dawna miał problemy z narkotykami, a Ariana przez cały czas trwania związku próbowała mu pomóc. Nie dała rady, jak zresztą wiele innych partnerek i partnerów osób uzależnionych. Mimo że w przypadku rapera tak się nie zdarzyło, to czasem porzucenie może być najlepszą formą pomocy bliskiej osobie. I nie trzeba w tym miejscu sięgać po przykłady z Nowego Kontynentu, bo przekonała się o tym m.in. Ania. Nie z Nowego Jorku, lecz spod Białegostoku.

"Mnie nie obchodziło, co powiedzą sąsiedzi"

- Było mi strasznie trudno patrzeć na tatę, który leży na klatce, śpi w piwnicy. Sąsiedzi go mijali, ja wyszłam na wyrodną córkę. Wiedziałam, że moja decyzja sprawi, że albo stanie na nogi, albo stoczy się całkowicie - zaczyna opowiadać Ania, dziś 29-letnia.

W jej miejscowości alkoholizm jest na porządku dziennym. Sąsiadki uważają, że każdy pije. Że alkoholizm to nie choroba, "takie jest życie po prostu", to jest normalne. - Babcia, mama mojego taty, twierdziła, że on zawsze taki był, więc taki już będzie. Nie chciała słuchać o tym, że chcę wyrzucić go z domu. Bo o alkoholizmie się nie rozmawia, ukrywa się go przed sąsiadami, z których połowa ma ten sam problem. Ale mnie nie obchodziło, co powiedzą sąsiedzi. Moje życie to dom, a nie opinia sąsiadów – mówi kobieta.

Ojciec pił, od kiedy pamięta. Obiecywał, że zawiezie ją i młodszych braci do babci. Cieszyli się jak na Gwiazdkę. Wracał pijany, a oni w płacz. Bo nie jadą. Nie ma kto ich zawieźć. - Jak każdy alkoholik obiecywał, że się zmieni i nie będzie pił. Ale zawsze kończył tak samo – kwituje Ania.

Kiedy stracił pracę, a mama wyjechała zarobić za granicę, ojciec staczał się coraz bardziej. Bywał agresywny. Nie tylko on zresztą wszczynał awantury, Ani też zdarzyło się go uderzyć. Wstydzi się tego, ale do rękoczynów zmusiła ją rozpacz. Bezsilność. Złość.

Zgłosiła sprawę do Ośrodka Pomocy Społecznej, po czym na wywiad środowiskowy przyszedł do nich dzielnicowy i pani z opieki. Całą rodziną czekali na pismo z datą rozprawy, na której skierują ojca na leczenie. Całą rodziną – z wyjątkiem zainteresowanego. – Kazałam się wtedy ojcu wyprowadzić. Zareagował krzykiem i niedowierzaniem. Bo ja wcześniej ciągle powtarzałam "tato, błagam, bo cię zgłoszę", "tato, ogarnij się, to jest ostatnie ostrzeżenie". Postępowałam jak z małym dzieckiem, któremu ciągle się tłumaczy, ale nie wyciąga się konsekwencji. Dlatego ojciec myślał, że to czcze gadanie – mówi Ania.

Wiedziała, że jak tata będzie miał dostęp do domu i żywności, to niczego w swoim życiu nie zmieni. Ma przecież gdzie się schować, zjeść i wypić. A niczego więcej wówczas od życia nie oczekiwał.

- Jeśli osoba w nałogu oszukuje, składa obietnice bez pokrycia i stacza się na naszych oczach, to bliscy muszą działać w służbie temu człowiekowi, a nie jego nałogowi. Jeśli ta osoba nie odczuje realnych szkód, to nie przestanie pić czy ćpać. Dopiero szok i brak komfortu wydobywa go z letargu, zapewnia motywację. Trzeba postępować ostro, choć jest to piekielnie trudne – tłumaczy Katarzyna Kucewicz.

"Bałam się, że będę się wstydziła do niego podejść"

Ojciec Ani awanturował się, dobijał do drzwi, wydzwaniał. Jej brat po kryjomu znosił mu jedzenie i prosił siostrę, żeby ojca wpuściła. Płakała i wyła po nocach, ale nie złamała się. Po dwóch tygodniach wegetowania na klatce schodowej ojciec wyjechał do mamy, do Londynu. Ale stawił się na rozprawie, na której osobą pozywającą była Ania, świadkiem – jej brat. Zdecydował, że zacznie leczyć się dobrowolnie.

- Wie pani, czego bałam się najbardziej? Że któregoś dnia mojego tatę będę widywać za winklem, bezdomnego. Że będzie dla mnie obcym człowiekiem, że będę się wstydziła do niego podejść. Dla mnie relacja z tatą… jaka była, taka była… ale mimo, że był alkoholikiem, dużo dla mnie zrobił. Dlatego brakowało mi z nim normalnego kontaktu – mówi Ania.

Tata zrozumiał jej decyzję po roku leczenia. Przyjechał podziękować. - On jest skromny w słowach, nie jest nauczony okazywania uczuć. Dla niego powiedzenie słowa "dziękuję" to wyczyn taki, że głowa mała. Jak przyszedł, to już widziałam, że chce coś powiedzieć, że podany powód wizyty był tylko pretekstem. Wychodząc odwrócił się, miał łzy w oczach. To ja pierwsza powiedziałam: "dobra tato, jest jak jest, ja też dziękuję". Wiedziałam, że jak sam coś powie, to się rozpłacze – wspomina Ania.

Warto było przez rok cierpieć jako "wyrodna córka". Bo teraz Ania śmieje się, że jest córeczką tatusia. Tatusia, który zrozumiał, że dla córki jest najważniejszy. I że właśnie dlatego wyrzuciła go z domu. - Minęło już 5 lat, mój tato nie pije. Ale boję się, że nadejdzie taki dzień, że zadzwonię, a on powie, że to się znowu dzieje. Czyta się takie historie, że ktoś od 25 lat nie pije, a tu nagle ma gorszy dzień. I znowu zaczyna – mówi Ania.

Bała się też, jak będzie wyglądać jej wesele. Czy zapraszać tatę? - Na szczęście on już wtedy nie pił, był trzeźwy, mógł mnie poprowadzić do ołtarza. Byłam taka spokojna na weselu. Wiedziałam, że się już nie napije – mówi z ulgą.

Udało się.

Jeśli się nie uda…

Zdarza się, że osoba, której odcięto komfort, już się nie podnosi. Idzie pod most i tam już zostaje. Do końca swojego, na ogół krótkiego, życia. A wyrzuty sumienia osoby, która postanowiła "ostro ją potraktować", pęcznieją.

O to, jak sobie z poczuciem winy poradzić, zapytałam psycholożkę. – Zawsze tłumaczę pacjentom, że to przysłowiowe "pójście pod most" jest winą tylko tej osoby, która pod most poszła. Trudno pogodzić się z tym, że ktoś bliski wybiera degenerację, ale wieczne ratowanie tej osoby, która przecież nie ma zmienionej świadomości i zawsze ma wybór, może nas zniszczyć, zmasakrować nasze życie. Każdy musi ratować siebie. A wyrzucanie komuś butelek i wleczenie go do domu po trawniku przez całe życie i tak da tylko iluzję kontroli – tłumaczy Katarzyna Kucewicz.

Tak jak polskie kobiety nie zawsze mogą uratować tych polskich mężczyzn, którzy nie chcą zostać uratowani, tak Ariana Grande nie mogła uratować Mac Millera. Życzymy więc empatii. I siły, żeby zdecydować się na wyrzucenie uzależnionego poza jego strefę komfortu.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (49)
Zobacz także