Animowana ściema
Dzień dobry, jestem mamą dziesięciolatki i mam taki problem. Moim skromnym zdaniem nasze córki nabijane są w butelkę. Tak jest. Bezczelnie, podstępnie, sprytnie.
19.05.2015 14:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dzień dobry, jestem mamą dziesięciolatki i mam taki problem. Moim skromnym zdaniem nasze córki nabijane są w butelkę. Tak jest. Bezczelnie, podstępnie, sprytnie. Pokazuje im się coś co jest wtórne, stereotypowe, trochę głupie i żałosne. I wmawia, że to jest oryginalne, wspaniałe, wyjątkowe. Inne. Brzmi to śmiertelnie poważnie, a chodzi mi przecież tylko o kreskówki. Ale tak naprawdę animowane filmidła to dla wielu dzieci chleb powszedni. Część ich codzienności.
No dobra, zanim matki-walczące i perfekcyjne panie domu mnie zagryzą, bo ich dzieci oglądają TV tylko w weekend i to zaledwie 30 minut dziennie, uściślę: moje dzieci lubią oglądać kreskówki. Uwielbiają. Kochają. Dla nich to ważny punkt dnia. I to, co oglądają jednak mnie obchodzi.
OK, a więc o co mi chodzi z tymi pełnymi fałszywych przekazów kreskówkami? Moja córa na różnych etapach życia zakochana była w różnych telewizyjnych tworach, które przepełnione były postaciami o wielkich oczach z dłuuuuuuuuuuuugimi rzęsami, taliami osy, ciuchami, które były ciut przykrótkie lub zbyt jaskrawe lub jedno i drugie. Od wczesnego dzieciństwa zalewana jest kałużami kiczu. I nic na to nie da się poradzić. Mieliśmy w domu epokę Barbie. Tej słodkiej blondyny, która mówi słodkim głosem i ubrana w przesłodkie ciuchy wyrusza na jakąś lukrowaną przygodę. W tym świecie blond to dobro, brunetka to zło, miłe kobietki szczebioczą, a złe grzmią, zasady są proste.
Jakimś cudem w większości tych filmów spływających słodyczą Barbie uchodzi za outsiderkę. Jest taka inna, nie trzyma się ogólnie przyjętych zasad, buntuje się, wyróżnia. Ja miałam i mam do dzisiaj problem z odróżnieniem Barbie od reszty jej plastikowych koleżanek. Wszystkie biegają w bikini albo w tiulach, co druga nosi diadem, wszystkie są przycięte według tego samego wzoru: nie ma tu miejsca na odstępstwa, różnorodność. Cała odmienność tej spowitej w róże i pastele istoty to jedna wielka ściema. I wkurza mnie to.
Były też Bratz, lalki o oczach kosmitów, zawsze ostawione jak na imprezę w remizie. Błyszczące, wymalowane, pełen lans, niekoniecznie potrzebny w życiu kilkulatek.
Przeżyliśmy to. A wtedy zastąpiły je upiorne lale ze szkoły średniej Monster High. I znów mamy pańcie w modnych ciuchach, właściwie obowiązkowo w miniówach, szpilkach, butach platformach, gorsetach, topach, z pełnym zestawem akcesoriów. Są i filmy o tej nazwie, które uchodzą niby za przygodowe, bo przecież po szkolnych korytarzach uganiają się wampirzyce, wilkołaki, mumie, syreny, duchy. A jednak mam wrażenie, że każda fabuła to zestaw stereotypowych wyobrażeń o życiu nastolatków. Kto ma fajniejsze ciuchy, kto ma chłopaka, a kto nie, kto dostał się do szkolnej drużyny, kto kogo obgadał, kto puścił plotkę... Nie wiem po co to wszystko wciskać na siłę w świat fantastyczny, pełen magii. Magię w filmach i książkach kocham, uwielbiam i kiedy ktoś robi sobie z niej jaja i traktuje jako element marketingowy, żeby wcisnąć dzieciakom koleną porcję kiczu, to się wściekam.
Przeszliśmy też w domu etap „Odlotowych agentek”, które niby to pomagają co chwila ratować świat przed zagładą z rąk jakiegoś szaleńca, a tak naprawdę martwią wciąż złamanym paznokciem, biegają po wyprzedażach, kłócą się o chłopaków i zamartwiają jakimiś pierdołami.
I znów wszystko tu jest „na niby”. Niby mamy tu niezależne, silne, sprytne młode dziewczyny, a otrzymujemy rozhisteryzowane paniusie, które bardziej piszczą niż mówią i bardziej irytują niż śmieszą.
Co gorsza, to wszystko to świat nastolatek, a właściwie jego wykoślawiona wersja, wciskany do głów dziewczynek lat 8-10. Bo nastolatki to już bardziej kręci „Zmierzch” i „Igrzyska śmierci” niż problemy sercowe wilkołaczki. Machina się kręci, kaska płynie, powstają lalki, książki, filmy, a wszystko to po, żeby wcisnąć nasze małe dziewczyny w starannie przycięty szablon: „nastolatki zachowują się i ubierają tak i tak, zawsze i wszędzie”.
Przydałaby się jakaś świrnięta Pippi, zwariowana bohaterka, która uosabia niezależność i odmienność bez paradowania w lateksach i koronkach. Chciałabym, żeby powstał taki film czy serial, w którym nastolatki nie zostaną sprowadzone do roli bezmózgich piszczałek w modnych kozaczkach. W którym od bohaterek będzie się wymagać myślenia, sprytu i naturalności, a nie perfekcyjnego makijażu. I w którym oryginalność będzie raczej kojarzyć się ze stylem życia, a nie modnym ciuchem.