Anna przeszła operację zmniejszania żołądka. "To nie była żadna zachcianka"
Anna Podgórska przez 10 lat walczyła z otyłością. Tyła nie dlatego, że jadła. Winna była poważna choroba. Ale nawet z diagnozą Annie było ciężko zmienić swoje życie. Poszła pod nóż. Dziś jej żołądek jest wielkości kciuka.
Nie wykupiłam abonamentu w McDonald'sie
Kosmetyczka Ania miała 30 lat, gdy zawalił się jej świat. – Wiele lat temu zachorowałam na insulinooporność i zanim została ona stwierdzona, zdążyła mi rozwalić całe życie – mówi. Specyficzna i trudno wykrywalna choroba zaatakowała u niej układ hormonalny i metaboliczny. – Kończąc 30-tkę miałam książkową menopauzę z najgorszymi objawami. Do tego trenując, będąc stale na diecie, cały czas tyłam – opowiada. Ania miała jeszcze stany depresyjne. Zaciskała zęby, szła do pracy, a gdy wracała, wyła w poduszkę.
Kobieta nie wiedziała, co się z nią dzieje. Lekarze załamywali ręce. Jeden podejrzewał guza przysadki mózgowej, drugi guza nadnerczy. Kolejne gabinety Ania opuszczała z płaczem. I jeszcze ten wzrok ludzi, mówiący: "Jezu, tak wygląda i jeszcze je?". – Twoje ciało zmienia się z dnia na dzień. Co innego, jak zaczynasz tyć, bo masz wykupiony abonament w McDonald'sie. Możesz mieć pretensje tylko do siebie. Ale jeśli pilnujesz się na każdym kroku, po tygodniu stajesz na wadze i masz 5 kg do przodu, to masz dość – wyznaje. Minęło wiele czasu, zanim ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń. Trafiła specjalistkę, która powiedziała jej, że ma insulinooporność.
Diagnoza nie rozwiązała jednak problemów Ani. Mimo diety i kuracji farmakologicznej, wciąż przybywało jej kilogramów. W pewnym momencie nosiła rozmiar 54. Koszmar trwał 10 lat. – W końcu doszłam do wniosku, że muszę podjąć radykalną decyzję – słyszymy. Nie wiedziała tylko od czego zacząć. Impulsem okazała się rozmowa z klientką, która również walczyła z otyłością, aż wreszcie poddała się operacji zmniejszania żołądka. Kosmetyczka nie mogła przestać już o tym myśleć. Usłyszała o szpitalu w Polanicy Zdroju, gdzie raz w miesiącu odbywają się spotkania dla takich osób, jak ona.
Musiałam coś zmienić
– Pomyślałam, czemu nie. Pojechałam i chyba pierwszy raz w życiu poczułam się szczupła! Obok mnie siedział chłopak – miał 30 lat i ważył 200 kilo. Więc naprawdę byłam kruszynką wśród 50 osób – wspomina Podgórska. Przez 3 godziny słuchała lekarza, który opowiadał o plusach i minusach operacji. Po tym spotkaniu była już pewna, czego chce. Tyle, że na operację czeka się około 24-27 miesięcy, jeśli ma być refundowana. Ani zależało na czasie. Starała się wyjaśnić swojemu lekarzowi, dlaczego jest to dla niej takie ważne.
– Wysłałam swojemu lekarzowi smsa. Wiele kobiet, które decydują się na tego typu operacje, chcą to zrobić, by się sobie podobać. Dla mnie kwestia wyglądu nie była problemem. Ja mówiłam, że akceptuję siebie, natomiast marzę o dziecku. Całe życie mówiono mi jednak, że nigdy nie będę go mieć – słyszymy. Lekarz był bardzo poruszony desperacją i marzeniami kobiety.
Pół roku później dostała wymarzoną wiadomość: "Niech pani przyjeżdża". 3 stycznia była w szpitalu. Operacja miała odbyć się nazajutrz. Ania wiedziała, że musi to zrobić. Że inaczej czułaby, że zostaje "w czarnej d…". – Ludziom wydaje się, że to pójście na łatwiznę. To nieprawda. Jeśli ktoś decyduje się na taki krok, to znaczy, że wszystkie inne metody zawiodły. I to jest już nieodwracalne. Tak będzie – zaznacza.
Klamka zapadła
Makijażystka przekonuje, że miała pozytywne nastawienie, czuła wsparcie lekarza. – Wytłumaczył mi wszystko, jak krowie na rowie, więc doskonale wiedziałam na co się godzę. Miałam świadomość, że mogę się nie obudzić – mówi. Nie pamięta momentu, kiedy jechała na blok operacyjny. Za to nie zapomni, co powiedziała po przebudzeniu. – Otworzyłam oczy, uśmiechnęłam się, a pielęgniarka usłyszała ode mnie: "Malowałam Kasię Skrzynecką" – śmieje się.
Ania przypomina sobie, że nie czuła wtedy bólu, tylko nieprawdopodobny chłód. Zrobiło się głośno - kobiecie skoczyło ciśnienie. Po dwóch godzinach udało się je zbić. Wtedy przestały działać leki przeciwbólowe. Ale z tym sobie poradziła: wmówiła sobie, że tak po prostu musi być. – Pacjenci nie chcą wstawać z łóżka, a ja już na drugi dzień poszłam pod prysznic, bo stwierdziłam, że nie będę taka leżeć. Brałam dren pod pachę i cisnęłam po korytarzu – opowiada.
Dwa dni po operacji wróciła do domu i zaczęła rekonwalescencję. Proces po operacji jest bardzo trudny - przez pierwsze 6 tygodni Ania musiała trzymać się ścisłej szpitalnej instrukcji. Przez ten czas mogła pić wyłącznie wodę, a potem stopniowo dołączać soki, potem herbatę. Łatwo nie było. – Bo tutaj chce ci się pić, marzysz by wziąć duży łyk, ale ci się nie mieści. Żołądek jest wielkości kciuka. Wiele razy było tak, że mi się ulewało – tłumaczy. – Nie mogłam leżeć na brzuchu czy boku, tylko na wznak. 40 minut zajmowało mi schodzenie z łóżka, by iść do toalety. Jedyną rozrywką było smarowanie twarzy kremem – dodaje.
Podgórska podeszła do sprawy zadaniowo. Najważniejsze było dojście do siebie, przed operacją Ania trenowała, po niej kiedy tylko mogła, zaczęła dbać o wygląd skóry. Jej nadmiar to problem osób, u których zmniejszono żołądek. – Sporo poddaje się plastyce. Ale u mnie nie ma czego usuwać. Nie mam cellulitu ani rozstępów. Bo to wszystko zaplanowałam. Przygotowywałam się również dietą. Później mogłam dzielić się doświadczeniem z innymi kobietami – mówi. Ania schudła 50 kilogramów.
Zmiana w głowie
Kosmetyczka wychodzi z założenia, że każda zmiana zaczyna się w głowie. Bez tego żadna operacja nie pomoże. Ani nie ruszało więc, gdy znajomi jedli, a ona nie. – Dzień po zabiegu upiekłam koleżance łososia ze szpinakiem na obiad. Sama piłam wodę – słyszymy. Od roku nie ciągnie ją do coli, nie patrzy w stronę chipsów, nie przyszło jej też do głowy zjeść fast fooda.
Życie Podgórskiej jest podporządkowane diecie. Jeśli musi przerwać pracę, by zjeść, bo nadszedł czas, to przerywa. Jej torebka podręczna jest napakowana jedzeniem. Kiedy przegapi posiłek, Ania czuje się, jakby nie miała nic w ustach przez tydzień. – Ale do tego też można się przyzwyczaić. Ludzie tego nie wiedzą. Nie wiedzą, że to walka do końca życia. I to jest bardzo ciężka walka – przekonuje.
Czasami 40-latka łapie się na wchodzeniu do działu z ubraniami w rozmiarze XL. Sięga po tzw. namioty, chociaż są o wiele na nią za duże. Wciąż przyzwyczaja się do nowego ciała i do tego, jak reaguje na nią otoczenie. Zwłaszcza, gdy idzie do knajpy. – W każdej knajpie zamawiam zupę i jem dosłownie trzy łyżki - i jestem najedzona. Zawsze słyszę od kelnera: "Co, nie smakowało pani?". Kiedy odpowiadam, że mi wystarczy, odpowiedź jest jedna: "Widocznie nie była pani głodna". Dla świętego spokoju zamawiam sałatkę i biorę ją na wynos – śmieje się, gdy to opowiada. I całkiem poważnie kończy, że i tak było warto.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl