Arcybiskup Stanisław Dziwisz
„Wiele razy, jak mi było trudno, mówiłem: »Ojcze Święty, trzeba pomóc«... I zawsze mi pomógł.
27.02.2006 | aktual.: 07.03.2006 08:07
Alina Mrowińska: _Jaki był dom rodzinny Księdza Arcybiskupa? _Arcybiskup Stanisław Dziwisz: Biedny... Zwłaszcza lata wojny, to była wręcz nędza. Niemcy wszystko pozabierali. U nas, tak jak w wielu innych rodzinach, jedyną żywicielką była krowa. Pamiętam trochę okres końca wojny. Wcześniejsze czasy znam jedynie z opowiadań.
-_ Ksiądz Arcybiskup urodził się w małej górskiej miejscowości, Rabie Wyżnej, cztery miesiące przed wybuchem wojny... _Okres przedwojenny też nie był w mojej rodzinie dostatni. Chociaż dziadek ze strony mamy był bardzo przedsiębiorczy, wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych, podobno miał jakąś fortunę. Wszystko przepadło z wojną. Niemcy zabili dziadka 3 września 1939 roku i nikt nie wiedział, gdzie został pochowany.
_- I do tej pory nikt nie wie? _Wkrótce po śmierci przyśnił się jednej z córek, siostrze mojej mamy. Powiedział jej: „Pochowali mnie w ogródku”. I rano wszyscy poszli go tam szukać. Zobaczyli, że w pewnym miejscu słoma wystaje z ziemi, odkryli i rzeczywiście dziadek był tam pochowany.
_- Ojciec Księdza Arcybiskupa zginął po wojnie. _Tak, w 48 roku, w wypadku kolejowym. Prawie wszyscy z mojej rodziny pracowali na kolei. Po śmierci taty mama została sama z siedmiorgiem dzieci. Starsze rodzeństwo już było w szkołach. Mama bardzo dzielnie radziła sobie w trudnych powojennych czasach.
_- Mówiono, że była świętą kobietą... _Jak wszystkie mamy, zwłaszcza księży. Mogę tylko powiedzieć, że była w sposób naturalny bardzo inteligentna. Przecież nie miała szkół, była prostą kobietą. A pamiętam, że chciała, żebyśmy w domu czytali literaturę piękną, często ona sama nam czytała. Równocześnie bardzo dbała o nasze wychowanie religijne.
_- To prawda, że każdego wieczoru czytaliście Biblię? _Czy każdego wieczoru, tego nie pamiętam. Ale byliśmy bardzo blisko wspólnej modlitwy. U nas w domu był zwyczaj, że jak szliśmy do szkoły, to trzeba było powiedzieć: „Pochwalony Jezus Chrystus” albo „Z Bogiem”. Trzeba było pocałować mamę w rękę. Tak samo, kiedy wracaliśmy. Nigdy nie mówiliśmy do rodziców przez „ty”, zawsze przez „wy”. Co jeszcze pamiętam... Po wojnie chodzili po wsiach, miasteczkach biedacy, do nas też przychodzili. Wieczorem mama zawsze mówiła: „Zostanie na noc, bo nigdy na noc nie wypędza się dziada z domu”. Dopiero dziś widzę, jakie to było budujące. A wtedy to była sprawa absolutnie naturalna.
_- Ksiądz Arcybiskup uczył się w liceum w Nowym Targu. Powiedział Ksiądz: „Życie codzienne toczyło się wówczas normalnymi drogami, ale nie przesłaniało spraw najważniejszych i wartości, które nie przemijają”. Jakie sprawy wydawały się wtedy najważniejsze? _W naszym liceum panowała atmosfera głęboko patriotyczna i religijna. Nasi profesorowie nigdy się nie ugięli, nie dali się złamać systemowi. Nowy Targ w tamtym okresie był miastem specyficznym. Nie było podziału na życie publiczne i życie religijne. Jedno z drugim się splatało i jedno drugie kształtowało. Młodzież, idąc do liceum i wracając po lekcjach do domu, zawsze wstępowała do kościoła. Ja dojeżdżałem do szkoły pociągiem. Do dzisiaj mam przed oczami nasz wagon szkolny, w którym zawsze rano śpiewaliśmy „Godzinki”. To było wręcz nieprawdopodobne, nikt nam tego nie urządzał. Przeważnie prowadziły to nasze koleżanki, wszystko się działo bardzo spontanicznie, było w nas. Taka była wówczas atmosfera. Nie tylko zresztą w naszym liceum, ale na całym Podhalu.
_- Ponoć rodzina i koledzy z liceum byli zaskoczeni, kiedy dowiedzieli się, że Ksiądz Arcybiskup idzie do seminarium? _Nieprawda. Pewnie wzięło się to stąd, że ja nigdy nikomu nie mówiłem o swoich planach, nawet mamie i rodzeństwu. Dowiedzieli się dopiero, kiedy już byłem przyjęty do seminarium. A jaka była reakcja? Po prostu to przyjęli.
_- A kiedy Ksiądz Arcybiskup podjął decyzję, kiedy pojawiło się powołanie? _Od małego dziecka myślałem o tym. Już jako kilkuletni chłopiec. Pamiętam, że skrycie budowałem ołtarzyk i wygłaszałem kazania. Oczywiście potem byłem ministrantem. To wszystko kształtowało się we mnie przez lata.
_- Pierwszą parafią Księdza Arcybiskupa był Maków Podhalański. Jak Ksiądz wyobrażał sobie wówczas swoją dalszą drogę? _W ogóle o tym nie myślałem. Ani mnie, ani moim kolegom nie zależało na tym, gdzie pójdziemy pracować. Po prostu chcieliśmy być księżmi.
_- Czyli nie miał Ksiądz myśli, że za jakiś czas zostanie biskupem...? _Nawet nie pomyślałem, że kiedykolwiek wyjadę w słowackie Tatry. Absolutnie. Jedynie mój rektor, ksiądz Florkowski, wspomniał na prymicjach: „Myślimy cię posłać na studia”. Tylko tyle, nic więcej. A Maków Podhalański był dużą, wspaniale zorganizowaną parafią. Byłem tam szczęśliwy.
_ - Kiedy Ksiądz Arcybiskup poznał Ojca Świętego? _To było w 57 roku, zaraz po wakacjach. Byłem na pierwszym roku Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, a Karol Wojtyła był moim profesorem.
_- Jak Ksiądz Go zapamiętał? _Był szczególny. Wszyscy od razu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z wyjątkowym człowiekiem. Jego kontakt ze studentami był taki prosty, pogodny, bardzo ludzki. On nie musiał szukać swojej pozycji, autorytetu, po prostu to miał, wrodzone, od zawsze. Nie tylko Go lubiliśmy, ale też bardzo szanowaliśmy. Imponował nam absolutnie prostotą, ubóstwem i modlitwą... Pamiętam, że miał taki zielony płaszcz. Chodził w nim przez cały rok, na zimę zakładał podpinkę, te same buty... Rzeczywiście praktykował ubóstwo. Poza tym imponowały nam Jego wielkie talenty intelektualne, artystyczne, ale przede wszystkim modlitwa. W czasie przerw zawsze widzieliśmy Go w kaplicy zatopionego w modlitwie. I ten obraz, z pierwszych miesięcy pierwszego roku seminarium, myślę, że został w każdym z nas. Potem Karol Wojtyła miał jeszcze z nami wykłady na trzecim, czwartym i piątym roku.
_- Święcenia kapłańskie otrzymał Ksiądz z Jego rąk. _Wszystkie święcenia. Łącznie z biskupstwem. Od kapłańskich w Katedrze na Wawelu do tych ostatnich.
_- Czy kiedy Karol Wojtyła był profesorem Księdza, pojawiła się myśl, jakiś przebłysk, że całe życie Księdza będzie z Nim związane? _Nawet mi to do głowy nie przyszło, a myślę, że i Ojcu Świętemu też nie. Tak to się potem wszystko potoczyło. Ksiądz Arcybiskup potrzebował w pewnym momencie sekretarza i pewnie Mu doradzili, żeby mnie wziął. I tak się zaczęło.
- Powiedział Ksiądz, że Ojciec Święty był zawsze tą samą osobą, że nie zmienił się w Watykanie.
Rzeczywiście tak było. Ojciec Święty nie potrzebował się zmieniać. Często jest tak, że ktoś dopasowuje swoje życie do nowego stanowiska, okoliczności. On nie musiał tego robić. Jego życie to była ciągłość. Jego postawa, praca, rozwój intelektualny. Jeśli ktoś dogłębnie studiuje dokumenty papieskie, to widzi, że wszystko już tu było, w Krakowie.
_ - Czy już za Jego życia miał Ksiądz Arcybiskup przeświadczenie, że jest Ksiądz przy Świętym? _O tym się nie myślało ani się nie mówiło. Byliśmy przy Nim i to, co trzeba robić, robiliśmy. Staraliśmy się, żeby miał spokój i normalne życie, żeby nie musiał myśleć o rzeczach drugorzędnych, żeby mógł spokojnie pracować. Ojciec Święty miał wizje, a my - Jego współpracownicy - po prostu wchodziliśmy w realizację tych wizji. Tak było w Krakowie i w Watykanie.
_- Był Ksiądz przy Ojcu Świętym przez prawie 40 lat. Czy kiedykolwiek myślał Ksiądz Arcybiskup o sobie jako o osobie wybranej? _Nigdy tak nie myślałem. Zawsze chodziłem po ziemi. A jak tak ludzie mówią, to ja, cóż... mogę tylko być wdzięczny Bogu.
_- Jeszcze przed ingresem spotkał się Ksiądz z dziewięcioletnią Magdą, chorą na białaczkę, która marzyła, żeby przyjść do Księdza. Magda powiedziała potem swojej mamie: „Jacy Oni są podobni. Jan Paweł II i Arcybiskup Dziwisz to jedno”. Czy zgodzi się Ksiądz, że wiele osób szuka w kontakcie z Księdzem Jana Pawła II? _Tego się lękam... Niech szukają Ojca Świętego w tym, co zostawił, jak żył, co napisał, czego nas nauczał. Niech każdy szuka Ojca Świętego w modlitwie. Ja zawsze Go proszę, żeby ze mną był. Ale żeby się upodobnić... Można tylko naśladować. A to osobowość bardzo trudna do naśladowania, bo On przerasta wszystko. Jeśli ktoś chciałby Go imitować, to, nie chcę użyć brzydkiego słowa, byłby śmieszny.
_- Podczas ingresu powiedział Ksiądz o Ojcu Świętym: „Ufam, że będzie z nami, weźmie mnie za rękę i będzie prowadził”. Słyszy Ksiądz Arcybiskup, jak mówi: „Nie lękaj się”? _Wiele razy, jak mi było trudno, mówiłem: „Ojcze Święty, trzeba pomóc”... I zawsze mi pomógł. Ludzie na ogół nie przyjmują tego, że On nie żyje... i mają rację. Ja się nigdy nie modliłem „Wieczny odpoczynek”. Po śmierci Ojca Świętego wszyscy, którzy byliśmy wtedy z Nim, zaśpiewaliśmy „Te Deum laudamus”, pieśń dziękczynną, a nie żałobną. Widzieliśmy, że to było przejście z jednego życia do drugiego, nie śmierć, nie unicestwienie, ale przejście. Taka była wiara Ojca Świętego, która się dopełniła przejściem do Boga. I dlatego w tych ostatnich godzinach panował spokój. Był w Nim i w nas.
_- Przed zabiegiem tracheotomii Ojciec Święty nagrał swe ostatnie przesłanie. Ksiądz Arcybiskup znalazł już w sobie siłę, żeby je wysłuchać? _Nie, jeszcze nie... To nie było przesłanie, to były słowa pozdrowienia, wspomnienia.
_- Jeżeli Ksiądz ich wysłucha, to upubliczni Ksiądz słowa Ojca Świętego? _Nie wiem, zobaczymy, jakie będą warunki.
_- Czy wierzy Ksiądz Arcybiskup, że zjednoczenie ludzi, siła, która była w nas w dniach odchodzenia Ojca Świętego, zostanie w ludzkich sercach już na zawsze? _Tak. Oczywiście to nie będzie tak emocjonalne, jak było, ale pozostanie. Wierzę w to. Znam wielu ludzi, którzy radykalnie zmienili swoje życie po odejściu Ojca Świętego. Ojciec Święty jako Pasterz Kościoła powszechnego, jako biskup, ale też jako poeta, artysta był bardzo wrażliwy na człowieka, był wrażliwy na sprawy polskie. Wierzę, że teraz będzie nas pilnował, żeby wszystko dobrze szło.
_- W podkrakowskich Łagiewnikach powstanie Centrum Myśli Papieskiej. _Centrum ma pokazać Jana Pawła II we wszystkich Jego wymiarach. Intelektualnym, artystycznym, moralnym. Bardzo pragnę, żeby ludzie, którzy będą nawiedzali Centrum, tam Go spotkali. Czy to się uda? To jest sprawa nas wszystkich, nie tylko Polaków. Wszystkich ludzi, którzy angażują się w to sercem. Bardzo chciałbym, żeby miłość do człowieka, którą Ojciec Święty niósł przez całe życie, tam została i żeby ciągle w nas żyła.
_- Księże Arcybiskupie, w tym pokoju, w którym rozmawiamy, ponoć nic się nie zmieniło. Wyglądał tak samo, kiedy przyjmował tu gości Karol Wojtyła? _Tak, te same meble, stół, kanapy, fotele, obrazy. Mają ponad sto lat. Niedawno tylko wymieniliśmy pokrycia, bo tamte były wytarte do końca. Ten pokój pamięta czasy kardynałów Sapiehy, Wojtyły, Macharskiego.
_- Czy w maju Benedykt XVI stanie tu, na Franciszkańskiej, w papieskim oknie? _Jeśli przyjedzie, to stanie. Rozmawiałem już na ten temat.
Rozmawiała Alina Mrowińska
Redakcja „Vivy!” dziękuje ks. Robertowi Nęckowi - Rzecznikowi Prasowemu Archidiecezji Krakowskiej i ks. Dariuszowi Rasiowi - Sekretarzowi Metropolity Krakowskiego za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu.