Beata Kawka: Wszędzie robię sobie dom
Kiedyś na jej widok zatrzymywały się samochody. Za kilka miesięcy kończy 50 lat i powala dojrzałym pięknem. Rozmowa z Beatą Kawką, aktorką, producentką i dyrektorką artystyczną Miejskiego Teatru w Lesznie.
15.04.2017 | aktual.: 15.04.2017 19:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
*Ewa Kaleta: Pamięta pani moment kiedy zorientowała się pani, że jest już kobietą (nastolatką) a nie dzieckiem? *
*Beata Kawka: *Zawsze byłam dojrzalsza ponad swój wiek. Może dlatego, że wcześnie miałam pod opieką młodszą siostrę i to uczyło mnie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Bardzo długo byłam dziewczyną z tzw. deską. Brak biustu do 16 roku życia mnie deprymował. Toteż wbrew zaleceniom mamy, kupiłam biustonosz i wypychałam go watą. Wszystko to działo się na klatce schodowej, bo w domu byłaby reprymenda. Do tego mocny makijaż. Takie mam grzeszki z młodości. W tym czasie mama upinała nam z siostrą kokardy, okropnie tego nie lubiłam.
Jak zmieniło się pani postrzeganie kobiecości na przestrzeni czasu? Jak ją Pani definiowała jako bardzo młoda kobieta, studentka, a jak dziś jako kobieta dojrzała?
Moje poczucie kobiecości stworzył ojciec. Dla niego zawsze byłyśmy księżniczkami. Ze mnie był szczególnie dumny. I zawsze patrzył na mnie z podziwem. Pewnie dlatego nie miałam wielu kompleksów. A korzystałam z mojej kobiecości ile się dało. Kiedy miałam naście lat uwodziłam chłopców ponad miarę. Kochliwa byłam niezwykle. Z czasem to minęło. Na studiach nie mieliśmy czasu dla siebie, zajęcia trwały po kilkanaście godzin na dobę, nie było życia prywatnego. Przypadek sprawił, że ojca mojego dziecka przyprowadzono mi do akademika. Spędziliśmy ze sobą długich osiemnaście lat. Z perspektywy czasu myślę, że kobiecość nie była tematem, który by mnie szczególnie zajmował. Byłam jaka byłam i już. Oczywiście wolałam nosić sukienki zamiast dżinsów, ale kosmetyczka i fryzjer, to był ostatni temat w mojej głowie. Do dziś tak mam. Na co dzień nie zawracam sobie głowy fatałaszkami. Ubierają mnie przyjaciółki stylistki. Zakupy to dla mnie mordęga. Wolę zajrzeć do atelier Bożki Karskiej i zabrać przygotowaną dla mnie torbę sukienek. Bożka doda jeszcze buty i napomina aby nie pomylić co z czym połączyć. Nic na to nie poradzę, że to nie moja bajka. Dziś mogę się tylko cieszyć, że mam dobre geny i przy tak niezdrowym i nieregularnym trybie życia nie wyglądam jak starsza pani.
*Większość aktorek narzeka, że nie ma miejsca w polskim kinie dla kobiet dojrzałych. Pani się z tym zgadza? *
Tak to jest, że koło pięćdziesiątki stajemy się nieco niewidzialne. Taka kolej rzeczy, ale to się zmienia. Okazuje się, że granica wieku się przesunęła, więc może przyjdzie też moda na dojrzałą kobiecość, tak jak to ma miejsce w światowym kinie. Nie narzekam, bo tego nie lubię.
Może jest jakaś rola o jakiej pani marzy?
Role mi się nie marzą. Mam poczucie, że jestem na właściwym miejscu, prowadząc artystycznie Teatr Miejski w Lesznie. Propozycji filmowych dostaję niewiele, a te które przychodzą są na tyle słabe, że bez żalu z nich rezygnuję. Jest we mnie pewna dwoistość. Z jednej strony wszystko, albo nic, a z drugiej dystans. Z wiekiem pewna bezkompromisowość przychodzi mi łatwiej. Rozumiem moje koleżanki aktorki, wiem co mogą czuć, ale też myślę, że trzeba szukać zadań dla siebie i znajdować sposoby na spełnienie. Mam komfort, że aktorstwo nie jest podstawą mojej egzystencji. Od dawna wolałam wybierać, niż być wybierana. Żeby nie czekać na telefon z propozycją skończyłam studia producenckie, założyłam firmę.
*Jak poradziła sobie pani z czasem, z przemijaniem, ze zmianami w ciele? Wydaje mi się, że aktorki muszą to przeżywać podwójnie, ze względu na to, że każdy daje sobie prawo (od reżysera po widza) do tego żeby aktorki oceniać surowiej niż kogokolwiek innego. *
Ponieważ nigdy się sobą nadmiernie nie zajmowałam, nie mam wielkiego problemu z przemijaniem. Jestem zadaniowa. Kiedy siły grawitacji dały o sobie znać i zaczęły mnie wnerwiać opadające powieki, poprawiłam je. Kiedy przytyłam, bo zaczęła się przedmenopauzalna karuzela hormonalna – przeszłam na dietę, kupiłam karnet na siłownię i rower. Potem przygotowałam sobie dietę (nie restrykcyjną za bardzo, bo restrykcji nie lubię) i zmieniłam jedzeniowe przyzwyczajenia. Za kilka miesięcy skończę 50 lat. W prezencie dla siebie postanowiłam nosić znów rozmiar 38. Pomaga mi fakt, że nie jestem leniwa. I oczywiście to, że za chwilę wejdę na scenę przy okazji nowej premiery. To motywuje najbardziej. Moja córka żartuje czasem: mamo, młoda już byłaś.
Jakie komplementy słyszy pani dziś od mężczyzn, a jakie słyszała pani 20, 30 lat temu? I które pani woli?
Kiedyś na mój widok zatrzymywały się samochody. Dziś już nie. Ale czy to ma być mój problem? Kiedyś byłam śliczna i trochę głupia. Nie chciałabym mieć znów 20 lat. Każdy wiek ma swoje prawa. Dojrzałość bardzo mi odpowiada. Fajna jest świadomość swoich atutów, dystans, jaki się nabiera do świata. Ach i najważniejsze, co bardzo cenię to asertywność. Nic nie muszę, wszystko mogę. Mam możliwość wyboru, to bezcenne. Komplementów, tych sprzed lat i tych dzisiejszych nie pamiętam. Nie były istotne, choć pewnie miłe. To, co inni myślą o mnie nie ma specjalnego znaczenia. Dla mnie ważne jest, jak ja się ze sobą czuję. A ja siebie po prostu lubię. I być może dlatego też lubią mnie inni ludzie.
*Z jeden strony żyjemy w świecie, który stawia na kobiety niezależne, barwne, silne, na wysokich stanowiskach itp. Z drugiej w świecie, który kobiety nadal ostro krytykuje: masz być dobrą matką, umieć gotować, sprzątać. Jak się pani dogaduje z takim światem? I takim rozliczeniem siebie samej. *
Świat z takimi kobietami jak ja ma problem. Być może dlatego jestem sama. Nieskromnie powiem, że nie ma takiego mężczyzny, który by sobie ze mną poradził. W każdym związku obiecywałam partnerowi, że nie będzie się ze mną nudził i obietnicy dotrzymywałam. Zawsze odchodziłam, kiedy czułam, że się męczę. Nie trwałam w związku z przyzwyczajenia. I rozumiem, że bycie z osoba tak aktywną, jak ja może być trudne. Toteż nie obdarowuję nikogo taką męką. Odkąd pamiętam, byłam samodzielna. Nie umiem postawić diagnozy co lepsze: bycie dobrą matką i żoną czy aktywność zawodowa. Starałam się być dobrą mamą nie rezygnując z siebie. Bardzo nie chciałam sprowadzić swojego istnienia do chęci niańczenia wnucząt. Myślę, że udało mi się wychować dobrego, pięknego człowieka, jakim jest moja córka. Jestem z niej bardzo dumna. Nasza bliskość jest niewymuszona. Ona jest już dorosła, a ja spełniam się wciąż na nowych polach. Czuję się potrzebna. Zawsze żyłam po swojemu i miałam w nosie na jakie kobiety stawia świat. Moja babunia mawiała: świat będzie cię traktował tak, jak mu na to pozwolisz.
*Ma pani córkę, młodą kobietę. Jakie jej pani daje rady? Co powinna młoda, ale jednak dorosła kobieta usłyszeć od matki żeby dać sobie radę, być szczęśliwa ze sobą? *
Nie wiem, naprawdę. Rozmawiam z Zuzą, ale jak można doradzić komuś, aby był szczęśliwy ze sobą? To jest przestrzeń, którą trzeba zagospodarować samemu. Mogę pomagać jej w dokonywaniu wyboru, ale za nią nie wybiorę. I nie poniosę konsekwencji tych wyborów. Kibicuję jej, zawsze jestem obok, ale życia za nią nie przeżyję. Dbałam o jej poczucie niezależności, wysyłałam w świat, aby się jej uczyła. Tyle mogłam. Reszta w jej rękach.
*A co pani słyszała od własnej mamy? Jaka była pani mama? *
Moja mama była surowa i kategoryczna. Kręgosłup mam zbudowany na zakazach, nakazach i zasadach. Z perspektywy czasu widzę, że to było dla mnie dobre. I mama to wiedziała. Mam wielką wyobraźnię i wielką odwagę. Lubię zmiany. Ten miks charakterologiczny jest niebezpieczny. Gdybym nie dorastała w gorsecie zasad, mogłabym bardzo popłynąć. Dzięki temu, że w głowie kołatały się rady mamy, umiałam się zatrzymywać w porę.
*Kiedy podpatruje się pani poczynania w Teatrze Miejskim w Lesznie można pomyśleć, że dużo domu i matczynej troski pani tam wnosi. Piecze pani ciasta na premiery, albo na dzień kobiet dla widzów . Czuć kobiecą mocną rękę. Czym jest dla pani bycie dyrektorką artystyczną w teatrze? *
To moja najulubieńsza rola. Jestem trochę kwoką. Kierowanie zespołem młodych ludzi to przyjemność. Zresztą, gdziekolwiek jestem, wszędzie "robię sobie dom". Jestem sprawną kucharką. Nie zabiera mi wiele czasu "ukręcenie placka". A radości sporo. Moja postawa przechodzi na zespół. Młode aktorki pieką i gotują w naszej teatralnej kuchni ku radości panów. Potem panowie zmywają. To mój największy sukces, że widzowie z radością przybywają do naszego teatru, wykupują bilety z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem i piszą na forach, że czują się u nas jak w domu. Jeszcze większą radość sprawia mi obserwowanie, jak moi aktorzy się szanują i lubią. To się wzajemnie przenika. I przenosi przez rampę. Widz widzi na scenie jedność, pasję i radość. Mówią o naszym teatrze, że to fenomen. Tak. Ryba psuje się od głowy. To moje zadanie dbać o to, aby to miejsce było przyjazne i pełne twórczej radości.
Nie można się na spektakl w pani Teatrze dobić. Bilety wykupione. Na Facebooku można odkupić bilety po dwa razy droższej cenie. Spektakle bywają grane po dwa razy dziennie. Jak się to pani udało?
Udało się nam wszystkim. To nie jest wyłącznie moja zasługa. To konglomerat wielu energii, które się spotkały. Dobro nie wytworzy zła. Myślę, że do domu, gdzie są awantury i zła energia przychodzi się z wizytą tylko raz. A do nas chce się wracać.