Brzydka, wredna i uzależniona od porno. Z Patrycją Pustkowiak, o kobietach, na które w polskiej literaturze nie ma miejsca© Materiały prasowe

Brzydka, wredna i uzależniona od porno. Z Patrycją Pustkowiak, o kobietach, na które w polskiej literaturze nie ma miejsca

Helena Łygas
27 maja 2018

Mają być sympatyczne, potulne, empatyczne i najlepiej, żeby nie miały w sobie gniewu i się nie buntowały. No i powinny być ładne. Takiemu stereotypowemu myśleniu o kobietach zaprzecza Patrycja Pustkowiak. Jej bohaterki są wszystkim tym, czym kobiety być nie powinny. 

Jej debiut znalazł się w finale Nagrody Literackiej Nike. Po pięciu latach od sportretowania alkoholiczki i korposuki, Pustkowiak na tapetę bierze kobietę brzydką. Ludzie mijający Mariannę na ulicy taktownie odwracają wzrok, a męskie pożądanie więdnie, kiedy się rozbiera. Do tego Marianna nienawidzi. Wszystkiego i wszystkich.

Z Patrycją Pustkowiak, której druga książka "Maszkaron" trafiła właśnie do księgarń, rozmawiam o tym, że każda z nas czuje się czasem maszkarą, o tym, że brzydota jest kneblem, którego równouprawnienie się nie ima i o śmiesznych pragnieniach klasy średniej.

W posłowiu dziękujesz bliskim, a potem dodajesz, że jeśli książka okaże się porażką, to przepraszasz, że ich wymieniłaś. Bałaś się, że nie jest dość dobra?

Myślę, że jak pisarz się tego nie boi, to jest koniec pisarza. Chodzenie po ścianach wydaje mi się typowym zajęciem psychoruchowym uprawianym przez zdrowych na umyśle twórców przed premierą. Miałam wątpliwości. Wiadomo, druga powieść to ważny test. Mówi się, że jedną książkę w życiu może napisać każdy – lepszą czy gorszą – dopiero te kolejne powodują, że jesteś pisarzem. Od wydania debiutanckich „Nocnych zwierząt” minęło już pięć lat. Na pewno się bałam.

Pokazywałaś "Maszkarona" przed publikacją znajomym wymienionym w podziękowaniach? Wtedy mogliby być współwinni (śmiech).

Nie pokazuję nikomu książki w powijakach. Choć są różne szkoły. Niektórym pomagają uwagi krytyczne na etapie powstawania tekstu, ja nie mogłabym znieść gadania typu: „Uważam, że twoja bohaterka niemiło się wypowiada o przybyszach z zewnątrz. Powinnaś zmienić słowo ciapaty na "z Bliskiego Wschodu". Kiedy się pisze książkę, to trzeba w sobie wytworzyć narcystyczne poczucie, że to co robię, jest świetne i niepowtarzalne. Inaczej nie chce się jej kończyć. Czytelnicy mogą łatwo cię z tego poczucia wytrącić, całkiem zresztą słusznie. Lepiej, żeby to robili, kiedy książka jest już skończona.

Wtedy nie przejmujesz się złymi opiniami?

Przejmuję się, bywa, że płaczę po nich całą noc, ale niczego to już na szczęście nie zmieni. Książka jest na świecie i choć ciągle masz nadzieję, że to wspaniałe dziecko, to musisz przyjąć to, że ktoś ci zaraz powie, że jednak kaprawe i upośledzone.

Twoja bohaterka, Marianna, jest brzydka. Nie po prostu „nieatrakcyjna”, raczej obrzydliwa. Ludzie taktownie odwracają wzrok, a męskie pożądanie więdnie, kiedy się rozbiera. Sama z pietyzmem opisuje swoje gargantuiczne ciało, pastwi się nad mysimi, rzadkimi włosami i niemieszczącą się w żadnych kanonach urody twarzą. Dlaczego akurat brzydota?

Bo stanowi ciekawy i mało wyeksploatowany rodzaj wyobcowania, inności. Interesują mnie bohaterki trochę spoza tego świata, stojące z boku i przyglądające mu się martwym czy gniewnym wzrokiem. W debiucie to była pijąca na umór i ćpająca Tamara, tutaj kuriozalnie brzydka Marianna. W przypadku kobiet uroda ma duże znaczenie, wiąże się z szeregiem możliwości w tym świecie. Piękno to waluta. Kiedy jej nie masz, jesteś bankrutem. Portretuję taką bankrutkę, banitkę z krainy sukcesu.

Ale tak naprawdę w jej brzydocie chodzi o coś więcej. To stan ducha. Niedopasowanie do świata, status słabego ogniwa tkanki społecznej. Marianna skończyła studia, ale nie odniosła sukcesu zawodowego, żyje na kredyt. Nie ma przyjaciół, nie założyła rodziny, nie jest nawet w stanie znaleźć przygodnego seksu. Wszystko dlatego, że nie ma cech niezbędnych do tego, aby sukces odnieść – nie tylko ciała, które poradziłoby sobie na giełdzie ciał, ale i sprytu czy przebojowości. Jest przegraną w świecie propagandy sukcesu i kultury narcyzmu. Nieustannie konfrontuje się z tymi, którzy są po drugiej stronie i czuje się gorsza.

*Książka mimo wszystko trochę kręci się wokół tego, jak olbrzymią wartością jest dla kobiety uroda. Już nawet nie ten superseksowny, okładkowy, ale taki, który pozwala "podobać się". Choćby i na podstawowym poziomie. *

Kobiety są nieustannie oceniane, jak bydło na targu. Było tak w XIX wieku, jest tak i teraz, mimo pozorów postępu. Pozostają w orbicie męskiego wzroku, który je stempluje: “tak”, “nie”, “rozważyłbym”, oczywiście odnosząc to do ciała. To samo dzieje się w sklepie mięsnym. Dlatego i kobiety mogą poczuć się jak świńskie tusze zawieszone na haku. Ja puszczam taką świńską tuszę na miasto i pozwalam jej mówić.

To nie są czasy dla brzydkich ludzi.

Nie są i nigdy nie były. Słabszy element zawsze był spychany w dół drabiny społecznej, eliminowany. Nawiasem mówiąc „brzydka” to pojemne słowo. Synonim słowa „niedodymana”, „niedopchnięta” i im pokrewnych. Słów oznaczających to, że nie zostałaś zagospodarowana odpowiednio przez mężczyznę. Twoje braki wynikają właśnie z tego. A słowa „brzydka” używasz wtedy, kiedy chcesz kobietę ośmieszyć, uciszyć. Niezależnie od tego jak wygląda, chodzi o to, że pyskuje, za dużo gada, czuje się za pewnie. Kneblujesz więc ją słowem „brzydka” i cześć.

Udzieliłaś już kilku wywiadów dotyczących książki. Pytano cię, czy czujesz się brzydka?

Podczas wywiadów nie, ale usłyszałam zarzut, że sama nie jestem aż takim maszkaronem, więc skąd zainteresowanie tematem i jak mogę być w nim wiarygodna. Może i było to zawoalowany komplement, ale odebrałam to raczej jako zarzut, że nie umiem w pisaniu wyjść poza siebie. Według mnie właśnie o to w nim chodzi. Brzydota Marianny powinna być przecież odczytywana bardziej symbolicznie – jako poczucie gorszości, niższości, odrzucenia. A z tym już chyba każdy potrafi się utożsamić.

Szczerze powiedziawszy początkowo miałam wrażenie, że pastwienie się Marianny nad tym, jaka to jest paskudna, to opis kondycji współczesnych kobiet. Kobiet, które nie są w stanie osiągnąć permanentnego stanu zadowolenia z własnego wyglądu. Oczywiście czujemy się czasem ładnie, ale równie często pojawiają się myśli, że nie jesteśmy wystarczająco szczupłe albo zadbane.

Każdy czasem czuje się maszkaronem. Dziś trudno nie czuć się gorszym, wybrakowanym, kiedy jesteśmy nieustanie konfrontowani z internetowymi awatarami naszych znajomych, natrętnie uprawiających propagandę sukcesu w mediach społecznościowych. I nie tylko. Jakby to powiedzieć?

Ludzie tak się już wycwanili w pozorowaniu samych siebie, że czasem trudno odróżnić co jest człowiekiem, a co jego wizerunkiem. Marianna zdaje sobie z tego sprawę, ale nie przeszkadza jej to w porównywaniu się. Zestawia z innymi swoje nieistniejące życie seksualne, pozycję zawodową, prestiż, a raczej jego brak i zawsze na tym traci.

Jej prawdziwą obsesją staje się jej rewers – Alicja. Kobieta idealna widziana z pozycji kobiety nieidealnej, z tej perspektywy analizowana i oceniana. Marianna nie zna jej, ale wydaje się jej, że wie o niej wszystko. Jest dla niej równie surowa, co dla siebie samej.

Alicja jest postacią symboliczną?

Owszem, zresztą tak jak Marianna. To awers i rewers nas samych. Bo myślę, że w głębi ducha najczęściej czujemy się jak maszkaron, a próbujemy grać Alicję. Wrzucamy na Facebooka taką "Alicję samego siebie", a jednocześnie patrzymy na ekran oczami nienawistnego, żałosnego maszkarona. Czasem maszkarona naprawdę udaje nam się wyegzorcyzmować i jesteśmy przez jakiś czas lepszą wersją siebie, Alicją w Krainie Czarów. To w nas przepływa.

Może dla porządku powiedzmy kilka słów o Alicji.

Alicja jest piękna, bogata, udana. Ma wszystko – idealne życie, męża, dziecko. Publicznie głosi lewicowe tezy, ale jej styl życia przynależny jest klasie średniej z aspiracjami. Sprytnie lawiruje w tym świecie sprzeczności, żeby osiągnąć sukces. Oczywiście jaka jest naprawdę, nigdy się nie dowiemy, bo Marianna może tylko oglądać ją w mediach albo mijać się z nią na zajęciach z filozofii. Lizać ją przez szybę jak lalkę Barbie z Peweksu. W końcu w Mariannie budzi się agresja. Sama nie może doskoczyć tam, gdzie Alicja. Ma za to wieczny status widza, co ją upokarza.

Czego Marianna zazdrości klasie średniej, a czym gardzi?

Zazdrości tego, że chodzą na crossfit kiedy ona sama jest na etapie Callanetics z kasety video! Na marginesie powiem, że bardzo trudno być pisarzem współczesnym, to znaczy trzymać rękę na pulsie współczesności, gdy wszystko tak się zmienia w zastraszającym tempie. Nie tylko język, architektura czy jadłospis, ale i rzecz tak banalna jak modne ćwiczenia. Stary, dobry aerobik już dawno poległ w starciu z crossfitem. To niemal nowy rodzaj religii.

A tak poważniej: Marianna zazdrości im tego, czego nie ma sama – większego komfortu życia, pewności siebie i przebojowości. Tego, że mimo wszystko, chociażby dyskomfortu kredytu umościli się wygodnie w normalności. Ona tego nie potrafi. Jednocześnie pożąda tych wszystkich małych luksusów wyznaczających horyzont jej pragnień – masaży tajskich, kwasu hialuronowego w bruzdy, wołowiny po burgundzku w najlepszej knajpie – ale i tym gardzi, bo jest świadoma, jakie to żałosne. Jest w wiecznym pragnieniu i w jego kontestacji zarazem. Dość to męczące, ale i mam nadzieję, komiczne.

„Maszkaron” kończy się podobnie, do twojej pierwszej powieści, „Nocnych zwierząt”. Tam główna bohaterka, alkoholiczka-korposuka decyduje się zemścić na innej kobiecie. Marianna też ma taki zamiar.

Tamara korposuka? Nigdy jej tak nie widziałam. Dla mnie to była w gruncie rzeczy wrażliwa kobieta, która nie poradziła sobie w korpoświecie i stanęła do niego plecami... Ale jest dowolność interpretacji, oczywiście. Co do twojego pytania – to kwestia podejścia do świata. Marianna rozumie to, czego nie rozumiała jeszcze Tamara, a może i ja te pięć lat temu.

Twoja waga w świecie jest wagą piórkową, żadne przekroczenie nie doprowadzi do żadnego spełnienia, żadnej zmiany. Wszystko co możesz zrobić, to odpuścić sobie i zrozumieć, że świat rządzi się swoimi prawami, na które nie masz wpływu. Zemsta jest niemożliwa.

Marianna natrząsa się z zajęć filozoficznych o „sensie życia”, ale i ze zdziadziałych profesorów debatujących o kryzysie uchodźczym. Jak na socjolożkę wydajesz się być w mocnej kontrze do teorii akademickich.

Lubię jedną teorię! Że wszystko jest konstruktem. Nic nie jest w nas prawdziwe, wszystko jest w nas sztucznie wtłoczone, jesteśmy „zrobieni” i chodzimy na korbkę jak stare zegarki. Wśród wielu moich obsesji ta wysuwa się na prowadzenie. Dałam ją swojej bohaterce, która brnąc przez klasy, warstwy społeczne i zdarzenia mówi ciągle „sprawdzam”. Maszkaron to twarz wykrzywiona w grymasie i ona próbuje przystawić ten grymas innym jak lustro, zmusić ich, żeby stracili rezon.

Taki karnawał sponsorowany przez słowo „nie”. Marianna ma w sobie element błazna, dziecka mówiącego uparcie prawdę. Bardzo dobrze się w tym odnajdywałam! Trudno wyjaśnić dlaczego. Trzeba by zapytać mojego psychoterapeutę czy odpowiednio przeszłam bunt dwulatka (śmiech).

Marianna szydzi z życia teoriami i dla teorii, bo rozumie, że żadne życie ludzkie do teorii nie pasuje, wymyka się jej. Sama czuje się jak teoretyczny ochłap, obracany przez innych, biegłych w języku, który wszystko potrafi łatwo sklasyfikować i wrzucić do odpowiedniego worka.

Obie twoje bohaterki są zabawne z perspektywy czytelnika, ale nie są to raczej osoby, z którymi ktokolwiek chciałby się przyjaźnić. Dlaczego zrobiłaś z nich wredne małpy?

Ja je całkiem lubię, uważam, że są inteligentne, nietuzinkowe i mają ostre poczucie humoru. Takie bohaterki to śmietnik moich frustracji związanych z wymogami funkcjonowania w społeczeństwie. Kobiety powinny być dobre, potulne, empatyczne. Najlepiej, żeby nie miały w sobie gniewu, żeby się nie buntowały. Chodziły jak krowy na powrozie. Oczywiście to się powoli zmienia, same kobiety się zmieniają i to znajduje odbicie w literaturze. Literatura to dobre ujście dla gniewu.

Pierwszy przymiotnik, który przychodzi mi do głowy, jeśli chodzi o twoje książki to "punkowe". Pełne hejtu, ku* i ch*, złości. Mamie pokazywałaś?

Karmię się furią, świętym gniewem. Choć myślę, że z czasem jest go we mnie coraz mniej, już go właściwie w sobie nie czuję, więc od następnej książki będę już może strażakiem, nie podpalaczem. Akurat powinnam ją wydać w okolicy 40-tki, więc wszystko się zgadza! Nowej rodzicom jeszcze nie pokazałam. Starą pochwalili, nieco może zafrasowani. Kilka egzemplarzy nawet kupili i rozdali znajomym. Rodzice się starają. Jak już wychowali coś takiego pod dachem, to co mają robić? To dobrzy rodzice!

Mężczyźni są w "Maszkaronie" statystami. Marianna nawet na obiekt nienawiści wybiera kobiety. Dlaczego?

Znów – o wyjaśnienie trzeba by tu zapytać specjalistę. Na pewno próbuję iść na przekór schematom. Kobieta, która nienawidzi mężczyzn, bo jej nie zauważają i nie pożądają, to fabularny banał. Wydaje mi się, że w pisaniu powieści działa dużo elementów podświadomych, które wypływają w trakcie pracy. Nie planuję swoich książek w stu procentach i potem nie wszystko potrafię wyjaśnić.

Z drugiej strony postać Alicji, której tak strasznie nienawidzi Marianna, ma w sobie sporo cech stereotypowo męskich. Jest narcystyczna, pewna siebie, nastawiona na karierę, bryluje w mediach, ma potrzebę akcentowania swojej obecności. Więc może można ją też odczytywać jako emanację męskiej kultury. Nie wiem co, w tej kwestii powinien to ocenić chyba psychoanalityk!

Wierzysz w kobiecą solidarność?

Jestem sceptyczna (śmiech). Z mojego doświadczenia wynika, że jest raczej deklaratywna niż rzeczywiście przekłada się na życie. Kobiety są solidarne wobec innych kobiet dopóki nie chodzi o mężczyznę. Niestety, mężczyzna jest zawsze ważniejszy dla kobiet niż inne kobiety. Kultura kobiet jest rywalizacyjna i to wcale nie mniej niż męska. Relacje kobiet też często kręcą się wokół porównywania się, tyle że nie chodzi o nowe Porsche, a długość nosa, atrakcyjność obuwia czy wystrój domu. No i wiadomo, dla każdej to jej własne dziecko jest tym unikalnym wcieleniem zarazem Einsteina i Adonisa.

"Miła Ania" ze studiów, typ, który znamy w zasadzie wszyscy, jest za prosta i za głupia, żeby zostać przyjaciółką Marianny. Z kolei Alicja zbyt pretensjonalna. Jest jakaś kobieta, którą twoja bohaterka mogłaby polubić?

Nie. Nie w tej książce. Marianna jest w kontrze do wszystkiego i do wszystkich. Gdyby się w coś zaangażowała, zniszczyłoby to koncept książki. Alicja ani Marianna to nie są pełnoprawne bohaterki z krwi i kości, a – według mnie – raczej symboliczne reprezentacje dwóch stron nas samych. Nikt z nas nie jest do końca odpychającym, wycofanym z życia maszkaronem ani idealną Alicją. To nasza ciemna i jasna strona, obie w pewnym sensie sztuczne. Albo można je czytać jak się chce, bo co tam kogo obchodzi odautorski komentarz!

Piszesz na jakiejś emocji, czy to raczej zaplanowana, codzienna harówka?

Oj nie, jestem leniwa, niezorganizowana, pisanie idzie mi jak po grudzie. Siadając do pisania obu moich książek musiałam wytworzyć w sobie złe emocje, wydobyć je z siebie, zmobilizować, żeby coś uniosło narrację. Wykończyłam się tak bardzo, że chyba już idę na pisarską emeryturę.

Obraz
© materiały promocyjne

_Patrycja Pustkowiak (ur. 1981) – pisarka i dziennikarka, z wykształcenia socjolożka. Zadebiutowała głośną, bestsellerową powieścią "Nocne Zwierzęta", która została nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia i znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike. Laureatka Nagrody im. Adama Włodka. _

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (292)