Był księdzem. Mówi, dlaczego zrzucił sutannę
- Otrzymywałem liczne wiadomości od wiernych, głównie zaangażowanych w życie parafii, że jestem Judaszem, że zdradziłem Kościół i nigdy nie będę szczęśliwy - mówi Dawid Kowalczyk, były ksiądz.
20.05.2024 | aktual.: 12.07.2024 22:20
Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski: Kiedy zrozumiałeś, że chciałbyś zostać księdzem?
Dawid Kowalczyk: Śmieję się, że od zawsze, ale intensywne myśli pojawiły się w czasie przystępowania do Pierwszej Komunii Świętej, którą głęboko przeżyłem. Później, jako nastolatek, miałem moment buntu, odsunięcia się od Kościoła, ale już w liceum zaangażowałem się w działania przykościelnej grupy młodzieżowej i tylko upewniałem się, że chcę zostać księdzem. Po maturze wstąpiłem do Seminarium Duchownego w Przemyślu.
Jak wspominasz ten czas?
Słyszałem o nieprawidłowościach, ale ja mam bardzo dobre wspomnienia z tego okresu i poza drobnymi konfliktami, jak to między ludźmi, nie byłem świadkiem nadużyć. Mieliśmy bardzo dobrego rektora, ks. Dariusza Dziadosza, który dbał o poziom duchowości i nauki, a jeśli miał komuś do zakomunikowania coś trudnego, robił to z wielką klasą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Potem przyszła posługa, która doprowadziła do rezygnacji z kapłaństwa.
Tak, choć było wiele dobrych momentów. Przede wszystkim ja chciałem być księdzem, zdecydowałem się na to świadomie i wszedłem w to z determinacją. Robiłem, co do mnie należało i nieco ponad, co później doprowadziło do odejścia.
Podpadłem też pewnie kilku osobom, w tym kapłanom, zaczęły się donosy. Dużo pracowałem z młodzieżą, sugerowano, że prowadzę się niemoralnie, nie poświęcam czasu ministrantom. Zostałem wezwany do kurii, gdzie usłyszałem listę zarzutów pod swoim adresem.
Gdy jako młody, zaangażowany ksiądz, spotkałem się z tym, poczułem się do niczego. To było takie pierwsze pęknięcie. Przyjąłem jednak komunikat i pracowałem dalej, próbując zrozumieć i wyeliminować błędy.
Jakie błędy?
Dziś wiem, że zbyt mocno spoufalałem się ze świeckimi. Miałem grupę zaprzyjaźnionych ludzi, z którymi się widywałem, odwiedzałem w domach czy jeździłem na wakacje, co mogło budzić zazdrość u innych i potęgowało plotki. Blisko współpracowałem też z jedną z animatorek - według plotek chyba trzy razy była ze mną w ciąży. Jako młody ksiądz nie pomyślałem, że taka sytuacja zaistnieje. Plotki i donosy doprowadziły do ponownego wezwania do kurii.
To przelało czarę goryczy?
Rozmawiałem z arcybiskupem, który przekazał mi, że byłem nominowany, aby pójść na studia, ale nie pójdę, bo jestem zdemoralizowany, a młodzież, z którą współpracowałem, jest mną zgorszona. Po wizycie podjąłem decyzję o zakończeniu tej współpracy. Jakaś część mojego serca umarła, bo bardzo się starałem, a okazało się, że najwyraźniej byłem złym człowiekiem. W pandemii zostałem przeniesiony do kolejnej, dość trudnej parafii i sytuacja robiła się jeszcze bardziej napięta. Ciągnęła się za mną negatywna opinia.
Ze względu na donosy?
Tak, już wtedy byłem przecież w oczach zwierzchników zdemoralizowanym księdzem, więc proboszcz zaczął mnie sprawdzać. Niezależnie od tego, ile robiłem, dla księży byłem po prostu "dziwkarzem". Nawet jak ktoś mnie zaprosił na rekolekcje, inny od razu mówił, kogo on zaprasza.
Czyli presja narastała. Dostałeś jakąś pomoc?
Niestety nie i nikt nie pozwolił mi się wytłumaczyć. Usłyszałem, że tu nie ma czego wyjaśniać, po prostu zapadł wyrok. Nie mówię tego jako młody, obrażony człowiek, bo nie obraziłem się na Kościół, wciąż jestem mocno wierzący, ale wszystkie sytuacje doprowadziły do załamania. Nie otrzymałem żadnej pomocy. Zostałem przekreślony.
Dlatego zdecydowałeś się na odejście?
Nie da się wskazać jednego powodu. Ta decyzja to zlepek różnych wydarzeń i sytuacji, które określam "pęknięciami" doprowadzającymi do ostatecznego rozbicia. Niestety, często hierarchowie są ślepi i nie dostrzegają złożoności problemu.
W jakim sensie?
Ubolewają nad odejściami kapłanów, szukają przyczyn, a tak naprawdę widzą tylko trzy: kobieta, brak modlitwy i chytrość na pieniądze. Odejście przez kobietę to taka wisienka na torcie, ale zapomina się, że takiej decyzji też nikt nie podejmuje z dnia na dzień.
Mój przypadek obala te wszystkie powody, bo nie odszedłem przez kobietę, codziennie się modliłem i jeśli pozyskiwałem jakieś środki, przeznaczałem je w głównej mierze na młodzież, np. rekolekcje czy inne wyjazdy.
A jakich powodów jeszcze Kościół nie widzi?
Hierarchowie pomijają chociażby kwestie więzi braterskiej, mobbingu i niszczenia wikarych przez proboszczów, permanentnych konkubinatów czy "kolesiostwa", a o rozmywaniu zdrowej nauki, doktryny Kościoła już nie wspominam.
Co to znaczy "kolesiostwa"?
Przykładem może być powiedzenie, że "proboszcz ma zawsze rację, wikary - nigdy". Nawet gdy taki młody ksiądz zgłosi nadużycia w kurii, często słyszy, że to jego wina. A potem okazuje się, że proboszcz był z biskupem na roku, jedzą razem obiadki, a że jest dupkiem? Trudno, nikt mu nic nie zrobi. Wciąż niestety są parafie, które wszyscy wikarzy chcą omijać szerokim łukiem. A jak już tam trafią, to wiedzą, że to taka kolonia karna.
Wspomniałeś o permanentnych konkubinatach.
Z konkubinatami, jak z tuszowaniem mobbingu, bywa podobnie. To nie kwestia pojedynczego upadku księdza, a często wieloletnie pozostawanie w związku. Znam przykład księdza, który od ośmiu lat pozostaje w relacji z kobietą, ale na pytanie dlaczego nie odejdzie, odpowiada: "Mam kredyt, za co spłacę? Poza tym kocham to, co robię". Zaczynają dochodzić do głosu dzieci księży - może cokolwiek będzie się zmieniać w tej kwestii, choć raczej nieprędko, bo wciąż panuje przekonanie, że za wszelką cenę należy walczyć o kapłaństwo.
Wróćmy jeszcze do momentu, w którym poznałeś swoją żonę.
Poznałem ją przypadkowo, wysłała mi zaproszenie do grona znajomych na Facebooku. Było to już po podjęciu decyzji o odejściu z kapłaństwa. Pierwszego wieczoru rozmawialiśmy przez telefon prawie całą noc, a następnego dnia spotkaliśmy się. Jednak póki byłem kapłanem, do niczego między nami nie doszło.
Wiedziała, że jesteś księdzem?
Początkowo nie, nie chwaliłem się, że jestem księdzem "na wypowiedzeniu". Dowiedziała się po około miesiącu. Po dłuższej rozmowie zdecydowaliśmy kontynuować naszą znajomość i bardzo mi pomogła, gdy już odszedłem z kapłaństwa. Była i jest moim aniołem. Zamieszkaliśmy razem, po roku wzięliśmy ślub cywilny, później na świecie pojawił się nasz syn Stanisław, wspólnie wychowujemy też jej synka z pierwszego związku. Teraz planujemy ślub kościelny.
Pewnie też mierzyła się z krytyką.
Oczywiście, dostawała wiadomości z informacją, że "będzie się smażyć w piekle", bo "zbałamuciła księdza". Sugerowano też, że jej pierwszy syn jest moim dzieckiem, romans mieliśmy jeszcze, gdy byłem w seminarium, a potem rozbiłem jej małżeństwo. Nawet mama mojej żony odcięła się od nas, bo córka się rozwiodła i żyje z byłym księdzem - a przecież mogłem sobie być "księdzem dojeżdżającym".
Czyli miej tego księdza, ale niech on jednak będzie księdzem?
Tak, bo ksiądz to dobry i mądry człowiek. Dlatego tak bardzo cenię w mojej żonie, że trwała przy mnie nawet w czasie największych problemów, gdy zostałem z niczym, bez pracy, doświadczenia i znajomych. Zresztą fakt, że rozwódka związała się z byłym księdzem, wciąż czasem odbija nam się czkawką. Jak choćby podczas przygotowań do ślubu, który chcieliśmy wziąć w ważnym dla nas sanktuarium. U tamtejszego proboszcza najpierw usłyszeliśmy, że mu "roboty dokładamy", a później - że powinienem mieć więcej pokory…
A były naciski ze strony Kościoła? Presja wyjazdu?
Tak, jednak nie tyle ze strony hierarchii, co społeczeństwa. Natomiast jedno i drugie się na to składa: wierzący nie tolerują byłych księży, zostałem przekreślony. Nie ma nic gorszego niż były ksiądz. Otrzymywałem liczne wiadomości od wiernych, głównie zaangażowanych w życie parafii, że jestem Judaszem, że zdradziłem Kościół i nigdy nie będę szczęśliwy. Odwrócili się ode mnie koledzy z seminarium, a wsparcie otrzymałem jedynie od trzech kapłanów.
Co czułeś po odejściu?
Spokój i ulgę. Pamiętam, że wyszedłem pierwszego ranka na balkon i głęboko oddychałem, bez tej kontroli, spisywania moich wyjść. Potem znalazłem pracę, tam też nie ukrywałem, że byłem księdzem. Było trochę zaczepek, ale sam odpowiadałem żartobliwie i zobaczyłem, że jestem traktowany normalnie jak dorosły mężczyzna, a nie jak przedszkolak.
Mimo tych przeżyć nie odwróciłeś się od Kościoła.
Nie odwróciłem się, bo po prostu wierzę w Boga. Po jednej z rozmów usłyszałem, że atakuję Kościół, a ja tylko chcę pokazać inną perspektywę postrzegania tematu tabu, jakim są przyczyny i odejście z kapłaństwa. Nie możemy udawać, że nic się nie dzieje, gdy ręka nam gnije. Dziś jestem szczęśliwy i nie żałuję swojej decyzji.
Rozmawiała Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski