"Chcę rozwodu!" Dlaczego kobiety odchodzą od mężów?
Anka po sześciu latach małżeństwa stwierdziła, że nie kocha swojego męża i chce zacząć wszystko od nowa. Gosia drugiej zdrady już nie wybaczyła, Ewelina przez trzy lata znosiła przemoc, zanim dojrzała w niej decyzja o odejściu. Nina miała dosyć harowania i zarabiania na dom.
Anka po sześciu latach małżeństwa stwierdziła, że nie kocha swojego męża i chce zacząć wszystko od nowa. Gosia drugiej zdrady już nie wybaczyła, Ewelina przez trzy lata znosiła przemoc, zanim dojrzała w niej decyzja o odejściu. Nina miała dosyć harowania i zarabiania na dom.
Dwie trzecie pozwów o rozwód w Polsce składają kobiety. W większości kończonych małżeństw sąd nie orzeka o winie, ale jeśli już to robi, to tylko w 3% przypadków leży ona po stronie żon. Dlaczego to kobiety dążą do rozwodu?
„Jesteśmy bardziej poukładane – mówi psycholog Anna Rachubka-Furmańska. – Lubimy, kiedy w naszym życiu jest porządek, dążymy do zamykania pewnych spraw, jeśli uznamy, że nadszedł na to czas”.
Bez miłości się nie da
Anka szanowała swojego męża i mogła na niego liczyć. Mieli dobry kontakt, często się sobie zwierzali i umieli sobie doradzać. „To było trochę małżeństwo z rozsądku. Spotykaliśmy się przez trzy lata, potem Piotr się oświadczył, ślub był naturalnym następstwem – mówi Anka. – Chciałam z nim być, tworzyliśmy dość harmonijny związek. Mój poprzedni chłopak okazał się totalną pomyłką. Z Piotrem nie było fajerwerków, ale czułam się z nim bezpiecznie, mogłam mu zaufać – to było dla mnie najważniejsze.”
Nie wie, co się w niej nagle zmieniło. Pamięta, że wróciła dość późno z pracy, Piotr siedział przy biurku i na nią czekał. Weszła, żeby się przywitać i wtedy po raz pierwszy wydał jej się zupełnie obcym człowiekiem. Dotarło do niej, że go nie kocha. Od tego momentu coraz częściej nachodziły ją myśli o rozstaniu. Trwało to rok. Nie chciała podejmować impulsywnych decyzji, żeby potem niczego nie żałować.
„Kobiety są bardziej emocjonalne niż mężczyźni – twierdzi Anna Rachubka-Furmańska. – Chcą mieć możliwość w wybrania własnej drogi. Ważne jest dla nich poczucie wolności, bez względu na to, czy są w związku, czy z niego rezygnują.”
Anka w swoim małżeństwie nie czuła się wolna. Miała wrażenie, jakby cały czas oszukiwała Piotra albo coś udawała. W końcu złożyła pozew o rozwód. Piotrowi powiedziała o tym tego samego dnia wieczorem. Bała się to zrobić wcześniej, zanim zawiezie papiery do sądu, żeby się nie złamała pod wpływem emocji. Piotr zareagował tak, jak przewidywała. Płakał, prosił, żeby się zastanowiła, mówił, że ją kocha, że przecież przez tyle lat byli szczęśliwym małżeństwem.
Temu ostatniemu nie mogła zaprzeczyć. „Ale czasem jest tak – mówi ze smutkiem – że jeśli gdzieś nie ma tego prawdziwego uczucia, to się związku nie poskleja. U nas przez parę lat było dobrze, a potem wszystko wylazło z taką siłą, że nie umiałam z tym żyć. Ludzie myślą, że jak rozwód, to od razu musi być zdrada, alkohol albo chociaż notoryczne kłótnie. A u nas wszystko w najlepszym porządku. Tylko ja w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie chcę spędzić reszty życia z kimś, kogo nie kocham. To nie byłoby uczciwe wobec Piotra.”
Od ich rozwodu minęło półtora roku. Anka nadal jest sama. Czeka na swoją wielką miłość, bo wierzy, że każdy taką chociaż raz w życiu może przeżyć. Ale mówi, że nawet jeśli jej nie znajdzie, to przynajmniej za trzydzieści lat nie będzie sobie pluła w brodę, że nie dała losowi szansy. Na razie cieszy się wolnością, tym, że ma otwartą drogę i wiele możliwości. I ma nadzieję, że jeszcze wszystko przed nią.
Bez dzieci jest łatwiej
Gosia twierdzi, że bardzo kochała swojego męża. „To dlatego próbowałam wybaczyć jego dwie zdrady – mówi. – Za pierwszym razem to był jednorazowy skok w bok, na imprezie, po pijaku. Przyłapałam go, inaczej nie wiem, czy by się wydało. Na drugi dzień kajał się, płakał i przepraszał. Bolało, ale wytłumaczyłam sobie, że skoro był pijany, to jest to jakieś usprawiedliwienie. Sama też czasem pod wpływem alkoholu oglądałam się za innymi facetami. Tylko że na tym się kończyło.”
Drugi raz oszukał ją na wyjeździe integracyjnym. Wtedy zaczął się drugi romans. Spotykali się z tą dziewczyną jeszcze kilka tygodni po powrocie, dopiero wtedy się dowiedziała. Mówi, że było bardzo ciężko podjąć decyzję o odejściu. Powtórzyła się historia przeprosin, znów płakał, zarzekał się, że to się zdarzyło po raz ostatni. „Byłam o krok od złamania się i wybaczenia mu po raz drugi. Ale pomyślałam sobie, że przecież to się wcale teraz nie skończy – wspomina Gosia. – Zanim powiedziałam mu, że to definitywny koniec, zostawiłam sobie furtkę i przez kilka dni mieszkaliśmy jeszcze razem. Nie odzywałam się, spałam osobno, ale bałam się wyjść i zatrzasnąć drzwi.”
Zrobiła to dopiero po niecałym tygodniu, kiedy dotarło do niej, że z tym człowiekiem nigdy sobie szczęśliwie nie ułoży życia. „W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że muszę zadbać o siebie, skończyć to, kiedy nie mamy dzieci i kiedy mam jeszcze siłę.”
Jak twierdzi psycholog Anna Rachubka-Furmańska, na to, z jaką łatwością niektórym kobietom przychodzi zakończenie małżeństwa, wpływa nie tylko ich charakter, ale często też to, jak bardzo zostały zranione. Te, które doznały więcej cierpienia, będą prawdopodobnie krócej się wahały w podjęciu decyzji.
Wszystko dla dziecka
Ewelina znosiła przemoc fizyczną i psychiczną przez trzy lata, zanim zdobyła się na rozstanie. Wcześniej czuła się zbyt słaba, żeby odejść od męża. Nie pracowała, była na jego utrzymaniu, mieli trzyletniego syna. Nie mogła liczyć na pomoc własnej rodziny, bo matka chora, siostra za granicą, ojciec nie żył. Prześladowały ją myśli, że nie będzie miała gdzie pójść, że będzie się błąkać z małym dzieckiem.
„Wtedy nie widziałam żadnej drogi ucieczki. Nie żyłam nawet myślą, że któregoś dnia odejdę, bo to było całkowicie nierealne – wyznaje. – Mąż nadużywał alkoholu i wtedy mnie bił. Najbardziej wcale nie bolały te jego ciosy, tylko to, że syn dorastał i coraz więcej rozumiał. I że musiał na to patrzeć.” Któregoś dnia usłyszała w radiu o hostelu dla kobiet dotkniętych przemocą. Zadzwoniła pod numer podany w audycji. To była dla niej szansa na nowe życie.
„Ofiary przemocy są skryte, zamknięte, zalęknione – mówi Lidia Szymczak, kierownik Sekcji Poradnictwa Rodzinnego i Interwencji Kryzysowej Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Koninie. – Boją się podejmować jakichkolwiek decyzji, bo w ich głowie jest ciągle myśl: Co powie sprawca?Są mu całkowicie podporządkowane, blokuje je lęk, ale też często wzorce, jakie wyniosły z domu. Jeśli matka była uległa, to nie będzie wsparciem dla własnej córki. Często słyszę słowa: Daj spokój…”
W małżeństwach, gdzie jest przemoc, decyzja o odejściu wielokrotnie jest podejmowana „na raty”. Ofiary odchodzą od sprawcy i wracają do niego czasem nawet po kilka razy, zanim na dobre rozpoczną inne życie. Niektórym się to wcale nie udaje.
Ewelina w hostelu jest po raz drugi. Złożyła pozew o rozwód. „Tu bardzo dużo pomagają specjaliści. Są prawnicy, możemy też porozmawiać z psychologiem, a wieczorem usiąść spokojnie i sobie wszystko przemyśleć” – mówi. W ośrodku czuje się bezpieczna, choć ma poczucie tego, że to tylko rozwiązanie tymczasowe. Ten etap wykorzystuje przede wszystkim na utwierdzenie się w tym, że jej decyzja o odejściu była słuszna oraz na uporządkowanie spraw formalnych. Chce wyjechać do siostry do Anglii, ale musi poczekać na rozwód. Wnosiła o odebranie praw rodzicielskich mężowi. Ma nadzieję, że się uda, bo ten wyjazd i świeży start są jej marzeniem. „Wiem, że tam, daleko, będzie mi łatwiej. I wierzę, że finansowo też sobie damy radę.” Mówi, że wszystko robi dla synka i to on jej daje siłę.
Nieudacznik i kula u nogi
Nie zawsze jednak powodem rozstania muszą być tak drastyczne życiowe sytuacje. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, najczęstsze przyczyny rozwodów to: niezgodność charakterów, zdrada, trwały związek uczuciowy z inną osobą czy nadużywanie alkoholu.
O zakończeniu małżeństwa Niny zdecydowały sprawy finansowe. Była z mężem osiem lat. Odkąd pamięta, nigdy się nie przemęczał pracą. „Cenił sobie bezstresowe życie – ironizuje Nina. – Kiedy mu zaoferowali awans, odmówił, bo bał się odpowiedzialności na nowym stanowisku. Ja zostawałam po godzinach, starałam się łapać dodatkowe zlecenia. Często kosztem rodziny, ale chciałam, żeby nas było stać na wakacje, żeby dzieciaki mogły mieć chociaż część tego, co ich rówieśnicy. Jemu to było obojętne. Jedyne, co jego zdaniem było ważne, to żeby były zapłacone rachunki i jako takie jedzenie. A inne rzeczy to luksus.”
Mąż Niny nie lubił, kiedy wypominała mu pieniądze. Nie uważał też, że mało pracuje. „Powtarzał, że nie powinno się pracować dłużej niż osiem godzin dziennie, że trzeba mieć też czas dla siebie. I że co to za kraj, w którym nie można wyżyć spokojnie z pełnoetatowej pensji. W jakimś stopniu pewnie miał rację, ale żyjemy w takich, a nie innych realiach i albo wyjedziemy, albo musimy się im podporządkować” – wzdycha Nina.
Kobieta prowadziła własną agencję reklamową. Często wracała po dwudziestej, kiedy już dzieci były w łóżkach albo spały. A on miał do niej pretensje, że znów tak późno przyszła. „Jeszcze gdyby umiał w miarę oszczędnie żyć, na skalę tego, ile sam zarabiał – mówi ze złością Nina. – Ale on przywykł do tego, że zawsze wszystko jest, a jeśli czegoś brakuje, ja to zapewnię. Wiem, że małżeństwo w większości przypadków polega na tym, że wszystko jest wspólne, ale kiedy na dom zarabia jedna osoba, a druga jedynie czerpie z tego korzyści, to zdecydowanie coś jest nie tak.”
Pierwsze myśli o odejściu pojawiły się u Niny, kiedy niechcący zablokowała sobie konto internetowe, a był to ostatni dzień na spłacenie raty kredytu. Nie mogła zrobić przelewu, więc poprosiła Jana, żeby zapłacili z jego konta. Wtedy się okazało, że nie ma na nim nawet na jedną ratę. Podobne sytuacje się piętrzyły, a ona coraz częściej miała myśli, że nie znosi tego swojego życia z nieudacznikiem. Denerwowało ją, że tyle pracowała, a on zawsze po szesnastej w domu, uśmiechnięty, zrelaksowany. W końcu dojrzała w niej decyzja: odchodzi. Kiedy ją podjęła, zaniepokoiło ją to, że przyszła jej z taką łatwością i że poczuła tak wielką ulgę.
„Kobiety zależne trwają w patologicznych związkach z wielu powodów, ale jednym z nich jest lęk przed problemami finansowymi – twierdzi psycholog Iwona Michalak-Jędrzejczak. – Panie niezależne, żyjące w związkach, które nie są partnerskimi, dochodzą wielokrotnie do niekorzystnego dla małżeństwa wniosku i odchodzą. Dlaczego? Bo wierzą w siebie i chcą być szanowane.”
Nina martwiła się, jak zniosą to dzieci, ale ustalili z mężem, że nadal będą je wychowywać wspólnie. Dostali rozwód bez orzekania o winie i mimo iż dzieci zamieszkały z nią, Jan może je odwiedzać tak często, jak chce. Nadal ma klucze, ale umowa jest taka, że nigdy nie zostaje na noc. Zabiera dzieci czasem do siebie.
Kobieta jest zadowolona ze swojej decyzji. Cieszy się wolnością – nie tą cywilną, ale osobistą i finansową. Czuje się niezależna i ma większe poczucie własnej wartości. „Znacznie lepiej nie mieć u swojego boku mężczyzny, niż mieć kulę u nogi, utrzymanka” – podsumowuje.
Psycholog Anna Rachubka-Furmańska zauważa, że znacznie częściej rozwodzą się mieszkańcy miast niż wsi. Ma to zdecydowanie związek z tym, w jakim społeczeństwie żyjemy. Mimo że czasy się bardzo zmieniły, w małych miejscowościach rozwód może być nadal rzeczą wstydliwą albo niewłaściwą (np. ze względów religijnych). O wiele łatwiej jest w dużych miastach, bo tu, po pierwsze, panuje inny model myślenia, a po drugie – większa anonimowość.
Z przeprowadzonych sondaży, m.in. z raportu ogłoszonego przez Fundację Mamy i Taty wynika, że 81% Polaków postrzega rozwód jako poważny problem społeczny. Są jednak sytuacje, np. jak w przypadku Eweliny, gdzie był on znacznie lepszą alternatywą niż trwanie w patologicznym małżeństwie.
(ios/sr)