UrodaChciała być piękna... i jest!

Chciała być piękna... i jest!

4 lata temu 100 tysięcy kobiet stwierdziło, że chce odmienić swoje życie. I swoją twarz. A także biust, talię, zęby, uda, ramiona. Program „Chcę być piękna” Polsatu opierał się na holenderskim formacie łączącym cechy reality show i telenoweli dokumentalnej. Bohaterki przechodziły metamorfozę pod okiem chirurgów plastyków, stomatologów, stylistów, wizażystów i psychologów. Rozmawiamy z jedną z nich. Małgorzata Kozak opowiada o tym, jak program wpłynął na jej życie.

Chciała być piękna... i jest!
Źródło zdjęć: © Paweł Napieraj Studio291

21.09.2010 | aktual.: 24.05.2018 14:29

4 lata temu 100 tysięcy kobiet stwierdziło, że chce odmienić swoje życie. I swoją twarz. A także biust, talię, zęby, uda, ramiona. Program „Chcę być piękna” Polsatu opierał się na holenderskim formacie łączącym cechy reality show i telenoweli dokumentalnej. Bohaterki przechodziły metamorfozę pod okiem chirurgów plastyków, stomatologów, stylistów, wizażystów i psychologów. Za darmo.

Żeby dostać się do grona wybrańców, trzeba było przejść przez sito castingów. Albo od razu przypaść do gustu producentom. Tak jak 45-letnia wtedy łodzianka, Małgorzata Kozak. Wysłała list i od razu trafiła na konsultację psychologiczną. Teraz, 4 lata i kilkanaście wywiadów później stwierdza, że było warto. Chociaż potem życie nie zawsze potoczyło się tak jak sobie wymarzyła.

- Co takiego było w tym liście do producentów?

- Bardzo ckliwa historia, która mogła wydawać się medialna: miałam partnera prawie 20 lat młodszego od siebie, mieliśmy już dziecko, planowaliśmy ślub. Myślę, że tu tkwił haczyk.

- Tytuł programu brzmiał „Chce być piękna”, a więc sugerował, że uczestniczki piękne nie były lub tak się nie czuły. Jak to było w pani przypadku?

- Czułam się piękna, miałam młodszego faceta, założyliśmy rodzinę, czułam się dowartościowana, raczej inne sprawy wchodziły w grę. Jestem osobą niespełnioną medialnie. Na co dzień jestem nieśmiała, ale kiedy już trafiam na scenę, to potem trzeba mnie stamtąd wyciągać wołami. A trafiam tam, bo jestem choreografem i zdarza mi się występować. Oczywiście poprawienie wyglądu także miało znaczenie. Co w tym złego, że ktoś chce wyglądać atrakcyjnie?

- A nie krępowało pani, że tak poważną przemianę oglądać będą miliony osób? I że zobaczą panią w trudnych, czasem intymnych momentach? 6 tygodni rozłąki z rodziną, rekonwalescencja po operacjach, opuchlizny...

- Istnieje mylne pojęcie, że po operacjach plastycznych umiera się z bólu. Niektóre zabiegi, które przeszłam rzeczywiście dały mi poczucie dyskomfortu – czułam się obolała, byłam opuchnięta – ale nie przesadzajmy. A co do rozłąki – to było tylko 6 tygodni w hotelu, a nie 6 lat na Marsie. Uprzedzano nas wcześniej jak to będzie wyglądało i można było się do tego psychicznie przygotować.

- Przyszło to pani chyba łatwo, sprawia pani wrażenie osoby bardzo silnej, wytrwałej.

- O tak, jestem silna. Zawsze powtarzam, że mógłby po mnie przejechać czołg, a ja wstanę, otrzepię się i pójdę dalej. Mam zaledwie 150 cm wzrostu i całe życie muszę udowadniać, że coś potrafię. Mój tata zawsze cytował mi słowa ojca pana Wołodyjowskiego: jak się nie będą ciebie bali, to się będą z ciebie śmiali.

- Najtrudniejszy moment w programie?

- Kiedy odwijane są wszystkie bandaże, zdejmowane opatrunki i człowiek po raz pierwszy widzi swoją nową twarz. To nigdy nie jest to, czego się spodziewał. Podobno częstą reakcją jest niezadowolenie, bo jest źle albo nie widać zmian. Jesteśmy przyzwyczajeni do swojego starego wyglądu, chociaż nam się nie podobał. Widziałam, że część dziewczyn miała z tym problem. - Rozmawiałam z doktorem Sankowskim, chirurgiem plastycznym, który brał udział w programie. Opowiadał, że jedna z uczestniczek show uwierzyła w swoją przemianę dopiero wtedy, gdy nie poznał jej syn... A jak to było w pani przypadku? - Wcześniej uprzedzano nas, że nie stanie się cud i nie zaczniemy nagle wyglądać jak osiemnastolatki. Cieszyłam się z dostania do programu, z tego, że ktoś nade mną pracuje i to za darmo, więc nie narzekałam.

- Ta pani przemiana była chyba najbardziej spektakularna, pisano wszędzie, że operacje kosztowały 100 tysięcy złotych, z czego większość pochłonęła wymiana zębów.

- Nie wiem dokładnie, bo nie informowano nas o cenach tych zabiegów, ale to rzeczywiście było najkosztowniejsze i najbardziej męczące. Taka wymiana trwa zazwyczaj z rok czasu, tu lekarze musieli zmieścić się w 6 tygodniach. Poza tym przeszłam korektę powiek górnych i dolnych, wstrzyknięto mi tłuszcz z bioder w policzki i zmniejszono nos.

- Bliscy byli zaskoczeni, oburzeni? Jakie były reakcje na tak drastyczną metamorfozę? .

- Narzeczonemu nie powiedziałam nawet o tym, że wysłałam zgłoszenie do programu, bo wiedziałam, że byłby przeciwny. Uważał po prostu, że niczego mi nie brakuje. Natomiast moi rodzice przyzwyczaili się przez lata do różnych moich szaleństw. Udział w programie uznali za kolejne (śmiech).

- A co na to ciało pedagogiczne? Jest pani nauczycielką języka polskiego w liceum...

- Akurat wtedy, szczęśliwie, byłam na urlopie wychowawczym. Gdybym dalej uczyła, to nie zostałoby dobrze przyjęte. Nauczycielowi, jako osobie jednak publicznej, pewnych rzeczy robić nie wypada. Ten program mówił trochę o próżności, a w szkole powinno się jednak promować inne wartości.

- Próżność była także ważnym czynnikiem podjęcia decyzji o udziale w show?

- Każda kobieta jest trochę próżna. Ale zaspokojenie próżności to nie był jedyny cel. A ja nie chciałam zawsze już być tylko kojarzona z operacjami. Marzyłam o tym, żeby zrobić program dla kobiet dojrzałych, po czterdziestce i starszych, które są w mediach nieobecne. Żeby pokazać, że w tym wieku wciąż można być atrakcyjnym, wciąż można spełniać marzenia.

Spytałam niedawno moich uczniów, jaki wiek uznają za starość. Powiedzieli, że „tak około pięćdziesiątki”. To ja! (śmiech) Wszyscy myślą, że w tym wieku to już tylko choroby, laseczka, garsoneczka, po prostu babcia. A to się już dawno zmieniło! I myślę, że warto ten problem „wypromować”, udowodnić, że jest inaczej. Ale programu zrobić się nie udało. Wiek to jednak bariera przez którą trudno się przebić.

- A więc program „Chcę być piękna” zakończył się i... co dalej? Zapadła cisza?

- Nie do końca. Byłyśmy zapraszane do różnych audycji, udzielałyśmy wywiadów. Ale wszyscy chcieli rozmawiać tylko o operacjach. Ale ja nie pozwoliłam sobie zapomnieć. Miałam pomysł na kalendarz z roznegliżowanymi zdjęciami wszystkich uczestniczek „Chcę być piękna”, podobny do tego, który zrobiły gospodynie z Yorkshire. Ale media napisały o tym jak o projekcie erotycznym. Nauczycielka, golizna, erotyka, no skandal! Wystąpiłam potem w „Rozmowach w toku” i sprostowałam te doniesienia, ale kalendarz w końcu nie powstał. Dlatego dwa lata temu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i stworzyłam portal dla kobiet dojrzałych Kobietopolis.pl. Założyłam także z przyjaciółmi Fabrykę Twórczego Myślenia – to skupisko ludzi w różnym wieku, którzy realizują m.in. projekty artystyczne.

- Prowadzi pani stronę dla kobiet 40+, więc jest doskonale zorientowana, z jakimi problemami zmagają się na co dzień. O czym piszą najczęściej?

- Że w mediach mówi się tylko o młodych, że nie ma czasopism dla osób w ich wieku; że mają problemy ze znalezieniem pracy. Często piszą o problemach zdrowotnych, o menopauzie, ale i sytuacjach, kiedy pani po 50. została babcią, a nie czuje się nią i nie wie jak poradzić sobie z nową rolą. Nie mają w co ubrać, bo nikt nie szyje ubrań specjalnie dla nich, a w pewnym wieku miniówa i skórzana kurtka nie wyglądają na nas już dobrze. Dlatego na naszej stronie mamy dział metamorfoz Be Beautiful, gdzie panie przechodzą przemianę, tym razem bez pomocy chirurgii plastycznej (śmiech).

- Najbliższe plany?

- Marzy mi się zorganizowanie festiwalu dla kobiet dojrzałych. Chciałabym, aby Łódź na jeden dzień zmieniła nazwę na Kobietopolis. Ale to wszystko jest jeszcze w fazie realizacji, dlatego nie chcę mówić za dużo.

Na zdjęciu: Tak wyglądała Małgorzata Kozak zanim przeszła serię zabiegów w programie "Chcę być piękna".

Wybrane dla Ciebie