"Co kieruje nauczycielką, która stawia 2+ z plastyki". To tylko wierzchołek góry lodowej prześladowań
- Dostawałem kary za brzydki charakter pisma. Po sto razy musiałem pisać: będę pisał wyraźnie. I pisałem tak jak umiałem i znowu dostawałem pałę - wspomina 34-letni Piotr. Przy okazji Dnia Nauczyciela wspominamy wychowawcze wpadki nauczycieli.
14.10.2018 | aktual.: 14.10.2018 13:21
Na pewno też macie takie wspomnienia. Mnie dręczy scena z lekcji muzyki. Zaliczaliśmy "Odę do radości” parami. Wszyscy w klasie dostali piątki. Ci, co mylili zwrotki, też. Nawet chłopak, który śpiewał ze mną w parze, dostał piątkę. Poza mną – mnie nauczycielka uraczyła tróją. Znałam słowa śpiewająco, ale dostałam tróję. Niesprawiedliwość zatkała mnie tak bardzo, że nawet nie zapytałam, dlaczego tak mnie oceniła. Od tamtego dnia jasne stało się dla mnie, że mój śpiew jest karą dla świata.
Po cichu wierzyłam, że była to zemsta. Za to, że nie chodziłam na roraty o 6.00 rano. Nauczycielka należała do tej samej parafii, co ja, i była z tych, którzy przepuszczają wszystkich w kolejce do spowiedzi po to, by być ostatnią i móc odprowadzić księdza na parafię po wszystkim. Mnie - szczyla - o 6.00 rano interesował "Świat według Bundych” w TVP2. Nie twierdzę, że ta trója zabrała światu wielki talent operowy, który nie mógł się przez to rozwinąć. Ta trója pokazała mi, że wśród nauczycieli są ludzie złośliwi, w których dobrą wolę nie ma co wierzyć.
Potrafią zniechęcić do przedmiotu
"Co kieruje nauczycielką, która z plastyki za rysunek wystawia dziecku dwa plus? Młody jakieś drzewa narysował, zgodnie z tematem. Nie jest wybitnym malarzem, jak każdy w jego wieku. Starał się, rodzice nie pomagali" - zapytał na swoim koncie na Facebooku Grzegorz. Pod jego postem posypały się komentarze rodziców, którzy doświadczają podobnych niegodziwości. Grzegorz zastanawia się, czy ocena zniechęci syna do rysowania i przedmiotu.
Pastwienie się nad pracą domową z plastyki zna też Klaudia, dziś mama dwójki dzieci. Ją zdecydowanie zniechęciły niskie oceny. Kobieta wspomina czasy, gdy miała 8 lat. Nauczycielka z podstawówki w Starogardzie Gdańskim wystawiła jej czwórkę za pracę domową. - Oczywiście, że przestałam rysować – opowiada. - Wiem, że ten rysunek nie był wybitny, to fakt. Generalnie nie mam zdolności plastycznych, moje koło bardziej przypomina kwadrat, ale wtedy zabolało mnie, że dostałam czwórkę, bo to było w drugiej klasie podstawowej i wydawało mi się, że ładnie maluję. Wszystkie koleżanki dostały piątki i szóstki. Bardzo się tego wstydziłam. Poza tym - ja go oddałam jako pierwsza z klasy i byłam też z tego dumna. Natomiast pani powiedziała, że gdybym nie była taka "popyrtana", to namalowałabym ładniej. A ja po prostu od zawsze tak mam, że wszystko szybko robię. No i od tamtej pory zaczęłam kończyć rysunki w domu, tak jak inne dzieci. Kończyć, tzn. prosić mamę, żeby za mnie malowała – wspomina Klaudia.
Kasia, córka cukiernika z Chojnic, z domu wyniosła sztukę precyzji. Na plastyce żal jej było kolegów. - Byłam dzieckiem, które najładniej rysuje i wiesza się jego rysunek w gablotce, ale pamiętam, że na tych plastykach odchodziła regularna dyskryminacja chłopców. Bo jak dziewczynka nie ma wyobraźni, nie umie dobrać kolorów to zrobi chociaż RÓWNO i za to RÓWNO jest piątka - opowiada Kasia.
Twierdzi, że mali chłopcy mają w sobie mniej cierpliwości i precyzji, o ile nie chodzi o rysowanie czegoś, co ich interesuje. - No i oni zawsze mieli dwóje i hasło "nie postarałeś się”. W ogóle ciekawy jest też ten aspekt oceniania rysunku na zasadzie banalnej ładniuchowości. Żeby domek miał dwa symetryczne okienka, a jak ma siedem w rożnym miejscach, to to przecież nie jest domek – wspomina kobieta i dodaje, że zawsze myślała, że plastyka ma polegać na rozwijaniu kreatywność, a nie nauce powielania.
Zadowolenie nauczyciela jest najważniejsze
Agatę – dziś 28-letnią pracownicę banku - w podstawówce przymuszano do chodzenia na chórek. Przymuszał ją system stworzony przez nauczycielkę plastyki, która jednocześnie uczyła muzyki. Wiadomo było, że należenie do chórku załatwia szóstkę z plastyki.
- Nauczycielka była ta sama od obu zajęć i tak samo ich nauczyła. Nie umiesz śpiewać? Twój problem. Postaraj się bardziej. Tylko jak można nauczyć się "ładniej śpiewać" w wieku 10 lat z zerowym pojęciem o muzyce? My nawet nut nie potrafiliśmy czytać, a co dopiero w nie trafiać – twierdzi Agata. Największym stresem dla niej były apele kończące rok szkolny i strach przed losowaniem osób, które będą śpiewały solo przed całą szkołą.
Nie tylko nauczyciele plastyki i muzyki zapadają w pamięć. 32- letnią Karolinę z Wrocławia dławi na wspomnienie nauczycielki wychowania fizycznego.
- W podstawówce bałam się strasznie robić na wuefie przewrót w przód i tył, czyli popularnego fikołka. Nauczycielka nie rozumiała, że ja się tego panicznie boję i za każdym razem wstawiała mi złą ocenę i na mnie krzyczała. Na jednych zajęciach na siłę próbowała mnie tego nauczyć. Kazała się skupić i na siłę popchnęła mnie, jakby chciała mnie przekulać, robiłam przewrót płacząc i coś poszło nie tak, bo zabolał mnie kręgosłup - opowiada dziewczyna. Następnego dnia po feralnej lekcji ojciec Karoliny pojawił się u dyrektorki z pretensjami. - I już więcej na wuefie w podstawówce się nie pojawiłam, bo mama ogarnęła mi zwolnienie lekarskie.
Piotr, 34-letni trener fitnessu z Warszawy, ma żal do polonistki. Za to, że do dzisiaj wstydzi się swojego charakteru pisma. - Każde wypracowanie klasowe było traumą. Albo sprawdzanie zeszytów. Miałem ochotę tworzyć, ale nie miałem ochoty pisać ze względu na charakter pisma. Wtedy jeszcze nie było aż tak popularne pisanie na komputerze, więc wypracowania domowe również były drogą przez mękę. Regularnie, przynajmniej raz w tygodniu, dostawałem kary za moje bazgroły. Musiałem pisać po 100 razy, że będę ładniej pisał. Natomiast nikt nie powiedział mi, jak to zrobić. Sama kara miała być treningiem, ale popełniałem cały czas te same błędy i jako dzieciak nie umiałem wyciągnąć nowych wniosków, bo to nie było zadanie logiczne, a techniczne – wspomina. Do dziś bazgrze, jakby skrobał na kolanie w pędzącym pociągu towarowym. Notatki pisze kapitalikami lub w wersji elektronicznej. - Mówią, że brzydki charakter pisma to cecha ludzi inteligentnych, jednak wstydzę się tego, bo wygląda jak pismo siedmiolatka. Średnio interesuje mnie wizerunek inteligentnego siedmiolatka – dodaje.
Przeboje z polonistką miała też Paulina, doktor chemii z Trójmiasta. Dukała. Nie potrafiła płynnie czytać na głos. Stres wystąpienia publicznego ją paraliżował. Nauczycielka fukała na nią: "Co tam sapiesz?”. Wszystkich to bardzo bawiło. Gdy zaczynało się czytanie jakiegoś opowiadania, jej oczy zalewały się czernią ze strachu, a gdy padało jej nazwisko i musiała czytać - łzami. - W ogóle nie koncentrowałam się na tekście. Ciągle czytałam trzy zdania dalej niż akurat było czytane, bym dała sobie radę choć na starcie, w razie gdyby na mnie miało paść – wspomina Paulina. Traumę pomógł jej zwalczyć dopiero mąż. Do dziś wieczorem na głos czyta mu gazetę.
Frustracja nauczycieli rodzi frustrację
Maria Rotkiel, terapeutka rodziny, na co dzień zajmuje się pracą z rodzicami, których dzieci zostały wpędzone w traumę w związku ze szkołą. - Stres szkolny jest ogromnie trudnym doświadczeniem dla małego człowieka. Nauczyciele często popełniają fundamentalny błąd w podejściu do dziecka – mówi Rotkiel. Jej zdaniem przykład wystawienia oceny 2+ z pracy domowej na plastykę pokazuje źródło niezrozumienia tego, jak powinna wyglądać edukacja młodego człowieka.
- Powinna zachęcać, motywować, wynagradzać starannie, nie powinna segregować dzieci na lepsze i gorsze. Powinna wspierać obszary, w których dzieci są uzdolnione, ale nie deprecjonować tych, w których dzieci mają mniejsze zdolności – wyjaśnia psycholożka. Jej doświadczenie z sesji terapeutycznych wskazuje, że dzisiejsza edukacja zabija ciekawość świata. - Sprawia, że dzieci stresują się szkołą, a naukę traktują jako przykry obowiązek, w którym jak rodzic nie pomoże, to będzie źle. Obrazkiem standardowym w polskich domach jest wspólne odrabianie lekcji przez rodziców. Rodzice siedzą i po nocach odrabiają pracę na plastykę albo dzwonią do siebie nie potrafiąc nawzajem rozwiązać zadania z matematyki dla klasy trzeciej.
Jej zdaniem skrajnie złym procederem jest ośmieszanie dzieci. Na pytanie redakcji WP Kobieta, co w takim razie zaleca i jak rodzice mają zatrzymać te frustracje, odpowiada: - Zalecam kontakt z nauczycielami i poszukanie nauczyciela-towarzysza, który będzie partnerem w takiej sytuacji. Takiego, który będzie wspierał, który będzie współpracował, będzie otwarty i będzie także chętnie pomagał. Taki, który w ramach swojego przedmiotu będzie potrafił dziecko zmotywować, zachęcić, będzie stanowił równowagę wobec tego, co jest dla niego trudne. W każdej szkole można znaleźć pedagoga, który robi więcej. Gdy dziecko spotyka kogoś, kto pokazuje mu, że nauka jest fajna, że nie musi we wszystkim być dobry, że może być przeciętny, że to też jest w porządku, bo to go dopinguje do pracy.
Maria Rotkiel mimo wszystko staje w obronie nauczycieli, a raczej podpowiada delikatność w ocenianiu ich. Jej zdaniem polski system szkolny marnuje dzieci, ale również pedagogów. - Dwa tygodnie temu rozmawiałam z nauczycielką z 20-letnim stażem, która popłakała się w trakcie rozmowy. Mówiła, że ma tak liczne klasy, taką presję wobec konieczności realizacji materiału, że nie radzi sobie z tym i że to jak ona pracuje, tak bardzo odbiega od standardów przyzwoitości i jej marzeń o zawodzie z czasów studiów – kończy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl