Ewa Podsiadły-Natorska: Czego chciały pani bohaterki? Czy – parafrazując Zofię Nałkowską – "chciały całego życia"?
Katarzyna Wężyk: Na pewno nie wszystkie. Części z nich w XIX-wiecznym patriarchacie żyło się całkiem wygodnie. Ale wszystkie coś uwierało – choćby to, że nie mogły zarabiać pieniędzy, czyli nie miały zapewnionej podstawowej wolności ekonomicznej, albo nie mogły uczyć się ani samotnie podróżować. Helenie Modrzejewskiej na przykład przeszkadzało to, że zawód, który wybrała, był traktowany jako "moralnie podejrzany".
To znaczy?
Modrzejewska była aktorką, a aktorka była wówczas tylko trochę wyżej od utrzymanki i prostytutki. Zafascynowało mnie w niej to, że potrafiła swoją karierą tak zarządzać, że "i miała ciastko, i to ciastko zjadła". W młodości miała nieślubne dziecko i żonatego partnera, ale od tej przeszłości się odcięła, wyszła za hrabiego i zadbała o to, by jej reputacja była nieskazitelna. Była gwiazdą, uosobieniem piękna, prawdy i poezji. I nawet Sienkiewicz podchodził do niej na kolanach. Ale tak naprawdę większość ówczesnych kobiet nie mieściła się w bardzo wąskiej szufladce, którą przewidywała dla nich kultura, religia, nauka. I moje bohaterki z tej szufladki wychodziły, na różne sposoby, powiększając ją również dla nas.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pasja jest kobietą". Misja i edukacja - tak powstał 15. Kalendarz Artystyczny pod hasłem ''Żywioły Kobiet"
Pani książka rozpoczyna się od momentu, w którym kobiety jako płeć nie mają prawie żadnych praw, kończy natomiast na latach 20. XX wieku, kiedy wywalczyły już możliwość decydowania o sobie dużo bardziej, niż było to dawniej. Jakim kosztem się to odbywało?
Różnym. Olympe de Gouges na przykład została skrócona o głowę. To była francuska pisarka, wcześniej kurtyzana, która podczas rewolucji francuskiej napisała Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki, pierwszy feministyczny manifest. Umieściła tam zdanie "skoro kobieta ma prawo wejść na szafot, powinna też mieć prawo wejść na mównicę". Niestety, rewolucja francuska przyznała jej tylko to pierwsze prawo. Ciekawą postacią jest też angielska poetka Caroline Norton. O niej z kolei absolutnie nie można powiedzieć, że była feministką. Sytuacja, w której kobieta była pod opieką mężczyzny, bardzo jej odpowiadała, sęk w tym, że mężczyźni w jej życiu do tej opieki się nie nadawali. A już najmniej jej mąż. I kiedy oskarżył ją o zdradę i zabrał synów, Caroline nie tylko została sama, ale wszystko, co miała, według prawa należało do jej męża. Norton zawalczyła więc o to, by mężatki miały prawo do posiadania własnych pieniędzy. I żeby w przypadku rozwodu nie odbierano im dzieci.
Niezwykle ciekawą bohaterką jest też Elizabeth Blackwell, pierwsza amerykańska i brytyjska dyplomowana lekarka…
O tak, to była prawdziwa pionierka. Zwłaszcza że pchało ją nie tyle pragnienie leczenia, co pokazania światu, że kobieta może być lekarką. Aplikowała na 29 uczelni, na 28 odmówiono jej prawa do nauki, na 29. rektor o zgodę poprosił studentów. Ci, uznając, że to żart, stwierdzili, że nie mają nic przeciwko studiującej kobiecie. Bardzo się więc zdziwili, kiedy kobieta na te studia faktycznie przyszła. Ale nawet po uzyskaniu dyplomu żaden szpital nie chciał Blackwell zatrudnić, więc założyła własny, dla kobiet. Ona z kolei nie wyszła za mąż – wiedziała, że wtedy musiałaby zrezygnować z pracy. Każda z pionierek musiała zapłacić za swój nonkonformizm.
Nie wydaje się pani, że jednak nie wszystko się zmieniło? Gdy kobieta poświęci się pracy, zarzuca się jej brak dzieci. Gdy poświęci się rodzinie, krytykuje się ją za brak pracy…
Kłania się tu Cynthia Nixon i jej słynny monolog: "Bądź damą, mówili. Twoja spódnica jest za krótka, nie pokazuj tyle ciała, zakryj się, zostaw coś wyobraźni. Nie kuś, mężczyźni nie potrafią się kontrolować, oni mają swoje potrzeby. Pokaż trochę ciała. Wyglądaj sexy, bądź gorąca. Nie prowokuj" itd. Chodzi o nierealistyczne oczekiwania wobec kobiet – rzeczywiście wiele się nie zmieniło, choć równocześnie od XIX wieku, który opisuję, świat zmienił się przecież nie do poznania. Wówczas monopol na jego kształtowanie mieli mężczyźni. Kobiety miały być aniołem domowego ogniska. Odmawiano im prawa do edukacji i realizowania własnych ambicji. Gdy kobieta chciała zrobić coś więcej niż tylko wyjść za mąż i urodzić dzieci, słyszała, że jest to niekobiece i nienaturalne. Zbuntować się przeciw tym skostniałym schematom, niewolnictwu prawie, było szalenie trudno. Ale znalazły się kobiety, które się odważyły.
W świecie nauki też? Wszyscy wiemy: Maria Curie-Skłodowska. Czy był ktoś jeszcze?
Na przykład Mary Anning, jedna z pierwszych brytyjskich paleontologów, która sprawiła, że przestaliśmy patrzeć na początek życia przez pryzmat religii. Także dzięki znalezionym przez nią skamielinom naukowcy w końcu uznali, że świat nie mógł zostać stworzony w sześć dni. A potem pojawił się Darwin ze swoją teorią ewolucji, który potwierdził jej odkrycia.
Jak męskie środowisko reagowało na odkrycia Anning?
Przede wszystkim w ogóle nie uważali Mary Anning za naukowczynię. Ówczesny naukowiec to był mężczyzna z dyplomem Oksfordu lub Cambridge, odpowiednim akcentem i odpowiednim majątkiem. Tymczasem Mary Anning pochodziła z klasy robotniczej, ledwo potrafiła czytać i pisać. Znajdowała skamieliny na plaży, a potem je sprzedawała, żeby mieć z czego żyć. Jej zdobycze lądowały w prywatnych kolekcjach, gdzie podpisywano je nazwiskiem kupca. Na szczęście byli uczeni, którzy od Mary Anning chcieli się uczyć. Cenili jej praktyczne umiejętności, a w trudnych chwilach potrafili jej pomóc. Jeden z nich zrobił rysunek przedstawiający znalezione przez nią stworzenia tak, jak mogły wyglądać za życia, odbitki sprzedawał, a zysk przekazał Mary. Co było nie tylko miłym gestem: dzięki temu miała co jeść.
Domyślam się odpowiedzi na moje ostatnie pytanie, ale czy marzy pani, żeby o tych kobietach wreszcie zaczęto pisać w podręcznikach?
Bardzo. Ja z lekcji historii pamiętam tylko dwie Polki. Pierwsza była imigrantką – królowa Jadwiga – a druga emigrantką, czyli wspomniana Maria Skłodowska-Curie. Niedawno od nauczycielki historii dowiedziałam się, że w podręcznikach dołączyła do nich trzecia: Irena Sendlerowa. I tyle. A przecież to bardzo ważne, aby pokazać, że kobiety w historii nie były tylko czyimiś żonami, córkami i matkami – że robiły rzeczy interesujące i miały sprawczość. Chciałabym też, żeby kobiet było więcej na liście lektur szkolnych. W zeszłym roku jednym z tematów maturalnych był bunt. Pracę trzeba było napisać na podstawie lektur obowiązkowych. I jaką bohaterkę mogła sobie uczennica wybrać jako przykład? Antygonę. Albo Ewę, tę biblijną. Ewidentnie zdaniem twórców kanonu przez ostatnie 2,5 tysiąca lat żadna kobieta się w literaturze nie zbuntowała. A to przecież nieprawda.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl