Blisko ludziCzeski eksperyment już w 2004 roku pokazał, jak jesteśmy uzależnieni od sklepów

Czeski eksperyment już w 2004 roku pokazał, jak jesteśmy uzależnieni od sklepów

"Naród się błąka. Zamknięty Lidl, zamknięta Biedronka" – głosi krążąca już w sieci rymowanka. Nieczynne w niedziele sklepy i chaos, jaki zapanował w Polsce przypominają eksperyment, który przeprowadzili kilka lat temu Czesi.

Czeski eksperyment już w 2004 roku pokazał, jak jesteśmy uzależnieni od sklepów
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

18.03.2018 | aktual.: 19.03.2018 12:18

Gdyby taki eksperyment przeprowadzili dziś polscy filmowcy, pewnie nie uszliby z życiem. Szczególnie teraz. Pielgrzymki do pustych galerii handlowych, nerwowe szukanie nadziei w postaci kartek "W niedziele otwieramy od 12", przerabianie galerii handlowych na dworce, sklepy "tylko dla podróżujących". Zakaz handlu miał być nagrodą, a stał się w Polsce karą. I tak wiele mówi o tym, jak uzależniliśmy się od ciągłego kupowania.

Ale i tak nie jesteśmy najlepszym przykładem tego, jak konsumpcjonizm pożera zdrowy rozsądek. Bo nikt jeszcze nie przebił dwóch Czechów, którzy w 2004 roku przeprowadzili eksperyment i zarazem jedną z największych mistyfikacji kina ostatnich lat.

"Czułam się tak, jakby cały dzień padał deszcz, a potem wyszło słońce"

Vít Klusák i Filip Remunda stoją na ogromnym parkingu. Przed nimi łąka, za nimi łąka, gdzieś w oddali majaczą jakieś budynki. – Zrobimy tu fasadę hipermarketu, który nigdy nie powstanie. Nazwaliśmy ten hipermarket Czeski Sen – opowiadają. Już na początku zapowiadają, że zlecą kampanię reklamową największym firmom doradczym. I nikt nie będzie z nich wiedział, że nowy biznes to eksperyment.

- Będzie to kampania taka, jakie oglądamy wszędzie dookoła. Atakująca nas na ulicach, w mediach, gdzie się da. Będziemy mieć spoty w telewizji, w radio i na 400 billboardach w Pradze. Będziemy mieli swoją stronę w internecie i różne gadżety, np. ketchup, wodę mineralną. Pod koniec kampanii ogłosimy datę wielkiego otwarcia. 31 maja. Tutaj. Na Letnianach. Spodziewamy się kilku tysięcy klientów Czeskiego Snu. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego to robimy. Dlaczego ściągamy tysiące ludzi do fałszywego hipermarketu, a właściwie na łąkę. Nie odpowiemy - mówi Klusák.

I machina ruszyła. Zaczęli od siebie. Zmienili fryzury, ogolili się, kupili garnitury Hugo Bossa. Wszystko po to, by wyglądać jak dwóch doświadczonych biznesmenów, którym każdy zaufa. Profesjonalne wizażystki pracowały nad ich wizerunkiem menadżerów. W międzyczasie powstało logo nowego hipermarketu, fałszywe firmowe produkty. Czeski Sen mógł się już pochwalić sokiem pomarańczowym, mlekiem, bananami, sardynkami – kłamstwie trwaj!

Dwóch "doświadczonych menadżerów" mogło już zdobywać zaufanie innych biznesmenów. A ci weszli w pomysł jak w masło – trzymając się tej "spożywczej" opowieści. – Robimy kampanie, które zawsze się sprawdzają, mimo że produkty są złe lub w ogóle ich nie ma – mówi jeden z właścicieli agencji reklamowej.

- Jak chcemy wpłynąć na ludzi? Coś w stylu: nie można przeoczyć, trzeba tam pójść. Czech nie przepuści takiej okazji. Weźmie śpiwór i spędzi tam całą noc, żeby dostać najtańszą pralkę, którą widział w reklamie – wyjaśniała Ivanka z agencji.

Pod pretekstem szukania rodziny do reklamowania Czeskiego Snu, filmowy zaprosili na rozmowę przypadkowe rodziny. Opowiedzieli o swoich zwyczajach zakupowych. I te dopiero brzmią ciekawie. Bo sklepy w ich opowieściach to miejsca, w których życie jest piękniejsze. – Nasz dzień w supermarkecie zaczyna się już w poprzedzający wieczór. Bezsenność, przygotowania, lista długa jak papier toaletowy – śmieje się jeden z mężczyzn. Na przesłuchanie przyszedł z żoną, starszym synem i córką. – Bierzemy torby na zakupy i jazda. Docieramy na miejsce, dzieci zostają w kąciku zabaw. W Makro zakupy trwają dwie godziny. Tak samo w Hipernowej. Spotykamy się przy kasach. Czasem zjemy tam obiad – opowiada.

"Uwielbiam supermarkety. Świetnie się tam czuję", "W hipermarkecie można odpocząć, można pogapić się na towar. Każdy znajdzie coś dla siebie" – słyszą filmowcy.

Jest też mama z nastoletnią córką. - W ubiegły weekend wybraliśmy się na wędrówkę. Nie jakąś długą. 6 kilometrów. Córka stroiła fochy, więc żeby ją udobruchać, poszliśmy wieczorem do sklepu. Od razu się rozchmurzyła – wspomina. A córka na to: - Czułam się tak, jakby cały dzień padał deszcz, a potem wyszło słońce. Taka ulga i spokój.

Chwilę później pada pytanie: A jak spędzaliście soboty, gdy nie było sklepów? I rodziny opowiadają, że na spacerze, że czasem w domu, że w sumie to już nikt nie pamięta.

Obraz
© Materiały prasowe

Czeski sen, który dla niektórych stał się koszmarem

Reklamami o otwarciu wkrótce wytapetowane było pół Pragi. O Czeskim Śnie pisano w gazetach, były ulotki, spoty telewizyjne, dziewczęcy chór zapraszał do nowego hipermarketu niczym na niedzielną mszę. Prace toczyły się też na polu. Pośród niczego stanęła w końcu tęczowa ściana, która miała udawać fasadę hipermarketu.

Było logo i fałszywe wejście. Dookoła bramki bezpieczeństwa.

- A co, gdyby nikt nie przyszedł? – zastanawia się jeszcze przed otwarciem Remunda. – Ale to też by o czymś mówiło. Zobacz, idzie jakaś kobieta z siatką – dodaje po chwili. Pani przyznaje, że owszem, nie lubi wstawać o świcie, ale skusił ją aparat cyfrowy za 17 koron. Przyszła 3 godziny przed otwarciem. Mówi, że i tak spodziewała się, że ludzie będą koczować w śpiworach. Kolejny klient fałszywego hipermarketu czeka szczególnie na to, by kupić telewizor, zgrzewkę mleka i kilka słoików ogórków.

Kilkanaście minut i parking przed Czeskim Snem zaczyna się zapełniać. Podjeżdżają autobusy wypełnione niczego nieświadomymi klientami. Rodziny, seniorzy, matki z dziećmi. Dostają tęczowe chorągiewki i breloczki. Pan z torbą na zakupy mówi, że przyszedł tylko pooglądać. – Odliczałem dni. Cóż pozostaje emerytowi. Łazimy po sklepach – przyznaje.

Obraz
© Materiały prasowe

Tłum gęstnieje. W końcu ludzie rzucają się do bramek, by dobiec do frontowych drzwi. Biegną dzieci, biegną młodzi, biegną i emeryci. Reakcji po dotarciu na miejsce można się spodziewać. – Cały ten kraj to jedno wielkie oszustwo – mówi jedna z pań stojących pod płachtą przykrywającą rusztowanie. – Chcieli sprawdzić, ile durniów przyjdzie – dodaje chwilę później. – Sporo przyszło – komentuje jeden z mężczyzn.

Czesi, dość słusznie, poczuli się oszukani. Twórcom Czeskiego Snu zarzucono, że zarabiają na krzywdzie klientów, że czekają ich kary finansowe za kpiny z ludzi, że "nadają się do Afryki nie do biznesu". Eksperyment jeszcze długo odbijał się echem w mediach. – Szkoda, że to nie premier przeciął wstęgę. Byłby ubaw – mówi jeden z oszukanych.

Czeski Sen pokazał, że ludzie uwierzą nawet w coś, czego nie ma. Wystarczy dobra reklama. Vít Klusák, Filip Remunda i ich atrapa udowodnili, że dajemy się mamić sklepom w niezwykły sposób. Eksperyment zaczęto nawet analizować pod kątem polityki i tego, jak społeczeństwo głosuje bezmyślnie na partie, które naobiecują im więcej. Ale Czesi w bezbłędny sposób udowodnili, że ze sklepów zrobiliśmy sobie drugie domy. I podobną dyskusję mamy dziś w Polsce.

Zobacz także
Komentarze (191)