"Naród się błąka. Zamknięty Lidl, zamknięta Biedronka". Odwiedzanie zamkniętych galerii to smutny znak czasu
Pierwsza niedziela wolna od handlu nie przyniosła oczekiwanych przez partię rządzącą skutków - ludzie i tak snuli się po galeriach. Powód? - Potrzebujemy znaleźć się w ulu, w którym wszystkie pszczoły wiedzą, co mają robić i mają poczucie sensu istnienia - wyjaśnia socjolog.
"W niedzielę w tak piękną pogodę? Z małymi dziećmi do galerii? Totalny brak odpowiedzialności. A gdzie spacer, kino, basen, zabawa na placu zabaw dla dzieci, rodzinny obiad, odwiedziny rodziców? Chore społeczeństwo" – pisze jeden z czytelników WP, pod artykułem o Galerii Północnej, którą w pierwszą niedzielę wolną od handlu odwiedziło aż 10 tys. osób. Czy rzeczywiście wizyta w zamkniętej galerii handlowej świadczy o tym, że jesteśmy "chorzy"? Pytamy prof. Krzysztofa Wieleckiego, dyrektora Instytutu Socjologii Uniwersytetu Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Ewa Bukowiecka-Janik, WP Kobieta: Agnieszka Nowak, dyrektorka Galerii Północnej w rozmowie z dziennikarzem Wirtualnej Polski stwierdziła, że w niedzielę dużym zainteresowaniem cieszyły się kino, sala zabaw, zajęcia sportowe i cała strefa gastronomiczna. To nie brzmi jak objaw patologii społecznej.
Prof. Krzysztof Wielecki: Fakt. Ale rację ma też użytkowniczka, która napisała cytowany komentarz. Była piękna pogoda, dlatego tym bardziej do głowy przychodzi mi tysiąc lepszych sposobów na spędzanie czasu z rodziną.
Co jest złego w galerii? Rodzice na kawę, dzieci do sali zabaw…
Jeśli dzieci bawią się tam razem, a rodzice przy kawie rozmawiają, to w porządku. Ale z moich obserwacji wynika, że raczej milczą, a nierozmawianiu sprzyja atmosfera galerii. Jest ruch, harmider, masa bodźców dookoła, które nas rozpraszają i usprawiedliwiają to, że nie możemy się skupić na naszym towarzyszu.
Zobacz też: Zakaz handlu w niedzielę. Jak Polacy planują wolny dzień
Jaki jest zatem realny powód wizyty w zamkniętej galerii?
Jest ich naprawdę wiele. Pierwszy z nich to samotność. Galerie handlowe zastąpiły kościoły. Kiedyś chodziło się do miejsc religijnych kultów nie tylko, by się modlić, tak jak do galerii nie chodzimy tylko na zakupy. To były miejsca spotkań, nawiązywania relacji, budowania więzi. Dziś w galerii bywamy, by nie czuć samotności, jednak jest to tylko plaster na ranę. W galerii handlowej wszyscy są anonimowi. Ludzie otaczają nas fizycznie, więc samotność łatwiej znieść, ale nie pozbywamy się jej realnie.
Przestrzeń galerii handlowej jest wygodna, bo nie zmusza do przekraczania granic intymności. Nie trzeba się nikim interesować, wystarcza nam, że ludzie migają dookoła. Nie chcemy się zobowiązywać i angażować. Wydaje nam się, że jeśli wejdziemy między ludzi, to nasze życie będzie miało większą wartość, większy sens niż kursowanie między domem a pracą. Potrzebujemy znaleźć się w ulu, w którym wszystkie pszczoły wiedzą, co mają robić i mają poczucie sensu istnienia. Żyjemy w świecie bardzo zatomizowanym, nawet w rodzinie.
Co to znaczy?
To znaczy, że rzadko w rzeczywistości kierujemy uwagę na innych. Opowiadała mi jedna z moich studentek straszno-śmieszną historię, która jest doskonałą metaforą tego zatomizowania. Kiedy rzucił ją chłopak i zrozpaczona chciała porozmawiać z mamą, akurat trafiła na moment, w którym ta oglądała serial. Przerwała jej, mówiąc "nie przeszkadzaj mi, lepiej popatrz jak tu pięknie pokazują rozmowę matki z córką". W realu rwiemy więzi, bo wydaje nam się, że jeśli poświęcimy im uwagę w wirtualu, to sprawa jest załatwiona. Niby doceniamy wartość, którą jest więź z własnym dzieckiem, bo czytamy o tym, oglądamy, wzruszamy się cudzymi historiami, a własnej historii nawet nie tworzymy. Ucinamy ją, nie zauważamy.
Czyli wolimy iść do galerii, w której bombardują nas bodźce, żeby poudawać, że jesteśmy razem?
Tak, częściowo na pewno. Jeśli gramy w kręgle z własnymi dziećmi, to super. Jeśli jemy pizzę i rozmawiamy przy stole, też fajnie. Jednak z obserwacji wynika, że ten park rozrywki to raczej forma zabijania czasu i odwracania uwagi od siebie nawzajem. Takie pójście na łatwiznę. A potem możemy wrócić do domu, pomyśleć sobie "uff, minęło już pół dnia, pobyliśmy razem, teraz można się w domu bezkarnie zamknąć w swoim pokoju". I robimy to.
A ci, którzy nie chodzą z rodziną, tylko sami? W 2106 roku Paszport Polityki dostała Natalia Fiedorczuk-Cieślak za książkę "Jak pokochać centra handlowe", w której poruszyła temat matek snujących się po galeriach z wózkami i dziećmi, by nie siedzieć dłużej w czterech ścianach, nie patrzeć na bałagan i nie słuchać ciągłego płaczu. Te motywy są dla mnie bardzo zrozumiałe.
Wszystkie powody przyczyny, dla których spędzamy czas w galerii handlowej, są zrozumiałe, ale i godne współczucia. Nie chodzi o to, by kogokolwiek potępiać. Raczej zrozumieć, co się robi i po co. Macierzyństwo nawet najpiękniej przeżywane nie wypełnia całego życia i to jest naturalne, że kobiety, które zajmują się głównie wychowaniem dzieci, czują się samotne. Jeśli chodzenie po galeriach z wózkiem im pomaga, dodaje energii i optymizmu, to jestem jak najbardziej za. Młode matki to bardzo samotna grupa. W wielkich rodzinach, takich, jakie były kiedyś, młoda matka była otoczona kobietami: mamą, teściową, sąsiadkami, siostrami, ciotkami. Dzieci wychowywało się wspólnie. Kobiety nie były same ze swoimi problemami i obowiązkami. W rodzinach naturalne było, że się wszystkim można było podzielić.
Równie niefajnie, a może nawet gorzej, mają ojcowie, którzy poświęcają się wychowaniu dziecka, podczas gdy ona wraca do pracy. Kiedy miałem małe dziecko i chodziłem z nim do parku, widziałem, że matki tworzą grupy, ale są to grupy zamknięte na ojców. Dlatego ojcowie tym bardziej nie mają towarzystwa.
Dlaczego matki nie przyjęły pana do swojego grona?
Rozmawiały na tematy, w które wolały faceta nie wtajemniczać.
Nie kusiło pana, żeby skoczyć do galerii?
Nie, nie. Cenię spokój, lubię być sam ze sobą. Myślę, że to duży problem tych, którzy zamieniają park na centrum handlowe – nieumiejętność bycia ze sobą samym. Nieudzielanie sobie samemu wsparcia, nie bycie towarzyszem dla samego siebie. To dlatego, jak tylko zostajemy sami w domu, włączamy radio czy telewizor – żeby coś do nas mówiło. Obecność w zatłoczonej galerii handlowej to podobny plaster na ranę.
Poza tym przestrzenie handlowe pasują do logiki dzisiejszego świata. Wszystko jest uekonomicznione. Źle się czujemy w świecie, w którym może chodzić o coś więcej niż na wymianie "coś za coś". Wracając do kościołów: kiedyś to były najważniejsze budynki w mieście. Dziś budynki , które pokazują, jaki mamy system wartości, to galerie handlowe, supermarkety i banki. Ponieważ są ogromne i to je najczęściej odwiedzamy, to one kryją w sobie symbole, co jest dla ludzi naprawdę ważne. Centra handlowe to współczesne świeckie sakrum.
Chyba wygląda na to, że ich zamknięcie na niedziele nie przyczyni się do zrealizowania celów partii rządzącej – by Polacy więcej czasu spędzali z rodziną. Może efekt będzie nawet odwrotny – będą się błąkać desperacko po galeriach, jeszcze bardziej udając, że wszystko między nimi w porządku.
Moim zdaniem zamknięcie galerii nie pogorszy relacji w polskich rodzinach, ale też ich nie polepszy. W końcu wcześniej nikt nikomu nie zabraniał chodzenia na spacer, czy robienia czegokolwiek, byle fokusować uwagę na swoich towarzyszy, a nie otoczenie. Zabranie możliwości robienia zakupów jest jak zabieranie dziecku, które się izoluje przed ekranem, dostępu do sieci. To nic nie zmieni. Dziecko i tak znajdzie inny sposób, by się odciąć. Przecież po galeriach snują się też ludzie, którzy niczego nie kupują. Przeglądają witryny jak Facebooka – żeby się zainteresować, podniecić, poczuć, że krew krąży i zapomnieć o pustce.